czwartek, 29 kwietnia 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 20

 Dochodził wieczór. Ostatnie promienie zachodzącego słońca wkradały się do wnętrza budynku i oświetlały swoim ciepłym światłem mały zaciszny pokój. Był on schludny i urządzony w praktyczny sposób. Regały, obłożone po brzegi książkami, nadawały mu nieco uroku, jednak wciąż wydawał się on dość bezosobowy i ponury. Ściany były całkowicie puste, nie wisiały na nich żadne zdjęcia lub obrazy. W kątach wciąż zalegały nierozpakowane kartony, które świadczyły o tym, że zamieszkująca ów lokum osoba, wprowadziła się do niego całkiem niedawno.

Prawda była taka, że Hermiona, mimo upływu miesięcy, wciąż nie potrafiła udomowić się w tym miejscu. Czuła się w nim komfortowo, jednak ewidentnie brakowało w nim czegoś, co dałoby jej poczucie, że to właśnie tu jest jej dom. Niezależnie od tego, jak bardzo jej rozsądek próbował to wypierać, jej serce wciąż lgnęło do starych zamkowych murów, które były jej domem przez ostatnie pół roku.  

Odwróciła się w kierunku drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła jej przyjaciółka. Westchnęła, po czym rozejrzała się dookoła. Musiała przyznać, że obecność Ginny potrafiła odmienić nawet najbardziej paskudną jamę w całkiem przyjemny zakątek. Zapachy, które teraz dochodziły z kuchni, sprawiały, że gdy tylko zamknęła oczy, mogła niemalże zobaczyć, wypełniony ludźmi salon w Norze i Molly Weasley, krzątającą się po pomieszczeniu.

Ginny zdecydowanie odziedziczyła po niej talent kulinarny i ciepłe towarzyskie usposobienie. Podobnie jak jej matka potrafiła tworzyć wokół siebie pogodną domową atmosferę. Granger musiała przyznać, że były to zalety, których sama nierzadko jej zazdrościła.

Od momentu, gdy panna Weasley dowiedziała się o najnowszej diagnozie profesor Merhover i planowanym zabiegu swojej przyjaciółki, nie odstępowała jej niemalże na krok. Była zdeterminowana, by pomóc jej najlepiej, jak tylko mogła. W tym celu, jeszcze tego samego dnia, udała się do swojego przełożonego i poprosiła o dwutygodniowy bezpłatny urlop. Mężczyzna nie był wprawdzie zachwycony tą informacją, jednak nie był w stanie odwieść zdeterminowanej młodej kobiety od podjęcia tej decyzji. Ostatecznie poddał się i zgodził na jej kilkunastodniową nieobecność.

Teraz wszystkie swoje umiejętności i sztuczki Ginewra wykorzystywała do tego, by ulżyć nieco swojej chorej towarzyszce. Po całym dniu załatwiania obowiązków i robieniu niezbędnych zakupów dla niej i dziecka, usadziła ją w fotelu i przykryła ciepłym puchatym kocem. Przygotowała półmisek jej ulubionych magicznych przekąsek i podsunęła go pod sam jej nos.

Po zrobieniu tego wszystkiego, wyszła z powrotem do kuchni, chcąc dać Hermionie moment na to, by mogła w samotności zebrać myśli. Obydwie zdawały sobie sprawę z tego, że na liście rzeczy do wykonania nie zostało już wiele pozycji.

Prawda była taka, że wciąż niewykreślona pozostawała tylko jedna z nich. Na ich nieszczęście była to właśnie ta, której Granger obawiała się najbardziej.

Od powrotu do mieszkania minęła już dobra godzina, lecz w powietrzu wciąż panowała gęsta atmosfera. Hermiona wydawała się być pochłonięta przez swoje myśli, a na pytania przyjaciółki odpowiadała jedynie krótkimi zdaniami lub niezadowolonym mruknięciem. Każda próba rozmowy urywała się po chwili i szybko przeobrażała się w niezręczną ciszę.

Ginny wiedziała jednak, że czas gra tu kluczową role. Niezależnie od tego, jak bardzo perspektywa tego spotkania przerażała Granger, nie mogły dopuścić do tego, by jej obawy i uprzedzenia hamowały ją w nieskończoność. Sama była zdania, że Hermiona powinna mieć to za sobą dawno temu. Wiedziała, że stres z tym związany nie opuści jej aż do chwili, gdy w końcu spotka się ze Snape’m i wyjaśni z nim wszystko, co między nimi zaszło. Do tego czasu towarzyszące jej nerwy mogły tylko zaszkodzić dziecku i pogorszyć stan samej Hermiony.

Ginny miała już dość czekania. Chciała zmusić Granger do podjęcia stanowczych działań jeszcze tego dnia.

Gdy tylko młodsza kobieta weszła z powrotem do pokoju, Hermiona wydała się wyczuć jej obecność. Mimo, że brązowowłosa była odwrócona do niej plecami, Weasley dostrzegła, jak jej ciało zesztywniało, a ona wyprostowała się nieznacznie.

Cały dzień Ginewra starała się wynagrodzić jej to, co zamierzała zrobić właśnie w tej chwili. Nie chciała dokładać jej cierpienia i zmartwień, ale wiedziała, że dla jej dobra nie może dłużej patrzeć obojętnie na to, jak Hermiona oszukuje sama siebie. 

Podeszła do niej bliżej i usiadła obok niej na kanapie. Popatrzyła na nią spokojnym wzrokiem i chwyciła jej dłoń w geście cichego wsparcia. Starsza dziewczyna zrobiła delikatny ruch w stronę uwolnienia się z jej stanowczego uścisku, jednak po drugiej nieudanej próbie zrezygnowała i podniosła na nią wzrok.

Chwilę trwały tak w ciszy, patrząc sobie w oczy i szukając słów, którymi mogłyby najlepiej wyrazić to, co chciały sobie nawzajem przekazać. Pierwsza odezwała się Ginny.

- Hermiono, wiem, że mówiłam ci to już zbyt wiele razy, ale uważam, że nie powinnaś dłużej zwlekać z napisaniem do profesora Snape’a. Widzę, że z dnia na dzień jesteś coraz słabsza i boję się, że jeśli się nie pośpieszymy, będziesz tej decyzji żałować do końca życia.

Granger zmieszała się. Sama nie widziała, co powinna jej odpowiedzieć. Nie zamierzała zaprzeczać, bo wiedziała, że ma ona całkowita rację. Nie chciała również usprawiedliwiać swojego postępowania, bo zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie jest w stanie wytłumaczyć jej zachowania.

Z etycznego punktu widzenia jedynym dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji było poinformowanie ojca dziecka od razu po tym, jak sama dowiedziała się o ciąży. Ona jednak zaprzepaściła szansę na postąpienie godnie i z każdym kolejnym dniem zbliżała się coraz bardziej do zachowania się w najgorszy możliwy sposób. Czuła się ze sobą bardzo źle i żałowała, że właśnie tak rozegrała całą tę sytuację.

Gdyby te kilka tygodni temu skonfrontowała się z Severusem, mogłaby z czystym sercem powiedzieć, że to ona jest ofiarą w całej tej sprawie. Teraz jednak była równie winna co on. Ba, to właśnie na niej spoczywała większość odpowiedzialności za to, w jakiej sytuacji się teraz znajdowali. Faktem jest, że Severus potraktował ją okropnie, ale było to nic w porównaniu z tym, że to ona już od miesiąca ukrywała przed nim prawdę o ciąży i dziecku.

Jeśli wtedy bała się tego spotkania ze względu na własne poczucie niesprawiedliwości i naruszonej dumy, teraz obawiała się tego, że jej dawny ukochany spojrzy na nią i dostrzeże nieczułą uprzedzoną wiedźmę, która zamierzała odebrać mu prawo do własnego dziecka.

Hermiona wciąż milczała, pochłonięta swoimi rozmyślaniami. Ginny postanowiła, że spróbuje pokazać jej całą tej sprawę z innej perspektywy. Źle zrozumiała jednak powód, dla którego dziewczynę tak przerażała perspektywa rozmowy ze Snapem. Weasley była przekonana, że główną przeszkodą, która stałą na jej drodze, były wciąż żywione do mężczyzny uczucia. Postanowiła pokazać jej, że wszystko nie jest jeszcze dla niej stracone. Nie wiedziała jednak, że porusza właśnie bardzo drażliwy punkt i z góry skazuje się na porażkę.

- Hermiono, spójrz na to z tej strony, jestem pewna, że sytuacja wcale nie jest aż tak beznadziejna, jak by się to mogło wydawać. Jeśli Snape faktycznie jest honorowym czarodziejem, to z pewnością zaopiekuje się tobą i dzieckiem. Spróbuj popatrzeć na to jako na szansę. Jeśli naprawdę wciąż go kochasz, to jest to sytuacja, która pomoże ci znów znaleźć się blisko niego. Czy to nie jest świetna możliwość do tego, by odnowić waszą znajomość. Może, jeśli zobaczy co stracił i zda sobie sprawę z tego, że może to wszystko jeszcze naprawić, wróci do ciebie i wszystko będzie jak dawniej.

Gdy tylko po skończeniu swojego monologu, spojrzała z powrotem na przyjaciółkę, jej entuzjazm nieco zelżał. Wyraz jej twarzy wyrażał złość i rozczarowanie. To zdecydowanie nie była odpowiedź, której spodziewałaby się uzyskać rudowłosa.

- Czy nie tego chcesz, Hermino? – Zapytała z lekkim zmieszaniem.

- A więc tak mnie widzisz? Myślisz, że mogłabym traktować chorobę i niebezpieczeństwo, wiszące nade mną i nad moim maleństwem, jako doskonałą sposobność do tego, by wymusić na Severusie poczucie winy i zdobyć własne korzyści? Nigdy nie byłabym w stanie zrobić czegoś takiego. Nic nie wiesz o naszej relacji i jeśli naprawdę tak mnie widzisz, nic nie wiesz także o mnie

Panna Weasley była zszokowana i nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Słowa Hermiony były wobec niej bardzo krzywdzące. Dziewczyna poczuła ukłucie w sercu. Była pewna, że Granger wie, że nie to miała na myśli, mówiąc jej wszystkie te rzeczy. Nie mogła zrozumieć, jak po wszystkim co dla niej robiła, ona mogła tak po prostu zmieszać ją z błotem. Popatrzyła na nią z mieszanką bólu i niedowierzania.

Hermiona nie zamierzała jednak kończyć. Wzięła uspokajający wdech i kontynuowała rzucanie oskarżeń, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak rani ostatnią wierną jej osobę.

- Ginewra Weasley, piękność z oddziału urazów pozaklęciowych, miss szpitala, łamaczka czarodziejskich serc… Czy to aby na pewno tylko nic nieznaczące domysły Proroka Codziennego? Czyż nie ma tam przypadkiem odrobiny prawdy? Zawsze entuzjastyczna i wesoła, przyciągająca uwagę każdego w pobliżu… Co ty Ginny możesz wiedzieć o problemach w związkach? Do ciebie co rusz ustawia się kolejka kretynów, którzy byliby w stanie zrobić dla ciebie wszystko. By kogoś zdobyć nie musisz nawet kiwnąć palcem. Osoby takie jak ty nie potrafią zrozumieć jak to jest kochać osobę, która nie jest w stanie odwzajemnić twojego uczucia…

Ginny wstała gwałtownie i oddaliła się od Hermiony. Stanęła tyłem do niej otarła dłonią łzę, która skapnęła na jej piegowaty policzek. Po chwili odwróciła się i spojrzała na Granger. Dopiero wtedy starsza dziewczyna zobaczyła smutek w jej oczach i to, jak mocno dotknęły ją jej oskarżenia. Momentalnie zaczęła żałować, że dała się ponieść emocjom.

- Dobrze wiesz, że nigdy nie posądziłabym cię o coś takiego. Chcę, byś mi powiedziała, czym zasłużyłam sobie na to, byś zarzucała mi takie rzeczy. Czy tym, że niezależnie od wszystkich przeciwności, cały czas starałam się cię wspierać. Może uraziłam cię wtedy, gdy ryzykowałam swoje stanowisko w szpitalu po to, by móc teraz ci pomagać. Nie chcę wierzyć w to, że naprawdę tak mnie widzisz. Po wszystkim, co razem przeszłyśmy, byłam pewna, że jesteś jedną z niewielu osób, które widzą mnie taką, jaką jestem naprawdę na nie taką, jaką malują mnie te marne ministerialne czasopisma.

- Jestem tylko zwykłą czarownicą, która żyje w cieniu własnej, wykreowanej przez media, postaci. Może nie wiem, jak to jest być w ciąży z kimś, z kim urwało się kontakt, ale nie oskarżaj mnie o to, że nic nie wiem o nieszczęściu w miłości. Myślisz, że dlaczego z nikim nie umawiałam się przez wszystkie te lata? Prawda jest taka, że nikt nie chce umawiać się z prawdziwą Ginny Weasley. Wszyscy ci ludzi pragną jedynie zaliczyć popularną bohaterkę wojenną. Nikt w tym wszystkim nie dba o moje uczucia. Widzą we mnie rzecz, którą można posiąść i z której można czerpać korzyści. Mylisz się również, jeśli twierdzisz, że mogę mieć każdego. Jedyna osoba, którą naprawdę kochałam, nie chce mnie znać.

- Obydwie popełniłyśmy błędy, ale różni nas to, że ty możesz jeszcze swój naprawić. Ja zachłysnęłam się sławą i odrzuciłam prawdziwą miłość dla nietrwałej fascynacji. Gdy zrozumiałam, co straciłam, było już za późno. Nawet nie wiesz ile bym dała za to, by cofnąć czas. Nie mogą patrzeć na to, jak ty na moich oczach zaprzepaszczasz swoje szanse na szczęście. Nie mogę i nie chcę dłużej tego robić. Chcę, byś wiedziała, że przyjdzie moment, gdy będziesz jeszcze błagać los o szansę taką jak ta. Błagam cię, nie rób tego sobie i dziecku…  

- Ginny… - Hermiona zaczęła, jednak nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej.

Ginewra otarła rękawem łzy, które znów zaczęły napływać do jej oczu. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku drzwi wyjściowych. Założyła buty i zarzuciła na siebie płaszcz. Nim Hermiona zdołała wydobyć z siebie choć słowo więcej, dziewczyny już nie było.

Granger jeszcze przez dłuższą chwilę po jej wyjściu siedziała nieruchomo, z wyrazem zdziwienia, wymalowanym na twarzy. Słowa przyjaciółki zszokowały ją. Zdała sobie sprawę z tego, że nie tylko ona skrywała w ich relacji tajemnice. Poczuła ogromne wyrzuty sumienia i zbeształa się wewnętrznie za swoją niedelikatność i samolubność. Jej słowa bardzo ją poruszyły. Była zła na siebie, że nie zdążyła nawet jej przeprosić. Ginny wyszła tak szybko, że nie była nawet w stanie sformułować sensownej reakcji na jej słowa.

Po chwili strach zaczął formować się w je głowie. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno właśnie nie straciła przyjaciółki na zawsze. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna być zdziwiona, jeśli po tym wszystkim dziewczyna nie będzie chciała więcej jej widzieć. Myśl o tym, że swoim nierozważnym zachowaniem mogła odtrącić od siebie kolejną droga jej osobę, przeraziła ją. Czyż nie wystarczająco dużo ludzi opuściło ją od końca wojny? Dotychczas musiała radzić sobie z odejściem dawnych przyjaciół, śmiercią rodziców i stratą Severusa, czy jeszcze ją powinna dopisać do tej listy?

Do oczu napłynęły jej łzy. Nie wiedziała jak miałaby poradzić sobie z jej brakiem. Weasley była dla niej jak siostra. To tylko dzięki jej obecności potrafiła znaleźć siłę do dalszego walczenia z kolejnymi przeszkodami.

Serce Hermiony zaczęło bić szybciej, a jej ręce zaczęły się lekko trząść. Gdy tylko dziewczyna to dostrzegła, przestraszyła się jeszcze bardziej. Złapała się za brzuch i poczuła, jak buduje się w nim dobrze znane nieprzyjemne uczucie.

Błagam tylko nie to, nie teraz!

Kobieta zaczęła naprawdę obawiać się o swój stan. Ostatnimi czasy każdy atak pomagała jej zwalczyć przyjaciółka, teraz jednak znajdowała się w mieszkaniu całkowicie sama. Gdy jej różdżka okazała się po raz kolejny odmawiać jej posłuszeństwa, Hermiona zaczęła naprawdę panikować.

W jej głowie zaczęły odbijać się słowa przyjaciółki.

przyjdzie moment, gdy będziesz jeszcze błagać los o szansę taką jak ta…

Gdy zrozumiałam, co straciłam, było już za późno…

Hermiona rzuciła się w stronę biurka, dobyła kawałek pergaminu i atrament. Zamoczyła w nim pióro i zaczęła kreślić na papierze chaotyczną wiadomość. Nie zdążyła jednak jej ukończyć. Przed oczami zaczęły pojawiać jej się czarne plamy, a pióro wkrótce wyślizgnęło jej się z dłoni.

Ostatkami sił zsunęła się z krzesła i położyła na ziemi, chcąc zapobiec upadkowi w przypadku, zbliżającego się omdlenia. W dłoni wciąż ściskała kawałek koślawo zapisanego pergaminu.

- Proszę, jeszcze nie teraz! Nie jestem na to gotowa… Błagam, ktokolwiek mnie teraz słyszy! Proszę o jedną ostatnią szansę. Obiecuje, że jeśli tylko ją otrzymam, wszystko zrobię tak jak należy… Proszę…

***

Po wyjściu z mieszkania Hermiony, Ginny skierowała się do położonego niedaleko parku. Usiadła na jednej z ławek i starała się ze wszystkich sił uspokoić swoje rozchwiane nerwy. Od momentu, gdy trzasnęła drzwiami do mieszkanie przyjaciółki, zaczęła czuć, że po raz kolejny podjęła złą decyzję. Nie zależnie od tego, co Granger jej powiedziała, nie powinna pod żadnym względem zostawiać jej samej w tym stanie. Duma jednak nie pozwoliła jej na natychmiastowy powrót.

Siedząc na ławce, rozegrała wewnętrzną walkę, w której ostatecznie zdrowy rozsądek pokonał wszystkich swoich przeciwników i zmobilizował ją do powrotu. Podczas drogi powrotnej zastanawiała się nad tym, jak powinna zachować się, gdy znów ją ujrzy. Wszystkie jej wątpliwości zostały jednak rozwiane wtedy, gdy po przejściu przez próg, dostrzegła ją leżącą na podłodze.

Jak najszybciej przystąpiła do działania, uniosła lekko jej nogi, by pobudzić dopływ krwi do mózgu. Obawiała się używać na niej zaklęć cucących, w obawie o kondycję jej magicznej odporności. Uchyliła okno, by zapewnić jej dopływ świeżego powietrza.

Po chwili udało jej się nawiązać z nią kontakt. Starsza dziewczyna była lekko otępiała po całym tym incydencie, ale w miarę rzeczowo odpowiadała, na zadawane jej pytania, sprawiała wrażenie świadomej położenia, w którym się właśnie znalazła.

- Hermiono, myślę że nadszedł już czas… Nie mogę pozwolić ci na takie narażanie się. Przykro mi, ale muszę zabrać cię do szpitala – Powiedziała spokojnie lecz stanowczo.

Granger otworzyła szerzej oczy i otworzyła usta, chcąc zaprotestować. Ginny była jednak nieugięta.

- Dłuższe przebywanie z dala od szpitala może wyrządzić ci więcej szkód niż pożytku. Proszę, nie próbuj się temu sprzeciwiać

- Nie ma innej możliwości, niż dostanie się tam siecią Fiuu. Wiem, jakie chwilowe nieprzyjemnie skutki uboczne może to za sobą nieść, ale w tej sytuacji jest to wciąż najszybsza i najmniej ryzykowna droga do szpitala. Postaraj się uspokoić i zamknąć oczy. Mam nadzieję, że zniweluje to nudności i ułatwi mi przeniesienie nas obu jednocześnie. Hermiona pokiwała tylko głową i już po chwili wraz z Ginny znalazła się w szpitalnym hallu.

Mimo wszystkich powziętych środków zapobiegawczych, nie udało jej się uniknąć nudności. W pomieszczeniu nie było jednak wielu ludzi i nikt nie zauważył jej chwili słabości. Ginny pomogła jej dojść do siebie, a następnie wezwała pomoc.

Hermiona została przetransportowana, na tradycyjnych lewitujących noszach, do jednej z małych salek. Niebawem zjawiły się wokół niej również profesor Merhover oraz doktor Frances. Staruszka nie kryła złości i zawodu, gdy zobaczyła do jakiego stanu doprowadziła się dziewczyna.

- Panno Granger, czy tak według pani wygląda spokojny wypoczynek. Czy tak wywiązuje się pani z danej mi obietnicy nie obciążania się i unikania stresu? Czy mam rozumieć, że zaufanie pani zdrowemu rozsądkowi było błędem? – W tym momencie staruszka przywiodła jej na pamięć obraz pani Weasley, prawiącej kazania swoim dzieciom. Jej brew podjechała groźnie do góry, a oparte na biodrach ręce wydawały się dodawać jej siły i dominacji nad sytuacją.

Hermiona spuściła wzrok i oblała się rumieńcem. Było jej głupio, że zawiodła kobietę, która od pierwszych momentów jej pracy na oddziale, pokładała w niej swoje nadzieje i zaufanie.

- Ta samowola musi się tutaj skończyć! Ma pani godzinę na przygotowanie się do zabiegu. Byłam przeciwna temu, by w ogóle wydłużać okres oczekiwania. Nie mam zamiaru drugi raz popełnić tego błędu. Zabieg odbędzie się jeszcze dziś!

Hermiona i Ginny otworzyły szeroko oczy. Starsza dziewczyna otworzyła usta, chcąc sprzeciwić się temu werdyktowi. Mimo karcącego spojrzenia przełożonej, w tej kwestii nie dała jej się uciszyć. Czuła, że dostała od losu kolejną szansę i za nic w świecie nie da jej sobie odebrać.

- Pani profesor, nie mogę się na to zgodzić. Na przeszkodzie stoi jeszcze jedna bardzo ważna dla mnie rzecz. Dopóki jej nie załatwię, nie zgodzę się na wykonanie zabiegu…

Popatrzyła błagalnie na kobietę, prosząc ją o odrobinę zrozumienia.

- Proszę o dwa dni. Pojutrze wieczorem poddam się zabiegowi. Jest to moja ostatnia prośba i obiecuję, że nie wydłużę tego okresu ani o godzinę.

Przez moment starsza kobieta bardzo intensywnie zastanawiała się nad jej słowami. W końcu pokiwała jej na przyzwolenie głową i bez kolejnego słowa wyszła z gabinetu. Wkrótce pokój opuściły również pozostałe kobiety. Ginny wróciła do swojego mieszkania, by zabrać ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy, a ona została w pokoju sama. 

Opadła ciężko na poduszki. Sięgnęła do swojej małej torebki i dobyła z niej podręczny zestaw piśmienniczy. Ustawiła kałamarz na stoliku nocnym i zanurzyła w nim pióro. To właśnie w tej chwili powstać miał list, który mógł okazać się najważniejszym w całym jej życiu. Mógł odmienić jej los – umożliwić odzyskanie utraconego szczęścia lub pociągnąć ją jeszcze głębiej na dno. Nie mogła być pewna tego, jak od tej pory potoczą się sprawy, ale nie zamierzała zmarnować podarowanej jej drugiej szansy. 

czwartek, 22 kwietnia 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 19

Za oknami Hogwartu dawno zaszło już słońce. Chłód zimowego popołudnia otulał zamek i próbował za wszelką cenę wedrzeć się do niego przez któreś z okien. W jego wnętrzu nie było jednak czuć zimna. Dziesiątki magicznych kominków napełniały go przyjemnym ciepłem i zalewały każdy jego kąt łagodnym światłem ognistych płomieni.

Wielka Sala wypełniona była aż po brzegi. Zgromadzeni przy długich drewnianych ławach uczniowie w najlepsze zajadali się przygotowaną dla nich kolacją. Przy każdym stole prowadzone były bardzo ożywione dyskusje. Z każdego krańca sali dobiegał gwar rozmów oraz stukot talerzy. Mimo tego, że w pomieszczeniu wrzało jak w ulu, nikt z obecnych w nim nauczycieli nie garnął się do tego, by przerwać całe to zamieszanie.

Severus Snape czuł jednak, że nie da rady wytrzymać w tym miejscu ani chwili dłużej. Od całego tego wrzasku i łomotu zbierało mu się na migrenę. Wszystkie odgłosy, które generowane były przez uczniów, zlewały się w jego głowie w jeden ciągły nieprzerwany huk, który utrudniał mu słyszenie własnych myśli.

W normalnych okolicznościach już dawno opuściłby podobne zbiegowiska. Tego jednak dnia nie mógł niestety tak po prostu ulotnić się do swoich spokojnych komnat. Miał bardzo ważną sprawę do załatwienia.

Wpierw musiał jednak zagryźć zęby i cierpliwie czekać na to, aż z sali wyjdzie jeszcze jedna konkretna osoba.

Jego wzrok powędrował w kierunku jak zawsze surowej i stanowczej postaci Minerwy McGonagall. Ona ku jego niezadowoleniu nie wydawała się jednak szczególnie skora do szybkiego opuszczenia sali. Już od kilkunastu minut odwrócona była w kierunku, siedzącego obok niej, profesora Longbottoma, z którym dyskutowała o czymś przyciszonym głosem.

Severus westchnął i ze zrezygnowaniem skierował swój wzrok, na leżącym przed nim, pusty talerz.

Powodem, dla którego tak wyczekiwał jej wyjścia, była sprawa, z którą, po dokonaniu szczegółowych przemyśleń i kalkulacji, zdecydował się do niej niezwłocznie zwrócić.

Decyzja o wykonaniu tego kroku nie była dla niego łatwa. Wiedział, że to, czego będzie mógł z jej pomocą dowiedzieć się ze szkolnych archiwów, będzie ostateczne i niepodważalne. Sam werdykt budził jego niepokój, lecz to czego innego obawiał się najbardziej. Największym wyzwaniem wydawał się być podjęcie decyzji o tym, jak zachowa się w zależności od scenariusza, jaki nakreślą przed nim fakty.

Severus długo zwlekał z odbyciem tego spotkania. Ostatnie dwa dni spędził na rozpatrywaniu wszystkich aspektów przemawiających za i przeciw tej decyzji. Cała ta sprawa - związany z nią ciężar podejrzeń i własnych tłumionych nadziei oraz czający się wciąż z tyłu głowy strach przed niewiedzą, skumulowały się w nim i zaczęły coraz bardziej utrudniać mu funkcjonowanie.

Wiążące się z tym wszystkim zmiany w jego zachowaniu, nie przeszły w żadnym wypadku niezauważone. Uczniowie nie byli niemalże w stanie go poznać. Zawsze skupiony i wyczulony na najmniejsze pomyłki z ich strony, Mistrz Eliksirów, wydawał się nagle znajdować myślami zupełnie gdzie indziej. Taki widok nie był zdecydowanie częsty, toteż plotki o jego dziwacznej przemianie, szybko rozpierzchły się po zamku.

Gdy tylko pogłoski o jego domniemanej utracie zmysłów oraz innych pomysłowych rozwiązaniach zagadki jego niecodziennego rozkojarzenia dotarły do jego uszu, postanowił jak najszybciej ukrócić cały ten proceder i w końcu ostatecznie stawić czoła demonom przeszłości.

Z każdą chwilą niemego oczekiwania na zakończenie posiłku przez starszą nauczycielkę, jego wątpliwości zaczęły jednak znów dochodzić do głosu. Nie przyszło mu na szczęście długo się z nimi mierzyć. Po chwili McGonagall pożegnała się ze swoim rozmówcą, wstała i skierowała swoje kroki w stronę wyjścia.

Gdy tylko jej sylwetka zniknęła za drzwiami, Severus odczekał minutę i sam poszedł w jej ślady.

***

Profesor McGonagall nie kryła zdziwienia, gdy u progu swojego gabinetu ujrzała postać Snape’a. Dopiero po chwili otrząsnęła się nieco i zaprosiła go do środka. Zaoferowała mu herbatę, nie wiedząc zbytnio jak powinna ugościć mężczyznę. Gdy ten odmówił, posłała mu pytające spojrzenie.

Mistrz Eliksirów nie był częstym bywalcem w jej komnatach. Poza służbowymi tematami rozmawiali ze sobą raczej rzadko. Mimo iż kobieta zawsze trzymała w sobie pewną ciekawość co do jego osoby, ten nigdy nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć. Wiedziała, że był bardzo prywatną osobą i szanowała to, jednak nie mogła nic poradzić na to, że im bardziej on próbował ukryć przed nią swoją prawdziwą twarz, tym bardziej jej ciekawość rozpalała się i domagała zaspokojenia.

Wskazała mu jeden z foteli, stojących w rogu pokoju, po czym sama zasiadła na znajdującej się obok sofie. Snape nie bawił się w zbędne grzeczności i ceremoniały, od razu przeszedł do sedna problemu i przedstawił jej całą sprawę czarno na białym.

Opowiedział jej dokładnie, jak od wtargnięcia nieznajomego patronusa do jego prywatnych komnat, zaczęło się całe to zamieszanie. Przedstawił jej wszystkie swoje hipotezy na temat tego, kto jego zdaniem mógłby być właścicielem tego magicznego posłańca. Nie omieszkał również wspomnieć jej o tym, jakie zagrożenia mogą czaić się za tym tak błahym na pierwszy rzut oka zdarzeniem.

Gdy tylko zakończył swój krótki monolog, zamilkł, czekając na poznanie jej opinii na ten temat. McGonagall spojrzała na niego uważnie. Mimo tego, że całą sytuację opisał bardzo dokładnie i szczegółowo, wciąż wydawał się coś przed nią ukrywać.

Severus najwidoczniej dostrzegł jej zawahanie. Przełknął ślinę, jakby szykując się do wyrzucenia z siebie czegoś, co bardzo ciążyło mu na sercu.

- Jest jeszcze jedna możliwość, którą biorę pod uwagę – Powiedział nieco ściszonym tonem. Jego ramiona wyraźnie się spięły.

Po wypowiedzeniu tego zdanie zrobił krótką pauzę, po czym kontynuował.

- Nie jest ona co prawda zbyt prawdopodobna, aczkolwiek mogłaby wyjaśnić całe to zdarzenie dość dokładnie i wiarygodnie – Minerwa patrzyła uważnie na jego zmagania. Podejrzewała, że szykuje się on na to, by ujawnić jej najgorszy możliwy scenariusz, którym z początku nie chciał jej martwić.

- By ją sprawdzić, potrzebuję dostępu do spisu osób, które wpisane są na stałe w bariery ochronne szkoły – Zakończył, po czym zwrócił wzrok w jej stronę.

Na twarzy kobiety ujrzał niedowierzanie.

- Chyba nie uważasz, że ktoś mógłby wedrzeć się do szkolnych zabezpieczeń i samodzielnie dopisać się do rejestru… – Zareagowała niedowierzaniem i obawą, wypisaną na twarzy.

Snape szybko uciął tę jej konkluzję. Uniósł dłoń i przerwał jej.

- Nie to miałem na myśli, Minerwo. Jest jedna osoba, której patronus mógł ulec zmianie. Nie jest to raczej prawdopodobne, jednak nie mogę powziąć żadnych dalszych działań, nim nie upewnię się co do tego – Powiedział po czym odwrócił wzrok od kobiety.

Minerwa niezbyt zrozumiała, skąd mogły się pojawić się u niego takie podejrzenia, nie śmiała jednak odmówić mu dostępu do archiwum. Wstała z krzesła i podeszła, do stojącego za kotarą, starego zakurzonego regału. Gdy znalazła interesujący ją dokument, wyjęła go z segregatora, po czym obróciła się, chcąc powrócić do swojego towarzysza.

Gdy tylko jej wzrok dosięgnął sylwetki Severusa, przystanęła na moment. Mężczyzna nie patrzył akurat w jej stronę. Jego wzrok utkwiony był w jednym ze ruchomych zdjęć, które zdobiły kamienne obramowanie jej kominka. Gdy jej spojrzenie powędrowało w ich kierunku, nie dostrzegła na nich jednak niczego, co mogłoby tak przykuć uwagę jej gościa.

Nie mogła jednak zaprzeczyć temu, że siedzący w fotelu Mistrz Eliksirów, był ewidentnie wyjątkowo spięty i niespokojny. Przyjrzała mu się niego uważniej i dostrzegała, jak gorączkowo zaciska swoje dłonie na oparciu fotela. Jego ciało wydawało się sygnalizować światu, że pod osłoną maski obojętności na jego twarzy, kryje się więcej zmartwień i problemów, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić.

Gdy w końcu mężczyzna odwrócił się do niej, jej spojrzenie napotkało głębię jego czarnych oczu. Przez moment wydawało jej się, że błysnęło w nich coś, co trudno było jej nazwać. Była to jakby mieszanka żalu i tęsknoty, o które nigdy nie posądziłaby właśnie jego osoby. W ułamku sekundy cały ten wyraz znikł jednak z jego oczu, a na jego miejsce powrócił dobrze jej znany lekko drwiący wyraz twarzy. Mężczyzna wydawał się zadawać jej nieme pytanie, czemu stoi tam i tak mu się przygląda.

McGonagall zmieszała się nieco i odwróciła wzrok. W milczeniu podeszła do biurka i rozłożyła na nim pokaźnej wielkości księgę. Strząsnęła kurz z jej okładki i zabrała się do usuwania, nałożonych na nią, zaklęć ochronnych. Niebawem za jej plecami zjawił się również Snape, który swoją cichą, lecz absorbującą obecnością, spowodował pojawienie się lekkich ciarek na jej plecach.

Gdy tylko magiczne bariery zostały zniesione, ich oczom ukazały się setki stronic, po brzegi zapisanych drobnym eleganckim pismem. Severus przybliżył się do otwartej księgi i uniósł nad nią różdżkę. Wypowiedział ciche zaklęcie, które sprawiło, że już po chwili pojawiła się przed nimi dokładnie ta strona, którą był w tym momencie zainteresowany.

Minerwa ustąpiła mu miejsca, lecz cały czas stała tuż za nim i starała się jak najlepiej uchwycić każdy jego ruch. Sugestia mężczyzny na temat tego, że patronus kogoś z Zakonu mógł nagle całkowicie zmienić swoją formę, wydała jej się raczej dziwna. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie było to zjawisko częste i wiązało się z bardzo dynamicznymi zmianami w czyimś życiu.

Oczywiście, nie utrzymywała kontaktu z dużą częścią wypisanych tam osób, jednak przez ostatnie miesiące nie obiła jej się o uszy żadna wiadomość o jakimś bardziej znaczącym wydarzeniu w życiach jej współpracowników lub któryś z częstych gości szkoły. Severus wydawał się jednak wiedzieć coś więcej. Nie mogła go rozszyfrować, lecz starała się dojrzeć swoim uważnym spojrzeniem każdy szczegół, który mógłby podpowiedzieć jej, co tak naprawdę ukrywa przed nią Snape.

Sama lista nie była długa. Stały dostęp do szkoły zagwarantowany został zaufanym osobom, które często musiały odwiedzać mury zamku. Podczas wojny dopisani zostali do niego również niektórzy członkowie Zakonu, dla których Hogwart mógł okazać się ostatnią szansą na ukrycie się przed prześladującymi ich Śmierciożercami. Po ostatecznym starciu na szkolnych błoniach i wyłapaniu resztek naśladowców Voldemorta, lista ta została jednak nieco uszczuplona tak, by pozostało tam jedynie kilkanaście osób.

Severus przeleciał wzrokiem przez cały spis, jednak nie analizował danych każdej osoby. Wyraźnie szukał wśród nich kogoś konkretnego. Przejechał palcem po nazwiskach i zatrzymał pod koniec listy.

Minerwa wyostrzyła wzrok, jednak nie była w stanie dostrzec, kto stał się obiektem podejrzeń Mistrza Eliksirów. Rozmiar czcionki, której użyto do spisywania tego dokumentu, uniemożliwił jej odczytanie treści strony z takiej odległości

W tamtym momencie pozostało jej jedynie snucie podejrzeń na temat tego, kim mogła być ów osoba. Jak miałaby być ze sobą szczera, to porównanie do nietoperza wydawało się przemawiać do niej tylko i wyłącznie w odniesieniu do jednej osoby…

Spojrzała na Snape’a i uniosła lekko brew, widząc jak materiał jego czarnych szat chroni go przed światem zewnętrznym niczym skrzydła. Mimo, że początkowo traktowała to zestawienie jedynie jeden ze złośliwych żartów uczniów, musiała teraz przyznać, że był on w tym przypadku zaskakująco trafny.

- Nie chciałabym ci przerywać, Severusie, ale nie sądzisz chyba, że właścicielem takiego patronusa mogła stać się jedna z wypisanych tam osób. Wiem, że masz na pewno pewne powody na to, by podejrzewać kogoś z nich, ale nie wydaje mi się, by nietoperz odwzorowywał charakter którejkolwiek z wypisanych tam postaci. Jedyny człowiek, który ma w sobie podobne do tego zwierzęcia cechy to… - Tu zatrzymała się i skierowała w jego stronę swoje przepraszające spojrzenie.

Severus posłał jej jedne ze swoich firmowych morderczych spojrzeń, po czym odwrócił się i wrócił do przeglądania księgi. Wydawało jej się, że jeszcze mocniej pochylił się nad woluminem, tym samym całkowicie blokując jej do niego dostęp.

Severus celowo zasłonił widok kobiecie. Był pewien, że inaczej nie byłaby się w stanie powstrzymać od podglądania uważnie każdego jego ruchu. Po chwili odetchnął, po czym położył swój palec na jednym z nazwisk. Wymamrotał pod nosem cichą inkantację, po czym zawiesił swój wzrok na nieruchomej sygnaturze.

Po chwili czarny atrament zmienił swój kolor na złoty i zaczął emanować delikatnym jasnym światłem. Severus odsunął się nieco, tym samym dając Minerwie większy dostęp do księgi. Z każdą chwilą robiło się ono coraz bardziej wyraziste, aż w końcu zaczęło niemalże oślepiać, pochylone nad księgą, osoby.

Minerwa zasłoniła oczy dłonią i tylko z pomiędzy palców obserwowała formujący się powoli kształt. Severus natomiast nie poruszył się ani o milimetr. Nie próbował ukryć się przed promieniami intensywnego światła. Mogłoby się nawet wydawać, że nie mógł wręcz oderwać oczu, od wytrącającego się z blasku, bladego obłoku. Stał tak, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że przez cały ten czas wstrzymywał z całej siły oddech.

Jego cierpliwość i siła woli były z każdą sekundą coraz bardziej wystawiane na próbę. Jego starania zostały jednak wkrótce nagrodzone. Już po chwili wszystko uspokoiło się, a przed nim stanęła wyraźna miniaturową postać. Mglista imitacja patronusa odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego dobrze mu znanym ciepłym spojrzeniem.

Severus zaniemówił. Nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć w takiej sytuacji. Czuł na sobie zdezorientowane spojrzenie profesor McGonagall oraz pełen dezaprobaty wzrok mglistego zwierzęcia.

Poczuł, że w przełyku tworzy mu się gula, która zaczyna utrudniać mu oddychanie. W przypływie gwałtownych emocji złapał za okładkę i jednym sprawnym ruchem zatrzasnął ją. Magiczny wytwór księgi został zatrzaśnięty razem z nią i momentalnie znikł mu z oczu. Severus odsunął się nieco i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że w jego płucach zaczęło brakować już tlenu. Wziął kilka przyspieszonych oddechów i włożył całe pokłady swojej silnej woli w to, by jak najszybciej doprowadzić się do porządku.

Po chwili, gdy poczuł, że jest już w stanie sformułować sensowną odpowiedź na nieme pytanie, obecnej w pomieszczeniu kobiety, otworzył usta i zmusił się do wyrzucenia z siebie kilku słów.

- Moje podejrzenia sprawdziły się, na całe szczęście oznacza to to, że szkole nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo

McGonagall popatrzyła na niego swoimi bystrymi oczami. Na wszelki wypadek podniósł szybko bariery swojego umysłu, chcąc za wszelką cenę bronić go przed ewentualną niechcianą inwazją.

- Skąd wiedziałeś, kogo dotyczyła cała ta metamorfoza. Wytłumacz mi, jak do tego doszedłeś. Chcę wiedzieć, co próbujesz przede mną ukryć – Prócz zdziwienia można było w jej głosie usłyszeć również stalowe nuty, sygnalizujące jej podejrzliwość wobec całej tej sprawy.

Snape nie odpowiedział jej od razu. Wiedział, że nie będzie w stanie zadowolić jej żadnym, na szybko zmyślonym, kłamstwem. Po kilkudziesięciu latach nauczania w szkole, McGonagall wyczulona już była na każdy nawet najmniejszy fałsz. Niełatwo było oszukać jej doświadczone instynkty.

Zamiast wdawać się z nią w niepotrzebne dyskusje, zaoferował jej jedynie krótką wymijającą odpowiedź.

- Wiele miesięcy pracowałem z nią i dostrzegłem, jak zmieniła ją wojna. Do ostatniej chwili nie mogłem być niczego pewien, była ona jednak pierwszą osobą, którą mogłem o taką przemianę posądzić

Po wypowiedzeniu tych słów szybko wycofał się i odsunął w ciemniejszy kąt. Gdy tylko Minerwa odwróciła się na chwilę, by spojrzeć na małe zdjęcie, stojące na kominku, Severus wykorzystał moment jej nieuwagi i odszedł cicho w kierunku drzwi. Dopiero w progu pożegnał się z kobietą i nie dając jej czasu na odpowiedź, wyszedł z pomieszczenia.

Gdy tylko zorientowała się, że została w pokoju zupełnie sama, podeszła znów do biurka i otworzyła ponownie księgę. Utkwiła swój wzrok w imieniu, które nadal wydawało się mienić delikatnym światłem.

Hermiona Granger – przeczytała jej wyraźnie nakreśloną sygnaturę.

Była pewna, że nigdy sama nie domyśliłaby się, że to właśnie ją Snape podejrzewał o posiadanie nietoperzowej formy patronusa. Była to zdecydowanie ostatnia osoba, którą mogłaby porównać do tego właśnie zwierzęcia. Ta młoda gryfonka o nieujarzmionych kasztanowych lokach kojarzyła jej się raczej z lwicą lub innymi, utożsamianymi z odwagą i poświęceniem, stworzeniami.

Spojrzała znów na zdjęcie i dostrzegła, jak w tłumie uczniów Granger macha z uśmiechem do aparatu. Magiczna klisza uchwyciła idealnie całą jej sylwetkę oraz otaczającą ją pozytywną aurę. Nie mogła zrozumieć, jakim cudem jej patronus zdecydował się na przybranie takiej mrocznej i poważnej formy.

Kolejną rzeczą, która zaczęła ją zastanawiać jest to, skąd Severus ze wszystkich ludzi mógł wiedzieć o takiej przemianie. Owszem, pamiętała doskonale, że pracowali ze sobą zarówno podczas wojny, jak i po niej, ale nie słyszała, by utrzymywali oni jakieś prywatne stosunki poza wspólną pracą.

Jeśli rzeczywiście ów patronus należał do Hermiony, czemu zdecydowała się na wysłanie go bez żadnej wiadomości akurat do profesora Snape’a?

Pomyślała, że mogła być to swego rodzaju aluzja do przezwiska, jakim obdarzali go jego uczniowie…

Gdy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie, wszystko zaczęło nagle łączyć się w  bardziej logiczną całość. Przypomniała sobie, jak z dnia na dzień Hermiona przestała pojawiać się w murach zamku. Wróciła wspomnieniami do dnia, gdy po wiadomości o jej ponownym przybyciu, Severus zniknął nagle na kilka dni ze szkoły. Cała scena, która odegrała się kilka minut temu przed jej oczami – jego zdenerwowane, wymijające odpowiedzi i zmieszanie – wszystko zdawało się prowadzić ją w jednym kierunku.  

Co tak naprawdę wydarzyło się pomiędzy tą dwójką? – pomyślała, patrząc w kierunku drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Mistrz Eliksirów.

***

Jego kroki dudniły głucho na pustym korytarzu. Szedł zdecydowanym szybkim krokiem. Cały był spięty. Jego wyprostowane ciało wydawało się z całej siły bronić przed tym, by ciężar właśnie zdobytej wiedzy całkowicie go nie przygniótł.

Wciąż nie mógł do końca zrozumieć tego, czego właśnie się dowiedział.

Forma patronusa Hermiony zmieniała się dla niego. Wiedział doskonale, że nie było innej osoby, do której mogło nawiązywać to zwierzę. Nie mógł zrozumieć, jak po całym tym czasie, po wszystkim co zaszło między nimi tamtego dnia, ona nadal mogła przechowywać go jako swoje najszczęśliwsze wspomnienie.

Poczuł ciepło w sercu i przypływ podświadomej nadziei.

Czy to oznacza… czy ona wciąż jest w stanie mnie kochać?

Jego praktyczny umysł i zdrowy rozsądek starały się na próżno walczyć z podpowiedziami serca. Gdy jednak po kilku próbach zdały sobie sprawę z tego, że zaprzeczaniem oczywistych faktów nie będą w stanie niczego wskórać, zaczęły podsuwać mu myśli, które z zupełnie innej strony spoglądały na całą tę sytuację.

Dlaczego Hermiona miałaby wysyłać do mnie milczącego patronusa, wiedziała przecież, że nie znam nowej jego formy?

Zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, jakie mogły być powody takiego niespodziewanego kontaktu. Po chwili rozmyślań nasunęła mu się jedna myśl, która szczególnie odbiła się na jego wyobraźni.

A jeśli coś jej się stało? Co jeśli wtedy potrzebowała mojej pomocy? – Zaniepokoił się nieco, gdy przypomniał sobie, że od całego tego zdarzenia minęło już dobrych kilka dni.

Zdał sobie sprawę z tego, że z czymkolwiek mogłaby chcieć się do niego zwrócić, było już pewnie zbyt późno, by oferować jej swoją pomoc. Starał się odrzucić wszystkie czarne scenariusze, które uparcie zaczynały formować się w jego głowie.

Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się z daleka od otwartych przestrzeni, w których śledzić go mogły ciekawskie spojrzenia uczniów. Czuł, że tylko w zaciszu swojego cichego gabinetu, będzie mógł przemyśleć na spokojnie plan swoich dalszych działań.

W głębi serca czuł jednak, że i jego zaciszne komnaty nie będą w stanie przywrócić mu spokoju ducha. Podświadomie wiedział, że prawdziwy spokój będzie mógł zaznać dopiero wtedy, gdy ujrzy ją całą i zdrową na własne oczy.

czwartek, 15 kwietnia 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 18

Po wyjściu z budynku szpitala, Hermiona znalazła się w samym środku, spowitego śniegiem i pełnego zgiełku, Londynu. Silne powiewy mroźnego wiatru wplątywały płatki śniegu w jej nieokiełznane włosy, a chłód z każdą chwilą coraz bardziej zabarwiał jej policzki na bladoczerwony kolor.

Biały puch, który w czasach dzieciństwa kojarzył jej się z rodzinnymi świętami i wspaniałą zabawą, teraz przywodził jedynie na myśl przykre wspomnienia. Przed oczami cały czas tkwił jej obraz Hogwartu, uśpionego jakby w zimowym śnie, przykrytego śnieżną pierzyną i odznaczającego się wyraźnie na tle wszechobecnej bieli.     

Z racji tego, że zima nie wydawała się szybko opuszczać miasta, podobne widoki stały się dla Hermiony codziennością. Wszystko wskazywało na to, że będą one ją prześladować jeszcze co najmniej do końca lutego.

Dwa tygodnie

Postronnej osobie, zapytanej losowo na ulicy, trudno byłoby jednoznacznie określić, czy jest to okres długi czy krótki. Dla Hermiony jednak zawsze wydawał się on być bardzo małą jednostką czasu. Podczas całego swojego życia do każdego ważniejszego wydarzenia przygotowywała się już na długie miesiące przed jego terminem. Materiał na każdy egzamin miała opracowany już wiele tygodni przed nim. Wszystko dopinała na ostatni guzik maksymalnie miesiąc przed.

Co więc teraz się stało, że od prawdopodobnie najtrudniejszego wyzwania w życiu dzieliły ją zaledwie dwa tygodnie, a ona nie była na to przygotowana nawet w najmniejszym stopniu?

Żeby tego było mało, sama nie wiedziała nawet, jak właściwie powinna nazwać to, co czekało ją za te kilkanaście dni. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, nazwała to po prostu końcem. Kobieta jednak szybko odgoniła ją, nie chcąc, by negatywny wydźwięk tego słowa, przypominał jej o swoich największych obawach.

Magiczna śpiączka

Był to niewątpliwie koniec pewnego rozdziału w jej życiu, ale nie chciała tak na to patrzeć. Wolała myśleć o tym, jako o ostatnim kroku potrzebnym do rozpoczęcia zupełnie nowego życiowego etapu. Jak dotychczas, każdy koniec był dla niej zawsze jednocześnie początkiem czegoś nowego. Jej największą obawą było jednak to, że w tym razem koniec może okazać się definitywny.

Niezależnie od tego, jak bardzo oddalała od siebie podobne myśli, rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna ignorować tej możliwości. Doktor Merhover dała jej jasno do zrozumienia, że istnieje tylko jedna możliwość, która jest w stanie uwolnić ją od choroby. Ona jednak odrzuciła ją i teraz musiała liczyć się z konsekwencjami tej decyzji.

Gdy tylko jej emocjonalnej części udawało się dojść do głosu, Hermiona chciała zamknąć się w swoich czterech ścianach, dać upust rozpaczy i nie wychodzić z łóżka aż do ostatniej chwili. Przez większość jednak czasu, pragmatyczny umył dawał radę trzymać te myśli na bezpieczną odległość od podejmowania jakichkolwiek decyzji.

Wiedziała, że jej czas może się zbliżać. Bolesnym tego przypomnieniem była każda nieudana próba użycia magii lub ból, który z coraz większą częstotliwością, paraliżował jej ciało.  Nie miała już na to jednak żadnego wpływu. Mimo, że serce chciało, by opłakiwała to, co nie jest on niej zależne, Granger wiedziała, że w niczym jej to nie pomoże.

Istniały jednak sprawy i mniejsze problemy, które nadal mogła rozwiązać. Okres próby zbliżał się nieubłaganie, a ona chciała podejść do niego tak, jakby jej najgorsze obawy miały się spełnić. Wiedziała, że nie mogła pozostawić po sobie żadnych niepokończonych spraw. Zamierzała przygotować się tak, jakby tego dwudziestego czwartego lutego świat miał się dla niej skończyć.

W obawie o to, by wszystko zostało zrobione na czas, Hermiona zamierzała dokładnie zaplanować każdy dzień i każdą godzinę. Przyszedł dla niej czas dyscypliny i wyrzeczeń. Niektóre wyzwania, z którymi będzie się musiała w najbliższym czasie zmierzyć, od tygodni były przez nią przesuwane i omijane.

Teraz przyszedł czas również na nie…

Niezależnie od tego, jak nieprzyjemne by nie były,  Hermiona była zdecydowana.

***

Po powrocie do mieszkania, Granger niemalże od razu zabrała się do pracy. Wyciągnęła z szuflady czysty pergamin i sięgnęła po swoje ulubione pióro. Wyraźnymi dużymi literami nakreśliła nagłówek i zabrała się do sporządzania listy.

Po wypisaniu na niej kilku pozycji, odłożyła jednak pióro i oparła głowę na dłoni. Zdała sobie sprawę, że po raz kolejny próbuje oszukiwać sama siebie. Pozycje wypunktowane przez nią na kartce, były błahe i nieistotnie. Stanowiły jedynie objaw tego, że jej uparta podświadomość wciąż starała się za wszelką cenę odwrócić jej uwagę od rzeczy naprawdę ważnych.

Gryfońska odwaga – pomyślała z małą nutą rozbawienia.

Zgniotła kartkę i rzuciła ją w kąt pokoju. Sięgnęła po kolejną i powtórzyła na niej pierwsze dwie czynności. Gdy jednak przyszło do spisywania samych zadań, zatrzymała się na chwilę.

Musiała poświęcić moment na to, by zdefiniować, co w obecnej chwili jest dla niej najważniejsze.

Musisz w końcu spotkać się z Severusem – podpowiedziały jej chórem wszystkie części serca i umysłu.

Musisz powiedzieć mu prawdę – dodał już sam głos zdrowego rozsądku.

Miło wiedzieć, że choć w jednej sprawie wszystko we mnie jest zgodne – pomyślała.

A co jeśli on znów potraktuje cię tak jak… - jej obawa przed odrzuceniem odezwała się z lekkim opóźnieniem.

- Och, zamknij się – Mruknęła zirytowana Hermiona, po czym zanurzyła pióro w atramencie i zapisała pierwszy podpunkt na pergaminie.

Jej skrzywdzonych uczuć nikt nie pytał tu o zdanie. One, wraz z dziecinnymi obawami i naiwnymi nadziejami, powinny zostać na te dwa tygodnie całkowite pozbawione głosu.

Gdy tylko ta myśl przeleciała przez jej drogę, Hermionie wydawało się, że mogła niemalże usłyszeć swoją oburzoną uczuciową stronę, zagłuszaną przez wiwaty i zadowolone oklaski zdrowego rozsądku.

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do pisania. Kolejne na liście znalazły się: rozmowa z Ginny oraz przekazanie jej wszystkich swoich notatek, spakowanie rzeczy, które będą jej niezbędne w szpitalu, kupienie ubrań ciążowych i rzeczy dla dziecka, odwiedzenie grobu rodziców i zabezpieczenie mieszkania zaklęciami przeciwwłamaniowymi.

Zastanawiała się jeszcze nad innymi rzeczami, które mogą okazać się konieczne. Po chwili namysłu dopisała do listy również sporządzenie testamentu. Nie chciała nawet o tym myśleć, ale perspektywa tego, że w razie jej śmierci, pieniądze trafiłyby do członków jej dalszej rodziny lub którejś z nieznośnych kuzynek, które już w dzieciństwie okrzyknęły ją nienormalną, dała jej motywację do wpisania również tego zadania na listę.

Miała nadzieję, że Severus weźmie odpowiedzialność za swoje czyny i w razie najgorszego zaopiekuje się ich dzieckiem. Nie mogła być jednak tego pewna, więc ustawiła ten podpunkt na samym końcu listy.

Kolejną rzeczą, która wciąż ją martwiła, była kwestia zachowania całej sprawy w tajemnicy. Nie chciała, by przez gadulstwo kogoś ze szpitalnego personelu, jej choroba znalazła się na pierwszych stronach Proroka Codziennego i innych głodnych sensacji brukowców. Po zastanowieniu się nad tym zagadnieniem, doszła jednak do wniosku, że dokonanie tego, byłoby równie trudne i graniczące z cudem co to, że zdąży do końca tygodnia wytrzasnąć skądś gotowe i działające antidotum.

Może to i dobrze, że nie będę przynajmniej musiała tego wszystkiego oglądać? – pomyślała i wróciła do pisania.

Uszeregowała podpunkty tak, by ich kolejność była jak najbardziej logiczna. Zdawała sobie sprawę z tego, że każdego dnia jej stan może pogorszyć się, a ona będzie mogła zostać zmuszona, do wcześniejszego udania się do szpitala.

Już teraz balansowała na krawędzi. Profesor Merhover chciała wprowadzić ją w śpiączkę najlepiej już następnego dnia. To, że udało jej się wynegocjować aż dwa tygodnie przesunięcia, było niemalże cudem. Szły za tym jednak spore zagrożenia i stara magomedyczka ostrzegła ją, że może nie dać rady, nawet z pomocą drugiej osoby.

Wszystko wskazywało na to, że staruszka wciąż nie była świadoma sytuacji, jaka panowała w życiu Hermiony, ale za względu na to, że fakt ten działał na jej korzyść, dziewczyna po raz kolejny nie raczyła wyprowadzić ją z błędu.

Ustawiła dalsze pozycje tak, by wszystkie obowiązki, które musiała wykonać osobiście poza szpitalem, znalazły się na samym początku.

Zakupy na pokątnej i pakowanie wylądowały na samym szczycie listy, a na końcu…

No tak, najlepsze musi zawsze zostać na koniec – pomyślała i pokiwała z niedowierzaniem i lekkim rozbawieniem, pomieszanym z dezaprobatą dla samej siebie.

Po skończonej pracy, popatrzyła na listę z zadowoleniem. Wszystko wydawało się łączyć w spójną całość. Hermiona nabrała nadzieję na to, że uda jej się zdążyć w terminie. Odłożyła pióro i wygładziła pergamin. Utkwiła w nim ostatnie krótkie spojrzenie, po czym odeszła w kierunku wyjścia.

***

Ciężkie mahoniowe drzwi trzasnęły z hukiem o ścianę. W ciemnym pomieszczeniu jeszcze przez chwilę odbijał się głośny dźwięk drewna, uderzającego o ścianę. Zza drzwi wyłonił się ciemny, odziany w czerń, kształt.

Severus Snape wkroczył do swojego gabinetu i bystrym spojrzeniem objął całe jego wnętrze. Od ostatniego incydentu z nieznajomym patronusem, który dwa dni wcześniej wtargnął do jego prywatnych kwater, mężczyzna wrócił do dawnych nawyków i dobrze sobie znanej szpiegowskiej ostrożności.

Mimo tego, że wciąż rozważał zwykły uczniowski wybryk za jedną z możliwych powodów całego tego zamieszania, podświadomie czuł, że może mieć to coś wspólnego z prześladującym go nieustannie od tygodni przeczuciem, że za jego plecami dzieje się coś bardzo złego. Po dokładnym przeanalizowaniu całej sprawy i pozbyciu się idiotycznych sentymentów doszedł do wniosku, że sprawa może być poważniejsza, niż mu się wcześniej zdawało.

Co prawda, ów dziwny magiczny posłaniec nie przyszedł, by przekazać mu groźby lub słowa szantażu. Mimo to sama jego obecność była na tyle niepokojąca, że Severus nie mógł tak po prostu jej zignorować. Zdawał sobie sprawę z tego, że przez bariery zamku nie był w stanie przedrzeć się z poza niego żaden patronus, o ile jego nie właściciel wpisany nie był do ich zabezpieczeń.

O ile uczeń mógł być pierwszą logiczną odpowiedzią na to pytanie, prawda była taka, że mało który z nich był na tyle silny, by samodzielnie wykonać tak złożone i skomplikowane zaklęcie. Jeśli chodzi o listę osób na stałe wpisanych w szkolne zaklęcia ochronne, nie była długa, a żadna z osób, która się tam znajdowała, nie była mu obca.

Formy ich magicznych posłańców w sporej części znał. Niemalże każdy z nich brał udział w wojnie, gdzie były one częstymi nośnikami informacji między członkami Zakonu Feniksa. W powietrzu wciąż wisiało pytanie - Jeśli nie był to uczeń, ani ktoś z zaufanego kręgu członków Zakonu, to kto?

Do głowy przychodziły mu jedynie najgorsze z odpowiedzi. Wiedział o wielu osobach, które mogły życzyć mu śmierci. Pomimo tego, że wszyscy śmierciożercy pozamykani zostali w Azkabanie półtora roku wcześniej, ich dzieci lub członkowie dalszej rodziny mogli wciąż obrać go na celownik. Do listy potencjalnych podejrzanych dochodziły również wszystkie osoby, które za śmierć swoich bliskich, obwiniać mogły właśnie jego.

Nie chcąc niepokoić profesor McGonagall, wstrzymał się z informowaniem jej o swoich przypuszczeniach. Od dwóch dni prowadził ciche dochodzenie. Sprawdzał wszystkie szkolne zabezpieczenia i zaklęcia ochronne, chcąc wykluczyć ewidentny udział osób trzecich. Bariery Hogwartu pozostawały nienaruszone, co jednak nie wykluczało do końca tego, że komuś nie udało się przez nie przedostać.

Ten tajemniczy patronus mógł być niemą groźbą. Jeśli ktoś był w stanie pokonać te bariery bez uszkadzania ich, mógł równie dobrze sam się przez nie przedostać, wtargnąć niezauważenie na teren szkoły i wyrządzić krzywdę ludziom, którzy się w nim znajdują.

Na samą tę myśl Severus poczuł, że dreszcz przeszedł przez jego ciało.

Coś takiego mogłoby być naprawdę tragiczne w skutkach.

Im głębiej szedł tym tokiem myślenia, tym więcej luk widział jednak w tej teorii. Kim musiałby być ów czarodziej, jeśli był w stanie pokonać jedne z najpotężniejszych zaklęć obronnych w całym czarodziejskim świecie? Kim musiała być ta osoba, skoro udało jej się coś, czego nie potrafił dokonać sam Czarny Pan?

Jeśli rzeczywiście był tak potężny i zdeterminowany, by wedrzeć się do szkoły, to czemu wciąż się w niej nie pojawił. Co najmniej jeden element tej układanki musiał nie pasować do reszty...

Skoro miałby tak mściwe zamiary, to czemu jego patronus przybrałby formę tak… łagodną i spokojną…

Wrócił pamięcią do tamtej chwili. Przed oczami wyobraźni stanął mu znów ten sam lśniący nietoperz. Gdy wspomnienie wyostrzyło się nieco, Severus spojrzał prosto w duże i głębokie oczy zwierzęcia. Mimo chłodnej barwy, którą emanowało całe jego ciało, oczy wydawały się być niemalże… ciepłe?

Ich kształt i ekspresywność wydawały mu się znajome. Było w nich coś takiego, co sprawiło, że jego serce mimowolnie przyspieszyło.

Mężczyzna wiedział co było powodem tego odruchu. Podobieństwo oczu mglistego nietoperza i pewnej brązowowłosej czarownicy, było aż nazbyt wyraźnie. To jednak nie mogła być prawda. Patronus Hermiony nigdy nie przybierał takiej formy... 

Czy magiczny świat nie znał jednak przypadków, w których dochodziło do zmian postaci patronusów? - odezwał się cichy głos w jego głowie.

Teoretycznie do zajścia takiej metamorfozy potrzeba tak niewiele...

Gdy jego myśli zaczęły zmierzać dalej w tym kierunku, Severus poczul, że coś odciąga go z powrotem do rzeczywistości. Poczuł uczucie mocnego deja vu. Przed oczami stanął mu po raz widok, który nieustannie prześladował go już od ponad roku... Widok, od którego rozpoczął się powolny upadek wszystkiego, co udało mu się zbudować u boku Hermiony Granger. 

Jak mógł podejrzewać coś takiego w obliczu tego, co właśnie miał przed oczami. Po raz kolejny poczuł, że gdy wtedy poległ i zawiódł jedyną osobę, której na nim na prawdę zależało, stracił prawo do snucia takich domysłów. Czuł, że nie miał prawa podejrzewać tego, co podpowiadało mu po cichu serce.

Wiedział jednak, że nie spocznie, nim nie skonfrontuje swoich podejrzeń z prawdą. Prawda ta wbrew pozorom cały czas była na wyciągnięcie jego ręki. Pytanie brzmiało jednak, czy zdecyduje się po nią sięgnąć?

czwartek, 8 kwietnia 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 17

Dla profesor Merhover był to poranek zupełnie zwyczajny. Wykonywała właśnie standardowy obchód po oddziale magicznej opieki długoterminowej, gdy dostrzegła, idącą w jej stronę doktor Frances. Początkowo fakt ten nie wzbudził w niej szczególnego niepokoju. Przyzwyczaiła się już do tego, że mniej doświadczeni uzdrowiciele często udawali się do niej, by prosić o rady lub pomoc w wykonywaniu bardziej skomplikowanych zaklęć i badań.

Gdy jednak młodsza magomedyczka znalazła się nieco bliżej niej, starszej kobiecie od razu rzuciło się w oczy jej przejęcie i wyraźne zdenerwowanie. Szła bardzo szybko i widać było, że sprawa, w której do niej przychodziła, musiała być bardzo poważna.

Uzdrowiciele byli powszechnie znani z tego, że w swojej pracy zawsze zachowywali zimną krew i nie pozwalali, by stres i presja zaburzały trzeźwości ich umysłu. Każdego dnia do szpitala św. Munga trafiali pacjenci z nierzadko naprawdę dziwnymi i wręcz strasznymi przypadłościami. Wystawieni na takie widoki uzdrowiciele, szybko uodporniali się na nie i wykształcali w sobie umiejętności emocjonalnego odcinania się od swojej pracy, które to pomagały im w radzeniu sobie z ciągle obecnymi wokół niech bólem i śmiercią.

Widok zdenerwowanego lub zmartwionego uzdrowiciela na oddziale nie był zatem widokiem częstym i nigdy nie mógł zwiastować niczego dobrego. Profesor Merhover, jako osoba nad wyraz spostrzegawcza i uważna, nie potrafiła wręcz przeoczyć tych drobnych, lecz dostrzegalnych znaków.

Nim doktor Frances zdążyła dotrzeć do swojej mentorki, ta wiedziała już doskonale o tym, że musiało wydarzyć się coś naprawdę złego.

Gdy młodsza kobieta w końcu przed nią stanęła, niemalże od razu przeszła do sedna sprawy. Wzięła kilka uspokajających oddechów, po czym zaczęła wygłaszanie swojego rozemocjonowanego monologu. Starała się wyjaśnić po krótce całą zaistniałą sytuację, jednak przedstawiana przez nią historia, wydała się starszej kobiecie zbyt chaotyczna i podziurawiona. Po kilku bezowocnych próbach wychwycenia sensu jej słów, staruszka przerwała jej i poprosiła o wolniejsze powtórzenie wszystkiego jeszcze raz.

Lekarka posłusznie wykonała jej polecenie. Zamilkła na moment i zebrała swoje myśli. Po chwili rozpoczęła całą opowieść od początku.

- Przychodzę do pani w sprawie doktor Granger. Przyszła do mnie dziś rano na wcześniejsze badania. Jest w trzecim miesiącu ciąży, a od kilku tygodni zmagała się z bardzo niepokojącymi dolegliwościami. Już na początku wizyty zapewniła mnie, że udało jej się samodzielnie znaleźć przyczynę swojego stanu. Stwierdziła, że przeanalizowała wszystko dokładnie i doszła do wniosku, że musi cierpieć na klątwę maledicendum im virtue… - Tu zatrzymała się i spojrzała na swoją mentorkę, która na samo to wspomnienie wyraźnie spięła się i przybrała poważniejszą minę.

- Wiem jak nieprawdopodobnie to brzmi. Ja sama na początku nie potraktowałam tej diagnozy do końca poważnie. Rzuciłam jednak zaklęcie magicae revelare i nie mam już najmniejszych wątpliwości. Granger się nie myliła – Powiedziała i wskazała jej swoją różdżkę.

Z jej końcówki wciąż wydobywała się lekka poświata, która po chwili przybrała wyraźny kształt. Wyodrębniły się z niego poszczególne litery, które po chwili ułożyły się w słowa i całe zdania.

Gdy tylko profesor Merhover zapoznała się z wynikami badania, wyraźnie zbladła i spoważniała. Jej wcześniejsza sceptyczność została zastąpiona przez szczere zaniepokojenie i obawę o młodą uzdrowicielkę. Wiedziała, że jakkolwiek nieprawdopodobny wydawał się wynik badania, liczby nie kłamały, a werdykt zaklęcia był ostateczny.

Przez długie lata liczyła na to, że klątwy potęgi odeszły w niepamięć, jednak po raz kolejny jej nadzieje okazały się być złudne. Widniał przed nią namacalny dowód na to, że wbrew powszechnym opiniom przedstawicieli magicznej społeczności, nie były one jedynie reliktami przeszłości. Zrozumiała, że były one wciąż obecne wśród nich i pozostawały zawsze gotowe na to, by po cichu odebrać życie kolejnej młodej kobiecie.

Panna Granger niewątpliwie miała przed sobą świetlaną przyszłość. Była najlepiej prosperującą młodą magomedyczką w całym szpitalu. Od pierwszych dni urzekła panią profesor swoją miłością do nauki i prawdziwym powołaniem do pomagania innym. Staruszka od samego początku kibicowała jej i przepowiadała jej same pasma sukcesów. Teraz jednak musiała przyznać, że szczęście zdawało się całkowicie odwrócić się od jej ulubionej młodej współpracowniczki.

Z rozmyślań wyrwał ją głos doktor Frances, która z wyraźnym zdenerwowaniem i obawą w oczach kontynuowała swoją wypowiedź. Merhover nie potrzebowała jednak usłyszeć ani słowa więcej. Nie chciała zwlekać ani chwili dłużej.

***   

Od razu po wejściu do gabinetu pani profesor odczuła, że w pomieszczeniu krąży duża ilość złej energii. Unosząca się w powietrzu aura, wydawała się być przepełniona niewypowiedzianymi słowami i bólem. Cisza odbijała się od gołych szpitalnych ścian i potęgowała tylko nieswoje uczucie w sercu starszej kobiety.  

Niepewnie rozejrzała się dookoła pokoju i dostrzegła na posłaniu skuloną młodą kobietę. Burza kasztanowych loków, która kłębiła się niesfornie na jej głowie, była jedyną rzeczą, która umożliwiała rozpoznanie, kim ów czarownica była. Nawet mimo tej charakterystycznej cechy, trudno było wręcz uwierzyć w to, że kobieta znajdująca się w pomieszczeniu to ta sama Hermiona Granger, która tak często pojawiała się na okładkach magicznych czasopism i gazet.   

Staruszka podeszła do niej cicho i chcąc zasygnalizować swoja obecność, położyła jej delikatnie dłoń na ramieniu. Dziewczyna aż podskoczyła, wyraźnie zaskoczona tym nagłym i niespodziewanym dotykiem. Gdy tylko podniosła głowę, ich spojrzenia spotkały się. Profesorka miała wrażenie, że przez ułamek sekundy dostrzegła, jakby gasnący błysk w jej oczach.

Gdy Hermiona zdała sobie sprawę z tego,  że nie jest już w pokoju sama, otrząsnęła się i przyjęła bardziej poważną i sztywną pozycję. Wyprostowała się i wygładziła zagniecione szaty.

Starsza kobieta, widząc jej zmienioną pozę i ewidentne zamknięcie się w sobie, zrozumiała, że te kilka minut samotności wystarczyły Hermionie na to, by smutek i ból, ukryć pod fasadą udawanej odwagi i determinacji.

Merhover zrozumiała, że jest już za późno, by oferować jej pocieszenie i dobre słowo. Granger poradziła sobie bez nich i wyglądało na to, że teraz pragnęła jedynie konkretnych rozwiązań i dokładnych informacji. Gdy tylko dziewczyna otworzyła usta, okazało się, że i tym razem Merhover nie pomyliła się w swoich spostrzeżeniach.

- Jak rozumiem, doktor Frances zdążyła już wytłumaczyć pani całą moją sytuację. Chciałabym się dowiedzieć jakie pani widzi możliwości na zmierzenie się z tym problemem – powiedziała niemalże spokojnie.

Staruszka posłała jej jedno ze swoich matczynych zatroskanych spojrzeń i pokiwała lekko głową.

- Tak, oczywiście. Chciałabym jednak zadać pani jeszcze kilka pytań – Odpowiedziała jej i utkwiła w niej swoje bystre spojrzenie.

Hermiona pokiwała głową i pozwoliła jej kontynuować.

- Od jak dawna wie pani o swojej chorobie? Czy mylę się myśląc, że szpital nie był pierwszym miejscem, do którego udała się pani po znalezieniu diagnozy? – Zapytała ją i uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc wyraźny rumieniec i zakłopotanie, które pojawiło się na twarzy dziewczyny.

Hermiona zmieszała się, ale zgodnie z prawdą pokiwała przecząco głową. Wbrew swoim obawom, nie ujrzała jednak ani grama złości lub zawodu na twarzy starszej uzdrowicielki. Wręcz przeciwnie, wydawała się ona być niemalże zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń. Ta reakcja uspokoiła ją nieco i dodała odwagi do dalszego mówienia.

- Zna mnie pani. Nie mogłam tak po prostu poddać się i zdać na łaskę innych. Wolałam najpierw sama zająć się całą tą sytuacją.  Wiedziałam, że nie spocznę, puki nie znajdę antidotum lub dopóki… dopóki sama nie zostanę przez nią pokonana – Mimo chwilowego zawahania, ostatnie słowa wypowiedziała pewnie i bez zająknięcia.

Starała się wmówić samej sobie, że pogodziła się ze swoim wyrokiem. Jej pragmatyczna podświadomość podpowiadała jej, że dłuższe użalanie się nad sobą, nie pomoże jej w walce. Pragnęła trzymać się swojego nowego postanowienia i nie pozwolić, by i tym razem kontrolę nad jej życiem przejęły emocje i serce. Czuła, że gdyby nie one, nigdy nie znalazłaby się w takim położeniu i nigdy nie musiałaby przechodzić przez całe to pasmo bólu i zawodów. Jej intelekt i zdrowy rozsądek nigdy jej nie zawiodły. Od teraz to im pragnęła powierzyć rolę podejmowania decyzji.

- Tak mi przykro moje dziecko… - Gdy staruszka dostrzegła, jaki konflikt wewnętrzny toczy ze sobą Hermiona, poczuła ukłucie współczucia w piersi i chcąc nieco ulżyć jej cierpieniu, skierowała do niej swoje słowa wsparcia.

Dziewczyna jednak odtrąciła je. Litość była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała w tym momencie. Jej, zwolniony z wszelkich emocjonalnych barier, ścisły umysł pragnął rozwiązań i odrzucał wszystko, co oddalało ich poznanie w czasie. Nie wdawszy się w dalszą dyskusję na temat uczuć, przeszła od razu do sedna sprawy.

- Zna pani moją chorobę, prawda? – Zapytała ją spokojnie.

Merhover skinęła głową i otarła łzę, która zabłądziła do kącika jej oczu.

- Tak, panno Granger, miałam już okazję spotkać się z czarownicą chorą na maledicendum. Dla niej było już niestety za późno, jednak w pani przypadku widzę jeszcze nadzieję… - Powiedziała nieco ciszej, jakby próbując powstrzymać się przed powrotem myślami do przykrych wspomnień.

- Wiem, że rozwiązania, jakie mogę w tej sytuacji zaproponować, nie będę na pewno dla pani łatwe., ale są jednak w mojej opinii jedynymi, które będą w stanie zwiększyć szanse na przeżycie zarówno pani jak i dziecka.

Hermiona wyprostowała się jeszcze bardziej i przełknęła ślinę, w geście nerwowego oczekiwania. Gdy spojrzała w bystre oczy pani profesor, ta dostrzegła jej głęboko ukrytą obawę i ujęła jej dłonie w swoje. Po chwili ścisnęła je lekko i wróciła do swojej wcześniejszej wypowiedzi.

- Będę z panią szczera, panno Granger. W pani sytuacji widzę tylko trzy scenariusze, które mogłybyśmy się zastosować. Przedstawię po kolei każde z nich i chciałabym prosić, by nie odrzucała ich pani od razu… - Tu spojrzała na Hermionę, jakby czekając zapewnienia, które jednak nigdy nie nadeszło.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że może pani być przeciwna możliwości pierwszej, ale chciałabym, by i ją rozważyła pani na równi z pozostałymi. Jest ona z pewnością jedyną, która będzie w stanie zagwarantować stuprocentową pewność, że maledicendum nie naruszy pani zdrowia… Wiążę się niestety z tym, że będzie pani musiała zrezygnować z dziecka… Wiem, że to trudna decyzja i nie chcę, by podejmowała ją pani już teraz, ale…

Granger nie dała jej dokończyć.

- Nie zdecyduję się na przerwanie ciąży. Puki istnieje szansa na to, że dziecko urodzi się zdrowe, będę robić wszystko, by do tego doprowadzić. Ta decyzja jest ostateczna – Powiedziała stanowczo, w jej głosie słychać było stalowe nuty.

Od samego początku Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że to rozwiązanie istniało i z całą pewnością oszczędziłoby jej bólu i wszystkich zmartwień. Z jakiegoś jednak powodu nie dopuszczała go do siebie. Nie wiedziała, czy była to decyzja podjęta racjonalnie, ale w tym aspekcie jej serce nie pozwalało jej się uciszyć. Mimo całego chaosu, który ciąża wprowadziła w jej życiu, wiedziała, że od momentu, gdy pierwszy raz ujrzała je podczas badania, pokochała to dziecko i poczuła obezwładniającą potrzebę, by bronić je i ochraniać przed wszelkim złem.

Profesor Merhover speszyła się nieco, widząc jak Hermiona obruszyła się na wieść o jej pierwszej propozycji. Nie zniechęciła się jednak i kontynuowała swoją wypowiedź.

- W takim wypadku pozostają już tylko dwie opcje. Każda z nich daje nadzieję na to, że wszystko pójdzie po naszej myśli i zakończy się szczęśliwie. Każda z nich ma jednak również swoje zagrożenia i proszę, by przeanalizowała je pani bardzo dokładnie przed podjęciem ostatecznej decyzji.

- Jak pewnie dobrze już pani wie z publikacji na temat tej choroby, poród jest swego rodzaju momentem kulminacyjnym. To właśnie wtedy dochodzi do przeniknięcia rdzenia dziecka przez magiczne osłony matki, co w przypadku tak dużych niekompatybilności, może spowodować wprowadzenie magii w stan bardzo niestabilny. Aby zminimalizować skutki uboczne tego zdarzenia, można zastosować jedną z dwóch technik.

- Pierwsza możliwość to ta, która uczyni poród i sam okres ciąży łatwiejszym dla dziecka, ale trudniejszym dla matki. Polega ona na tym, że kobietę wprowadza się w stan magicznej śpiączki. W ten sposób wycisza się jej wewnętrzną magię i osłabia kolizje między nią a magią dziecka. Podczas samego porodu, ostateczne przekroczenie osłon magicznych również jest dla dziecka łatwiejsze, nie są one bowiem aż tak silne jak w normalnej sytuacji. Jeśli chodzi o kobietę, to jest to opcja bezpieczna, ale tylko do momentu rozwiązania. Na tym etapie często może dochodzić do komplikacji. Poród w magicznej śpiączce jest bardzo wykańczający dla czarownicy i sprawia, że może dojść po nim do bardzo poważnego osłabienia.

- Jeśli chodzi o drugą opcję, daje ona większy komfort matce, ale może utrudnić dziecku przyjście na świat. Polega ona na tym, że kobietę pozostawia się przez całą ciążę jedynie na magicznym wspomaganiu tak, by podczas porodu mogła być całkowicie przytomna. Daje to lepsze perspektywy jak chodzi o przeżywalność u matek, ale utrudnia pokonywanie przez dziecko magicznych barier. O ile nie musi być to bezpośrednim zagrożeniem dla życia dziecka, to częste są przypadki, gdy w takich sytuacjach naruszany zostawał rdzeń dziecka, co trwale uszkadzało magiczne zdolności dziecka.

Po usłyszeniu tej informacji Hermiona zbladła. Sama świadomość tego, że jej decyzja mogła zaważyć na tym, że jej maleństwo mogło stracić magię, przerażała ją i zniechęcała już na wstępie.

- Oczywiście wybieram pierwszą opcję! – Powiedziała szybko, jednak napotkała na swojej drodze poważne spojrzenie swojej mentorki.

Profesor Merhover wyraźnie dała jej do zrozumienia, że nie zakończyła jeszcze swojej wypowiedzi. Odchrząknęła i zignorowała wybuch młodszej kobiety.

- Chciałabym tylko nadmienić, że dane, na których bazowane są te dwa scenariusze, różnią się znacznie tych, które zostały wskazane przez pani badanie. Te sposoby stosowane były w przypadkach, gdy niekompatybilność magiczna wynosiła w granicach od 0,7 do 0,8 w skali. U pani, panno Granger zaklęcie wykazało wynik na poziomie bliskim 0,95, z którym ja nigdy wcześniej się nie spotkałam. Nie jest to klasyczna odmiana maledicendum i obawiam się, że może mieć zupełnie odmienny przebieg niż przypadki, które były mi znane.

- Chcę by pani wiedziała, że w tych okolicznościach wybór między tymi dwoma opcjami, może okazać się nie tyle wyborem miedzy tym, kto będzie mieć większy komfort podczas porodu, a wyborem między… Obawiam się, że może to być… - Starsza kobieta wyraźnie nie chciała kończyć tego zdania, ale Hermiona i bez tego zrozumiała, co miała ona na myśli.

Po tych słowach w Sali zapadła cisza.

Hermiona zaniemówiła. Zaczęła analizować obie opcje w swojej głowie. Zaczęła kwestionować to, czy faktycznie będzie w stanie podjąć tak wielkie ryzyko. Wszystkie obietnice, które składała sobie przez ostatnie tygodnie, stanęły w jednej chwili pod znakiem zapytania. W jej głowie wciąż dudniły niewypowiedziane słowa uzdrowicielki.

Merhover zauważyła jej zagubienie i chwyciła ją za dłoń.

- Niezależnie od tego, co ja sądzę na ten temat, uważam, że zanim podejmiesz decyzję, powinnyśmy wykonać jeszcze jedno badanie – Powiedziała, po czym ścisnęła mocniej jej dłoń.

Pomogła jej wstać, po czym poprowadziła milczącą wciąż dziewczynę w kierunku dobrze jej znanego magicznego urządzenia. Hermiona była tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie zauważyła jak otoczenie wokół niej zmienia się, a ona zostaje położona na szpitalnym posłaniu naprzeciwko małego monitora. Była tak głęboko pochłonięta przez swoje myśli, że dała się staruszce prowadzić bez choćby słowa protestu,

To, co dopiero zdołało wybudzić ją z tego transu, było cichymi, acz miarowymi i regularnymi stuknięciami. Gdy wsłuchała się w nie dokładniej, zrozumiała, że nie były to zwykłe odgłos maszyny do badań. Było to bicie serca jej dziecka, którego obraz odbijał się teraz na ekranie monitora magicznego aparatu USG.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Delikatny zarys jego małych dłoni i ledwo dostrzegalne ruchy jego miniaturowej klatki piersiowej sprawiły, że do oczu Hermiony napłynęły łzy wzruszenia. Dopiero w tym momencie dziewczyna dała upust swoim emocjom. Doznanie, którego właśnie doświadczała, było tak silne, że nie była w stanie dłużej tłumić ich w sobie.

Jej pozbawiona emocji maska opadła na moment, co pozwoliło światu na krótkie wejrzenie w to, co naprawdę działo się teraz w sercu Hermiony Granger.

Profesor Merhover popatrzyła na nią z mieszanką obawy i dumy w oczach. Bała się o swoją młodą współpracowniczkę. Nie chciała, by narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa i wolała, by Granger nie decydowała się na tak wielkie ryzyko. Gdy jednak dostrzegła w jej oczach na powrót iskry szczęścia, zrozumiała, że nie będzie w stanie powstrzymać jej przed dokonaniem tej decyzji.

Hermiona wpatrywała się w ekran jeszcze przez kilka minut. Stopniowo jej emocje stygły, a ona odzyskiwała po trochu trzeźwość swojego umysłu. Łzy osuszone zostały przez rękaw szaty, a maska zagościła z powrotem na jej twarzy. Wszystko zdawało się wrócić do normy, jednak to, co tak naprawdę się stało, pozostawało niewidoczne dla oczu. Mimo że uczucia utraciły kontrolę nad jej zachowaniem, pozostawiły w jej świadomości i sercu dwie rzeczy.

Pierwszą była fala bezgranicznej miłości, którą obdarzyła, rozwijające się w niej dziecko.

Drugą była pewność, że podjęta przez nią decyzja była właściwa.