czwartek, 8 kwietnia 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 17

Dla profesor Merhover był to poranek zupełnie zwyczajny. Wykonywała właśnie standardowy obchód po oddziale magicznej opieki długoterminowej, gdy dostrzegła, idącą w jej stronę doktor Frances. Początkowo fakt ten nie wzbudził w niej szczególnego niepokoju. Przyzwyczaiła się już do tego, że mniej doświadczeni uzdrowiciele często udawali się do niej, by prosić o rady lub pomoc w wykonywaniu bardziej skomplikowanych zaklęć i badań.

Gdy jednak młodsza magomedyczka znalazła się nieco bliżej niej, starszej kobiecie od razu rzuciło się w oczy jej przejęcie i wyraźne zdenerwowanie. Szła bardzo szybko i widać było, że sprawa, w której do niej przychodziła, musiała być bardzo poważna.

Uzdrowiciele byli powszechnie znani z tego, że w swojej pracy zawsze zachowywali zimną krew i nie pozwalali, by stres i presja zaburzały trzeźwości ich umysłu. Każdego dnia do szpitala św. Munga trafiali pacjenci z nierzadko naprawdę dziwnymi i wręcz strasznymi przypadłościami. Wystawieni na takie widoki uzdrowiciele, szybko uodporniali się na nie i wykształcali w sobie umiejętności emocjonalnego odcinania się od swojej pracy, które to pomagały im w radzeniu sobie z ciągle obecnymi wokół niech bólem i śmiercią.

Widok zdenerwowanego lub zmartwionego uzdrowiciela na oddziale nie był zatem widokiem częstym i nigdy nie mógł zwiastować niczego dobrego. Profesor Merhover, jako osoba nad wyraz spostrzegawcza i uważna, nie potrafiła wręcz przeoczyć tych drobnych, lecz dostrzegalnych znaków.

Nim doktor Frances zdążyła dotrzeć do swojej mentorki, ta wiedziała już doskonale o tym, że musiało wydarzyć się coś naprawdę złego.

Gdy młodsza kobieta w końcu przed nią stanęła, niemalże od razu przeszła do sedna sprawy. Wzięła kilka uspokajających oddechów, po czym zaczęła wygłaszanie swojego rozemocjonowanego monologu. Starała się wyjaśnić po krótce całą zaistniałą sytuację, jednak przedstawiana przez nią historia, wydała się starszej kobiecie zbyt chaotyczna i podziurawiona. Po kilku bezowocnych próbach wychwycenia sensu jej słów, staruszka przerwała jej i poprosiła o wolniejsze powtórzenie wszystkiego jeszcze raz.

Lekarka posłusznie wykonała jej polecenie. Zamilkła na moment i zebrała swoje myśli. Po chwili rozpoczęła całą opowieść od początku.

- Przychodzę do pani w sprawie doktor Granger. Przyszła do mnie dziś rano na wcześniejsze badania. Jest w trzecim miesiącu ciąży, a od kilku tygodni zmagała się z bardzo niepokojącymi dolegliwościami. Już na początku wizyty zapewniła mnie, że udało jej się samodzielnie znaleźć przyczynę swojego stanu. Stwierdziła, że przeanalizowała wszystko dokładnie i doszła do wniosku, że musi cierpieć na klątwę maledicendum im virtue… - Tu zatrzymała się i spojrzała na swoją mentorkę, która na samo to wspomnienie wyraźnie spięła się i przybrała poważniejszą minę.

- Wiem jak nieprawdopodobnie to brzmi. Ja sama na początku nie potraktowałam tej diagnozy do końca poważnie. Rzuciłam jednak zaklęcie magicae revelare i nie mam już najmniejszych wątpliwości. Granger się nie myliła – Powiedziała i wskazała jej swoją różdżkę.

Z jej końcówki wciąż wydobywała się lekka poświata, która po chwili przybrała wyraźny kształt. Wyodrębniły się z niego poszczególne litery, które po chwili ułożyły się w słowa i całe zdania.

Gdy tylko profesor Merhover zapoznała się z wynikami badania, wyraźnie zbladła i spoważniała. Jej wcześniejsza sceptyczność została zastąpiona przez szczere zaniepokojenie i obawę o młodą uzdrowicielkę. Wiedziała, że jakkolwiek nieprawdopodobny wydawał się wynik badania, liczby nie kłamały, a werdykt zaklęcia był ostateczny.

Przez długie lata liczyła na to, że klątwy potęgi odeszły w niepamięć, jednak po raz kolejny jej nadzieje okazały się być złudne. Widniał przed nią namacalny dowód na to, że wbrew powszechnym opiniom przedstawicieli magicznej społeczności, nie były one jedynie reliktami przeszłości. Zrozumiała, że były one wciąż obecne wśród nich i pozostawały zawsze gotowe na to, by po cichu odebrać życie kolejnej młodej kobiecie.

Panna Granger niewątpliwie miała przed sobą świetlaną przyszłość. Była najlepiej prosperującą młodą magomedyczką w całym szpitalu. Od pierwszych dni urzekła panią profesor swoją miłością do nauki i prawdziwym powołaniem do pomagania innym. Staruszka od samego początku kibicowała jej i przepowiadała jej same pasma sukcesów. Teraz jednak musiała przyznać, że szczęście zdawało się całkowicie odwrócić się od jej ulubionej młodej współpracowniczki.

Z rozmyślań wyrwał ją głos doktor Frances, która z wyraźnym zdenerwowaniem i obawą w oczach kontynuowała swoją wypowiedź. Merhover nie potrzebowała jednak usłyszeć ani słowa więcej. Nie chciała zwlekać ani chwili dłużej.

***   

Od razu po wejściu do gabinetu pani profesor odczuła, że w pomieszczeniu krąży duża ilość złej energii. Unosząca się w powietrzu aura, wydawała się być przepełniona niewypowiedzianymi słowami i bólem. Cisza odbijała się od gołych szpitalnych ścian i potęgowała tylko nieswoje uczucie w sercu starszej kobiety.  

Niepewnie rozejrzała się dookoła pokoju i dostrzegła na posłaniu skuloną młodą kobietę. Burza kasztanowych loków, która kłębiła się niesfornie na jej głowie, była jedyną rzeczą, która umożliwiała rozpoznanie, kim ów czarownica była. Nawet mimo tej charakterystycznej cechy, trudno było wręcz uwierzyć w to, że kobieta znajdująca się w pomieszczeniu to ta sama Hermiona Granger, która tak często pojawiała się na okładkach magicznych czasopism i gazet.   

Staruszka podeszła do niej cicho i chcąc zasygnalizować swoja obecność, położyła jej delikatnie dłoń na ramieniu. Dziewczyna aż podskoczyła, wyraźnie zaskoczona tym nagłym i niespodziewanym dotykiem. Gdy tylko podniosła głowę, ich spojrzenia spotkały się. Profesorka miała wrażenie, że przez ułamek sekundy dostrzegła, jakby gasnący błysk w jej oczach.

Gdy Hermiona zdała sobie sprawę z tego,  że nie jest już w pokoju sama, otrząsnęła się i przyjęła bardziej poważną i sztywną pozycję. Wyprostowała się i wygładziła zagniecione szaty.

Starsza kobieta, widząc jej zmienioną pozę i ewidentne zamknięcie się w sobie, zrozumiała, że te kilka minut samotności wystarczyły Hermionie na to, by smutek i ból, ukryć pod fasadą udawanej odwagi i determinacji.

Merhover zrozumiała, że jest już za późno, by oferować jej pocieszenie i dobre słowo. Granger poradziła sobie bez nich i wyglądało na to, że teraz pragnęła jedynie konkretnych rozwiązań i dokładnych informacji. Gdy tylko dziewczyna otworzyła usta, okazało się, że i tym razem Merhover nie pomyliła się w swoich spostrzeżeniach.

- Jak rozumiem, doktor Frances zdążyła już wytłumaczyć pani całą moją sytuację. Chciałabym się dowiedzieć jakie pani widzi możliwości na zmierzenie się z tym problemem – powiedziała niemalże spokojnie.

Staruszka posłała jej jedno ze swoich matczynych zatroskanych spojrzeń i pokiwała lekko głową.

- Tak, oczywiście. Chciałabym jednak zadać pani jeszcze kilka pytań – Odpowiedziała jej i utkwiła w niej swoje bystre spojrzenie.

Hermiona pokiwała głową i pozwoliła jej kontynuować.

- Od jak dawna wie pani o swojej chorobie? Czy mylę się myśląc, że szpital nie był pierwszym miejscem, do którego udała się pani po znalezieniu diagnozy? – Zapytała ją i uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc wyraźny rumieniec i zakłopotanie, które pojawiło się na twarzy dziewczyny.

Hermiona zmieszała się, ale zgodnie z prawdą pokiwała przecząco głową. Wbrew swoim obawom, nie ujrzała jednak ani grama złości lub zawodu na twarzy starszej uzdrowicielki. Wręcz przeciwnie, wydawała się ona być niemalże zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń. Ta reakcja uspokoiła ją nieco i dodała odwagi do dalszego mówienia.

- Zna mnie pani. Nie mogłam tak po prostu poddać się i zdać na łaskę innych. Wolałam najpierw sama zająć się całą tą sytuacją.  Wiedziałam, że nie spocznę, puki nie znajdę antidotum lub dopóki… dopóki sama nie zostanę przez nią pokonana – Mimo chwilowego zawahania, ostatnie słowa wypowiedziała pewnie i bez zająknięcia.

Starała się wmówić samej sobie, że pogodziła się ze swoim wyrokiem. Jej pragmatyczna podświadomość podpowiadała jej, że dłuższe użalanie się nad sobą, nie pomoże jej w walce. Pragnęła trzymać się swojego nowego postanowienia i nie pozwolić, by i tym razem kontrolę nad jej życiem przejęły emocje i serce. Czuła, że gdyby nie one, nigdy nie znalazłaby się w takim położeniu i nigdy nie musiałaby przechodzić przez całe to pasmo bólu i zawodów. Jej intelekt i zdrowy rozsądek nigdy jej nie zawiodły. Od teraz to im pragnęła powierzyć rolę podejmowania decyzji.

- Tak mi przykro moje dziecko… - Gdy staruszka dostrzegła, jaki konflikt wewnętrzny toczy ze sobą Hermiona, poczuła ukłucie współczucia w piersi i chcąc nieco ulżyć jej cierpieniu, skierowała do niej swoje słowa wsparcia.

Dziewczyna jednak odtrąciła je. Litość była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała w tym momencie. Jej, zwolniony z wszelkich emocjonalnych barier, ścisły umysł pragnął rozwiązań i odrzucał wszystko, co oddalało ich poznanie w czasie. Nie wdawszy się w dalszą dyskusję na temat uczuć, przeszła od razu do sedna sprawy.

- Zna pani moją chorobę, prawda? – Zapytała ją spokojnie.

Merhover skinęła głową i otarła łzę, która zabłądziła do kącika jej oczu.

- Tak, panno Granger, miałam już okazję spotkać się z czarownicą chorą na maledicendum. Dla niej było już niestety za późno, jednak w pani przypadku widzę jeszcze nadzieję… - Powiedziała nieco ciszej, jakby próbując powstrzymać się przed powrotem myślami do przykrych wspomnień.

- Wiem, że rozwiązania, jakie mogę w tej sytuacji zaproponować, nie będę na pewno dla pani łatwe., ale są jednak w mojej opinii jedynymi, które będą w stanie zwiększyć szanse na przeżycie zarówno pani jak i dziecka.

Hermiona wyprostowała się jeszcze bardziej i przełknęła ślinę, w geście nerwowego oczekiwania. Gdy spojrzała w bystre oczy pani profesor, ta dostrzegła jej głęboko ukrytą obawę i ujęła jej dłonie w swoje. Po chwili ścisnęła je lekko i wróciła do swojej wcześniejszej wypowiedzi.

- Będę z panią szczera, panno Granger. W pani sytuacji widzę tylko trzy scenariusze, które mogłybyśmy się zastosować. Przedstawię po kolei każde z nich i chciałabym prosić, by nie odrzucała ich pani od razu… - Tu spojrzała na Hermionę, jakby czekając zapewnienia, które jednak nigdy nie nadeszło.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że może pani być przeciwna możliwości pierwszej, ale chciałabym, by i ją rozważyła pani na równi z pozostałymi. Jest ona z pewnością jedyną, która będzie w stanie zagwarantować stuprocentową pewność, że maledicendum nie naruszy pani zdrowia… Wiążę się niestety z tym, że będzie pani musiała zrezygnować z dziecka… Wiem, że to trudna decyzja i nie chcę, by podejmowała ją pani już teraz, ale…

Granger nie dała jej dokończyć.

- Nie zdecyduję się na przerwanie ciąży. Puki istnieje szansa na to, że dziecko urodzi się zdrowe, będę robić wszystko, by do tego doprowadzić. Ta decyzja jest ostateczna – Powiedziała stanowczo, w jej głosie słychać było stalowe nuty.

Od samego początku Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że to rozwiązanie istniało i z całą pewnością oszczędziłoby jej bólu i wszystkich zmartwień. Z jakiegoś jednak powodu nie dopuszczała go do siebie. Nie wiedziała, czy była to decyzja podjęta racjonalnie, ale w tym aspekcie jej serce nie pozwalało jej się uciszyć. Mimo całego chaosu, który ciąża wprowadziła w jej życiu, wiedziała, że od momentu, gdy pierwszy raz ujrzała je podczas badania, pokochała to dziecko i poczuła obezwładniającą potrzebę, by bronić je i ochraniać przed wszelkim złem.

Profesor Merhover speszyła się nieco, widząc jak Hermiona obruszyła się na wieść o jej pierwszej propozycji. Nie zniechęciła się jednak i kontynuowała swoją wypowiedź.

- W takim wypadku pozostają już tylko dwie opcje. Każda z nich daje nadzieję na to, że wszystko pójdzie po naszej myśli i zakończy się szczęśliwie. Każda z nich ma jednak również swoje zagrożenia i proszę, by przeanalizowała je pani bardzo dokładnie przed podjęciem ostatecznej decyzji.

- Jak pewnie dobrze już pani wie z publikacji na temat tej choroby, poród jest swego rodzaju momentem kulminacyjnym. To właśnie wtedy dochodzi do przeniknięcia rdzenia dziecka przez magiczne osłony matki, co w przypadku tak dużych niekompatybilności, może spowodować wprowadzenie magii w stan bardzo niestabilny. Aby zminimalizować skutki uboczne tego zdarzenia, można zastosować jedną z dwóch technik.

- Pierwsza możliwość to ta, która uczyni poród i sam okres ciąży łatwiejszym dla dziecka, ale trudniejszym dla matki. Polega ona na tym, że kobietę wprowadza się w stan magicznej śpiączki. W ten sposób wycisza się jej wewnętrzną magię i osłabia kolizje między nią a magią dziecka. Podczas samego porodu, ostateczne przekroczenie osłon magicznych również jest dla dziecka łatwiejsze, nie są one bowiem aż tak silne jak w normalnej sytuacji. Jeśli chodzi o kobietę, to jest to opcja bezpieczna, ale tylko do momentu rozwiązania. Na tym etapie często może dochodzić do komplikacji. Poród w magicznej śpiączce jest bardzo wykańczający dla czarownicy i sprawia, że może dojść po nim do bardzo poważnego osłabienia.

- Jeśli chodzi o drugą opcję, daje ona większy komfort matce, ale może utrudnić dziecku przyjście na świat. Polega ona na tym, że kobietę pozostawia się przez całą ciążę jedynie na magicznym wspomaganiu tak, by podczas porodu mogła być całkowicie przytomna. Daje to lepsze perspektywy jak chodzi o przeżywalność u matek, ale utrudnia pokonywanie przez dziecko magicznych barier. O ile nie musi być to bezpośrednim zagrożeniem dla życia dziecka, to częste są przypadki, gdy w takich sytuacjach naruszany zostawał rdzeń dziecka, co trwale uszkadzało magiczne zdolności dziecka.

Po usłyszeniu tej informacji Hermiona zbladła. Sama świadomość tego, że jej decyzja mogła zaważyć na tym, że jej maleństwo mogło stracić magię, przerażała ją i zniechęcała już na wstępie.

- Oczywiście wybieram pierwszą opcję! – Powiedziała szybko, jednak napotkała na swojej drodze poważne spojrzenie swojej mentorki.

Profesor Merhover wyraźnie dała jej do zrozumienia, że nie zakończyła jeszcze swojej wypowiedzi. Odchrząknęła i zignorowała wybuch młodszej kobiety.

- Chciałabym tylko nadmienić, że dane, na których bazowane są te dwa scenariusze, różnią się znacznie tych, które zostały wskazane przez pani badanie. Te sposoby stosowane były w przypadkach, gdy niekompatybilność magiczna wynosiła w granicach od 0,7 do 0,8 w skali. U pani, panno Granger zaklęcie wykazało wynik na poziomie bliskim 0,95, z którym ja nigdy wcześniej się nie spotkałam. Nie jest to klasyczna odmiana maledicendum i obawiam się, że może mieć zupełnie odmienny przebieg niż przypadki, które były mi znane.

- Chcę by pani wiedziała, że w tych okolicznościach wybór między tymi dwoma opcjami, może okazać się nie tyle wyborem miedzy tym, kto będzie mieć większy komfort podczas porodu, a wyborem między… Obawiam się, że może to być… - Starsza kobieta wyraźnie nie chciała kończyć tego zdania, ale Hermiona i bez tego zrozumiała, co miała ona na myśli.

Po tych słowach w Sali zapadła cisza.

Hermiona zaniemówiła. Zaczęła analizować obie opcje w swojej głowie. Zaczęła kwestionować to, czy faktycznie będzie w stanie podjąć tak wielkie ryzyko. Wszystkie obietnice, które składała sobie przez ostatnie tygodnie, stanęły w jednej chwili pod znakiem zapytania. W jej głowie wciąż dudniły niewypowiedziane słowa uzdrowicielki.

Merhover zauważyła jej zagubienie i chwyciła ją za dłoń.

- Niezależnie od tego, co ja sądzę na ten temat, uważam, że zanim podejmiesz decyzję, powinnyśmy wykonać jeszcze jedno badanie – Powiedziała, po czym ścisnęła mocniej jej dłoń.

Pomogła jej wstać, po czym poprowadziła milczącą wciąż dziewczynę w kierunku dobrze jej znanego magicznego urządzenia. Hermiona była tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie zauważyła jak otoczenie wokół niej zmienia się, a ona zostaje położona na szpitalnym posłaniu naprzeciwko małego monitora. Była tak głęboko pochłonięta przez swoje myśli, że dała się staruszce prowadzić bez choćby słowa protestu,

To, co dopiero zdołało wybudzić ją z tego transu, było cichymi, acz miarowymi i regularnymi stuknięciami. Gdy wsłuchała się w nie dokładniej, zrozumiała, że nie były to zwykłe odgłos maszyny do badań. Było to bicie serca jej dziecka, którego obraz odbijał się teraz na ekranie monitora magicznego aparatu USG.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Delikatny zarys jego małych dłoni i ledwo dostrzegalne ruchy jego miniaturowej klatki piersiowej sprawiły, że do oczu Hermiony napłynęły łzy wzruszenia. Dopiero w tym momencie dziewczyna dała upust swoim emocjom. Doznanie, którego właśnie doświadczała, było tak silne, że nie była w stanie dłużej tłumić ich w sobie.

Jej pozbawiona emocji maska opadła na moment, co pozwoliło światu na krótkie wejrzenie w to, co naprawdę działo się teraz w sercu Hermiony Granger.

Profesor Merhover popatrzyła na nią z mieszanką obawy i dumy w oczach. Bała się o swoją młodą współpracowniczkę. Nie chciała, by narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa i wolała, by Granger nie decydowała się na tak wielkie ryzyko. Gdy jednak dostrzegła w jej oczach na powrót iskry szczęścia, zrozumiała, że nie będzie w stanie powstrzymać jej przed dokonaniem tej decyzji.

Hermiona wpatrywała się w ekran jeszcze przez kilka minut. Stopniowo jej emocje stygły, a ona odzyskiwała po trochu trzeźwość swojego umysłu. Łzy osuszone zostały przez rękaw szaty, a maska zagościła z powrotem na jej twarzy. Wszystko zdawało się wrócić do normy, jednak to, co tak naprawdę się stało, pozostawało niewidoczne dla oczu. Mimo że uczucia utraciły kontrolę nad jej zachowaniem, pozostawiły w jej świadomości i sercu dwie rzeczy.

Pierwszą była fala bezgranicznej miłości, którą obdarzyła, rozwijające się w niej dziecko.

Drugą była pewność, że podjęta przez nią decyzja była właściwa.

2 komentarze:

  1. Hej 😇

    Muszę przyznać, że ta kolorystyka pasuje tutaj idealnie. Bardzo mi się podoba nowy motyw!

    Rozdział czytało się bardzo płynnie i sprawnie, a co za tym idzie, skończyłam go szybko. Za szybko 😁 Nie będę znów marudzić, że brakuje mi Severusa, że nie doczekałam się ich spotkania, ale tym razem się powstrzymam. Zobaczymy, co przyniesie nam przyszły rozdział 😈

    No i co teraz? Obie te opcje, które ma Hermiona przed sobą nie są ani dobre, ani nie wyglądają pozytywnie. Czy jest jakaś szansa, że nie skorzysta z żadnej z nich? Że będzie inne, lepsze rozwiązanie? Na pewno musi coś być 😞

    Cały ten medyczny zarys słownictwa, opis tego wszystkiego, wyszedł Ci bardzo naturalnie. Mam jakieś przeczucie, że prywatnie interesujesz się medycyną, bo to wszystko wyszło Ci tak naturalnie, tak lekko, jakby sam opis nie sprawił Ci problemu, a przyznajmy się, nie są to proste tematy 😏

    Zdecydowanie powinni Cię zamknąć za takie zakończenie! Żeby w takim momencie urywać? Litości dla nas nie masz 😂🙈

    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na przyszły tydzień. Życzę Ci dużo weny kochana i do usłyszenia 😇

    Całuję,
    Jazz ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka
      Mega się cieszę, że udało Ci się tak szybko do mnie wpaść i zastawić jak zawsze najlepszy najdłuższy i najbardziej szczegółowy komentarz🧡 Nadal nie wiem jak to się stało, że tak szybko mnie wtedy znalazłaś i że nadal, mimo ciągłego braku spotkania Severusa i Hermiony, nie zostawiłaś na pastwę losu😂
      Co do opcji to nie wydaje mi się, że uda się ich uniknąć. Jedyna nadzieje spoczywa w tym, że ktoś zdąży do czasu porodu zmajstrować jakieś antidotum🤔 Więcej już nic nie zdradzam i tak już za dużo napisałam😂
      Cieszę się, że nie pokaleczyłam za bardzo tej medycznej części historii. Podczas pisania tych rozdziałów mam czasami takie głębokie rozkminy. Bazuję maledicendum na prawdziwej chorobie, którą to nieco ulepszyłam i dodałam do niej magiczne elementy, czasem jednak wszystko w nich zaczyna mi się mieszać i stresuję się, czy opisy staną się zbyt toporne i zagmatwane.
      Mega się zaskoczyłam, że aż tak widać po mnie te medyczne zapędy😁. Medycyna faktycznie jest moją pasją i głównym kierunkiem edukacji. Umieszczenie Hermiony na pozycji uzdrowicielki w św. Mungu jest pewnie dla mnie podświadomym wypełnieniem własnych marzeń. Sama chciałabym wcisnąć się na jej miejsce i pracować jako magomedyk, ale patrząc realistycznie pewnie skończę przypisując mugolom syropki na kaszel suchy i mokry🤦🏻‍♀️
      Dziękuję jeszcze raz za wsparcie życzenia i przepraszam za zakończenie haha. Nie mogę nic poradzić że zawsze nalepsze zostawiam na koniec. Życzę ci również duzo weny i czasu na pisanie twoich blogów
      Ściskam💖

      Usuń