Dla profesor Merhover był to poranek zupełnie zwyczajny. Wykonywała właśnie standardowy obchód po oddziale magicznej opieki długoterminowej, gdy dostrzegła, idącą w jej stronę doktor Frances. Początkowo fakt ten nie wzbudził w niej szczególnego niepokoju. Przyzwyczaiła się już do tego, że mniej doświadczeni uzdrowiciele często udawali się do niej, by prosić o rady lub pomoc w wykonywaniu bardziej skomplikowanych zaklęć i badań.
Gdy
jednak młodsza magomedyczka znalazła się nieco bliżej niej, starszej kobiecie od
razu rzuciło się w oczy jej przejęcie i wyraźne zdenerwowanie. Szła bardzo
szybko i widać było, że sprawa, w której do niej przychodziła, musiała być
bardzo poważna.
Uzdrowiciele
byli powszechnie znani z tego, że w swojej pracy zawsze zachowywali zimną krew
i nie pozwalali, by stres i presja zaburzały trzeźwości ich umysłu. Każdego
dnia do szpitala św. Munga trafiali pacjenci z nierzadko naprawdę dziwnymi i
wręcz strasznymi przypadłościami. Wystawieni na takie widoki uzdrowiciele,
szybko uodporniali się na nie i wykształcali w sobie umiejętności emocjonalnego
odcinania się od swojej pracy, które to pomagały im w radzeniu sobie z ciągle
obecnymi wokół niech bólem i śmiercią.
Widok
zdenerwowanego lub zmartwionego uzdrowiciela na oddziale nie był zatem widokiem
częstym i nigdy nie mógł zwiastować niczego dobrego. Profesor Merhover, jako osoba
nad wyraz spostrzegawcza i uważna, nie potrafiła wręcz przeoczyć tych drobnych,
lecz dostrzegalnych znaków.
Nim
doktor Frances zdążyła dotrzeć do swojej mentorki, ta wiedziała już doskonale o
tym, że musiało wydarzyć się coś naprawdę złego.
Gdy
młodsza kobieta w końcu przed nią stanęła, niemalże od razu przeszła do sedna
sprawy. Wzięła kilka uspokajających oddechów, po czym zaczęła wygłaszanie
swojego rozemocjonowanego monologu. Starała się wyjaśnić po krótce całą
zaistniałą sytuację, jednak przedstawiana przez nią historia, wydała się starszej
kobiecie zbyt chaotyczna i podziurawiona. Po kilku bezowocnych próbach wychwycenia
sensu jej słów, staruszka przerwała jej i poprosiła o wolniejsze powtórzenie
wszystkiego jeszcze raz.
Lekarka
posłusznie wykonała jej polecenie. Zamilkła na moment i zebrała swoje myśli. Po
chwili rozpoczęła całą opowieść od początku.
- Przychodzę
do pani w sprawie doktor Granger. Przyszła do mnie dziś rano na wcześniejsze
badania. Jest w trzecim miesiącu ciąży, a od kilku tygodni zmagała się z bardzo
niepokojącymi dolegliwościami. Już na początku wizyty zapewniła mnie, że udało
jej się samodzielnie znaleźć przyczynę swojego stanu. Stwierdziła, że przeanalizowała
wszystko dokładnie i doszła do wniosku, że musi cierpieć na klątwę maledicendum
im virtue… - Tu zatrzymała się i spojrzała na swoją mentorkę, która na samo
to wspomnienie wyraźnie spięła się i przybrała poważniejszą minę.
- Wiem
jak nieprawdopodobnie to brzmi. Ja sama na początku nie potraktowałam tej
diagnozy do końca poważnie. Rzuciłam jednak zaklęcie magicae revelare i
nie mam już najmniejszych wątpliwości. Granger się nie myliła – Powiedziała i
wskazała jej swoją różdżkę.
Z jej końcówki
wciąż wydobywała się lekka poświata, która po chwili przybrała wyraźny kształt.
Wyodrębniły się z niego poszczególne litery, które po chwili ułożyły się w
słowa i całe zdania.
Gdy tylko
profesor Merhover zapoznała się z wynikami badania, wyraźnie zbladła i spoważniała.
Jej wcześniejsza sceptyczność została zastąpiona przez szczere zaniepokojenie i
obawę o młodą uzdrowicielkę. Wiedziała, że jakkolwiek nieprawdopodobny wydawał
się wynik badania, liczby nie kłamały, a werdykt zaklęcia był ostateczny.
Przez
długie lata liczyła na to, że klątwy potęgi odeszły w niepamięć, jednak po raz
kolejny jej nadzieje okazały się być złudne. Widniał przed nią namacalny dowód
na to, że wbrew powszechnym opiniom przedstawicieli magicznej społeczności, nie
były one jedynie reliktami przeszłości. Zrozumiała, że były one wciąż obecne
wśród nich i pozostawały zawsze gotowe na to, by po cichu odebrać życie
kolejnej młodej kobiecie.
Panna
Granger niewątpliwie miała przed sobą świetlaną przyszłość. Była najlepiej
prosperującą młodą magomedyczką w całym szpitalu. Od pierwszych dni urzekła panią
profesor swoją miłością do nauki i prawdziwym powołaniem do pomagania innym. Staruszka
od samego początku kibicowała jej i przepowiadała jej same pasma sukcesów.
Teraz jednak musiała przyznać, że szczęście zdawało się całkowicie odwrócić się
od jej ulubionej młodej współpracowniczki.
Z
rozmyślań wyrwał ją głos doktor Frances, która z wyraźnym zdenerwowaniem i obawą
w oczach kontynuowała swoją wypowiedź. Merhover nie potrzebowała jednak
usłyszeć ani słowa więcej. Nie chciała zwlekać ani chwili dłużej.
***
Od razu
po wejściu do gabinetu pani profesor odczuła, że w pomieszczeniu krąży duża
ilość złej energii. Unosząca się w powietrzu aura, wydawała się być
przepełniona niewypowiedzianymi słowami i bólem. Cisza odbijała się od gołych
szpitalnych ścian i potęgowała tylko nieswoje uczucie w sercu starszej kobiety.
Niepewnie
rozejrzała się dookoła pokoju i dostrzegła na posłaniu skuloną młodą kobietę. Burza
kasztanowych loków, która kłębiła się niesfornie na jej głowie, była jedyną rzeczą,
która umożliwiała rozpoznanie, kim ów czarownica była. Nawet mimo tej
charakterystycznej cechy, trudno było wręcz uwierzyć w to, że kobieta
znajdująca się w pomieszczeniu to ta sama Hermiona Granger, która tak często
pojawiała się na okładkach magicznych czasopism i gazet.
Staruszka
podeszła do niej cicho i chcąc zasygnalizować swoja obecność, położyła jej
delikatnie dłoń na ramieniu. Dziewczyna aż podskoczyła, wyraźnie zaskoczona tym
nagłym i niespodziewanym dotykiem. Gdy tylko podniosła głowę, ich spojrzenia
spotkały się. Profesorka miała wrażenie, że przez ułamek sekundy dostrzegła,
jakby gasnący błysk w jej oczach.
Gdy
Hermiona zdała sobie sprawę z tego, że
nie jest już w pokoju sama, otrząsnęła się i przyjęła bardziej poważną i sztywną
pozycję. Wyprostowała się i wygładziła zagniecione szaty.
Starsza
kobieta, widząc jej zmienioną pozę i ewidentne zamknięcie się w sobie, zrozumiała,
że te kilka minut samotności wystarczyły Hermionie na to, by smutek i ból, ukryć
pod fasadą udawanej odwagi i determinacji.
Merhover
zrozumiała, że jest już za późno, by oferować jej pocieszenie i dobre słowo.
Granger poradziła sobie bez nich i wyglądało na to, że teraz pragnęła jedynie
konkretnych rozwiązań i dokładnych informacji. Gdy tylko dziewczyna otworzyła
usta, okazało się, że i tym razem Merhover nie pomyliła się w swoich
spostrzeżeniach.
- Jak
rozumiem, doktor Frances zdążyła już wytłumaczyć pani całą moją sytuację.
Chciałabym się dowiedzieć jakie pani widzi możliwości na zmierzenie się z tym
problemem – powiedziała niemalże spokojnie.
Staruszka
posłała jej jedno ze swoich matczynych zatroskanych spojrzeń i pokiwała lekko
głową.
- Tak,
oczywiście. Chciałabym jednak zadać pani jeszcze kilka pytań – Odpowiedziała
jej i utkwiła w niej swoje bystre spojrzenie.
Hermiona
pokiwała głową i pozwoliła jej kontynuować.
- Od jak
dawna wie pani o swojej chorobie? Czy mylę się myśląc, że szpital nie był
pierwszym miejscem, do którego udała się pani po znalezieniu diagnozy? –
Zapytała ją i uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc wyraźny rumieniec i
zakłopotanie, które pojawiło się na twarzy dziewczyny.
Hermiona
zmieszała się, ale zgodnie z prawdą pokiwała przecząco głową. Wbrew swoim
obawom, nie ujrzała jednak ani grama złości lub zawodu na twarzy starszej
uzdrowicielki. Wręcz przeciwnie, wydawała się ona być niemalże zadowolona z takiego
przebiegu wydarzeń. Ta reakcja uspokoiła ją nieco i dodała odwagi do dalszego
mówienia.
- Zna
mnie pani. Nie mogłam tak po prostu poddać się i zdać na łaskę innych. Wolałam
najpierw sama zająć się całą tą sytuacją.
Wiedziałam, że nie spocznę, puki nie znajdę antidotum lub dopóki… dopóki
sama nie zostanę przez nią pokonana – Mimo chwilowego zawahania, ostatnie słowa
wypowiedziała pewnie i bez zająknięcia.
Starała się
wmówić samej sobie, że pogodziła się ze swoim wyrokiem. Jej pragmatyczna
podświadomość podpowiadała jej, że dłuższe użalanie się nad sobą, nie pomoże
jej w walce. Pragnęła trzymać się swojego nowego postanowienia i nie pozwolić,
by i tym razem kontrolę nad jej życiem przejęły emocje i serce. Czuła, że gdyby
nie one, nigdy nie znalazłaby się w takim położeniu i nigdy nie musiałaby
przechodzić przez całe to pasmo bólu i zawodów. Jej intelekt i zdrowy rozsądek
nigdy jej nie zawiodły. Od teraz to im pragnęła powierzyć rolę podejmowania
decyzji.
- Tak mi
przykro moje dziecko… - Gdy staruszka dostrzegła, jaki konflikt wewnętrzny
toczy ze sobą Hermiona, poczuła ukłucie współczucia w piersi i chcąc nieco
ulżyć jej cierpieniu, skierowała do niej swoje słowa wsparcia.
Dziewczyna
jednak odtrąciła je. Litość była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała w tym
momencie. Jej, zwolniony z wszelkich emocjonalnych barier, ścisły umysł pragnął
rozwiązań i odrzucał wszystko, co oddalało ich poznanie w czasie. Nie wdawszy
się w dalszą dyskusję na temat uczuć, przeszła od razu do sedna sprawy.
- Zna
pani moją chorobę, prawda? – Zapytała ją spokojnie.
Merhover
skinęła głową i otarła łzę, która zabłądziła do kącika jej oczu.
- Tak,
panno Granger, miałam już okazję spotkać się z czarownicą chorą na maledicendum.
Dla niej było już niestety za późno, jednak w pani przypadku widzę jeszcze
nadzieję… - Powiedziała nieco ciszej, jakby próbując powstrzymać się przed
powrotem myślami do przykrych wspomnień.
- Wiem,
że rozwiązania, jakie mogę w tej sytuacji zaproponować, nie będę na pewno dla
pani łatwe., ale są jednak w mojej opinii jedynymi, które będą w stanie
zwiększyć szanse na przeżycie zarówno pani jak i dziecka.
Hermiona wyprostowała
się jeszcze bardziej i przełknęła ślinę, w geście nerwowego oczekiwania. Gdy spojrzała
w bystre oczy pani profesor, ta dostrzegła jej głęboko ukrytą obawę i ujęła jej
dłonie w swoje. Po chwili ścisnęła je lekko i wróciła do swojej wcześniejszej
wypowiedzi.
- Będę z
panią szczera, panno Granger. W pani sytuacji widzę tylko trzy scenariusze,
które mogłybyśmy się zastosować. Przedstawię po kolei każde z nich i chciałabym
prosić, by nie odrzucała ich pani od razu… - Tu spojrzała na Hermionę, jakby czekając
zapewnienia, które jednak nigdy nie nadeszło.
- Zdaję sobie
sprawę z tego, że może pani być przeciwna możliwości pierwszej, ale chciałabym,
by i ją rozważyła pani na równi z pozostałymi. Jest ona z pewnością jedyną,
która będzie w stanie zagwarantować stuprocentową pewność, że maledicendum
nie naruszy pani zdrowia… Wiążę się niestety z tym, że będzie pani musiała
zrezygnować z dziecka… Wiem, że to trudna decyzja i nie chcę, by podejmowała ją
pani już teraz, ale…
Granger
nie dała jej dokończyć.
- Nie
zdecyduję się na przerwanie ciąży. Puki istnieje szansa na to, że dziecko
urodzi się zdrowe, będę robić wszystko, by do tego doprowadzić. Ta decyzja jest
ostateczna – Powiedziała stanowczo, w jej głosie słychać było stalowe nuty.
Od samego
początku Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że to rozwiązanie istniało i z
całą pewnością oszczędziłoby jej bólu i wszystkich zmartwień. Z jakiegoś jednak
powodu nie dopuszczała go do siebie. Nie wiedziała, czy była to decyzja podjęta
racjonalnie, ale w tym aspekcie jej serce nie pozwalało jej się uciszyć. Mimo całego
chaosu, który ciąża wprowadziła w jej życiu, wiedziała, że od momentu, gdy
pierwszy raz ujrzała je podczas badania, pokochała to dziecko i poczuła
obezwładniającą potrzebę, by bronić je i ochraniać przed wszelkim złem.
Profesor
Merhover speszyła się nieco, widząc jak Hermiona obruszyła się na wieść o jej
pierwszej propozycji. Nie zniechęciła się jednak i kontynuowała swoją
wypowiedź.
- W takim
wypadku pozostają już tylko dwie opcje. Każda z nich daje nadzieję na to, że
wszystko pójdzie po naszej myśli i zakończy się szczęśliwie. Każda z nich ma
jednak również swoje zagrożenia i proszę, by przeanalizowała je pani bardzo
dokładnie przed podjęciem ostatecznej decyzji.
- Jak
pewnie dobrze już pani wie z publikacji na temat tej choroby, poród jest swego
rodzaju momentem kulminacyjnym. To właśnie wtedy dochodzi do przeniknięcia
rdzenia dziecka przez magiczne osłony matki, co w przypadku tak dużych niekompatybilności,
może spowodować wprowadzenie magii w stan bardzo niestabilny. Aby
zminimalizować skutki uboczne tego zdarzenia, można zastosować jedną z dwóch technik.
- Pierwsza
możliwość to ta, która uczyni poród i sam okres ciąży łatwiejszym dla dziecka, ale
trudniejszym dla matki. Polega ona na tym, że kobietę wprowadza się w stan
magicznej śpiączki. W ten sposób wycisza się jej wewnętrzną magię i osłabia
kolizje między nią a magią dziecka. Podczas samego porodu, ostateczne
przekroczenie osłon magicznych również jest dla dziecka łatwiejsze, nie są one
bowiem aż tak silne jak w normalnej sytuacji. Jeśli chodzi o kobietę, to jest
to opcja bezpieczna, ale tylko do momentu rozwiązania. Na tym etapie często
może dochodzić do komplikacji. Poród w magicznej śpiączce jest bardzo
wykańczający dla czarownicy i sprawia, że może dojść po nim do bardzo poważnego
osłabienia.
- Jeśli
chodzi o drugą opcję, daje ona większy komfort matce, ale może utrudnić dziecku
przyjście na świat. Polega ona na tym, że kobietę pozostawia się przez całą
ciążę jedynie na magicznym wspomaganiu tak, by podczas porodu mogła być
całkowicie przytomna. Daje to lepsze perspektywy jak chodzi o przeżywalność u
matek, ale utrudnia pokonywanie przez dziecko magicznych barier. O ile nie musi
być to bezpośrednim zagrożeniem dla życia dziecka, to częste są przypadki, gdy
w takich sytuacjach naruszany zostawał rdzeń dziecka, co trwale uszkadzało
magiczne zdolności dziecka.
Po
usłyszeniu tej informacji Hermiona zbladła. Sama świadomość tego, że jej
decyzja mogła zaważyć na tym, że jej maleństwo mogło stracić magię, przerażała
ją i zniechęcała już na wstępie.
- Oczywiście
wybieram pierwszą opcję! – Powiedziała szybko, jednak napotkała na swojej
drodze poważne spojrzenie swojej mentorki.
Profesor
Merhover wyraźnie dała jej do zrozumienia, że nie zakończyła jeszcze swojej
wypowiedzi. Odchrząknęła i zignorowała wybuch młodszej kobiety.
- Chciałabym
tylko nadmienić, że dane, na których bazowane są te dwa scenariusze, różnią się
znacznie tych, które zostały wskazane przez pani badanie. Te sposoby stosowane
były w przypadkach, gdy niekompatybilność magiczna wynosiła w granicach od 0,7
do 0,8 w skali. U pani, panno Granger zaklęcie wykazało wynik na poziomie
bliskim 0,95, z którym ja nigdy wcześniej się nie spotkałam. Nie jest to
klasyczna odmiana maledicendum i obawiam się, że może mieć zupełnie
odmienny przebieg niż przypadki, które były mi znane.
- Chcę by
pani wiedziała, że w tych okolicznościach wybór między tymi dwoma opcjami, może
okazać się nie tyle wyborem miedzy tym, kto będzie mieć większy komfort podczas
porodu, a wyborem między… Obawiam się, że może to być… - Starsza kobieta
wyraźnie nie chciała kończyć tego zdania, ale Hermiona i bez tego zrozumiała,
co miała ona na myśli.
Po tych
słowach w Sali zapadła cisza.
Hermiona zaniemówiła.
Zaczęła analizować obie opcje w swojej głowie. Zaczęła kwestionować to, czy faktycznie
będzie w stanie podjąć tak wielkie ryzyko. Wszystkie obietnice, które składała
sobie przez ostatnie tygodnie, stanęły w jednej chwili pod znakiem zapytania. W
jej głowie wciąż dudniły niewypowiedziane słowa uzdrowicielki.
Merhover
zauważyła jej zagubienie i chwyciła ją za dłoń.
- Niezależnie
od tego, co ja sądzę na ten temat, uważam, że zanim podejmiesz decyzję, powinnyśmy
wykonać jeszcze jedno badanie – Powiedziała, po czym ścisnęła mocniej jej dłoń.
Pomogła
jej wstać, po czym poprowadziła milczącą wciąż dziewczynę w kierunku dobrze jej
znanego magicznego urządzenia. Hermiona była tak zajęta swoimi myślami, że
nawet nie zauważyła jak otoczenie wokół niej zmienia się, a ona zostaje
położona na szpitalnym posłaniu naprzeciwko małego monitora. Była tak głęboko
pochłonięta przez swoje myśli, że dała się staruszce prowadzić bez choćby słowa
protestu,
To, co
dopiero zdołało wybudzić ją z tego transu, było cichymi, acz miarowymi i
regularnymi stuknięciami. Gdy wsłuchała się w nie dokładniej, zrozumiała, że
nie były to zwykłe odgłos maszyny do badań. Było to bicie serca jej dziecka,
którego obraz odbijał się teraz na ekranie monitora magicznego aparatu USG.
Nie mogła
oderwać od niego wzroku. Delikatny zarys jego małych dłoni i ledwo dostrzegalne
ruchy jego miniaturowej klatki piersiowej sprawiły, że do oczu Hermiony napłynęły
łzy wzruszenia. Dopiero w tym momencie dziewczyna dała upust swoim emocjom. Doznanie,
którego właśnie doświadczała, było tak silne, że nie była w stanie dłużej tłumić
ich w sobie.
Jej pozbawiona
emocji maska opadła na moment, co pozwoliło światu na krótkie wejrzenie w to,
co naprawdę działo się teraz w sercu Hermiony Granger.
Profesor
Merhover popatrzyła na nią z mieszanką obawy i dumy w oczach. Bała się o swoją
młodą współpracowniczkę. Nie chciała, by narażała się na jakiekolwiek
niebezpieczeństwa i wolała, by Granger nie decydowała się na tak wielkie ryzyko.
Gdy jednak dostrzegła w jej oczach na powrót iskry szczęścia, zrozumiała, że
nie będzie w stanie powstrzymać jej przed dokonaniem tej decyzji.
Hermiona
wpatrywała się w ekran jeszcze przez kilka minut. Stopniowo jej emocje stygły,
a ona odzyskiwała po trochu trzeźwość swojego umysłu. Łzy osuszone zostały
przez rękaw szaty, a maska zagościła z powrotem na jej twarzy. Wszystko zdawało
się wrócić do normy, jednak to, co tak naprawdę się stało, pozostawało niewidoczne
dla oczu. Mimo że uczucia utraciły kontrolę nad jej zachowaniem, pozostawiły w
jej świadomości i sercu dwie rzeczy.
Pierwszą
była fala bezgranicznej miłości, którą obdarzyła, rozwijające się w niej dziecko.
Drugą
była pewność, że podjęta przez nią decyzja była właściwa.
Hej 😇
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ta kolorystyka pasuje tutaj idealnie. Bardzo mi się podoba nowy motyw!
Rozdział czytało się bardzo płynnie i sprawnie, a co za tym idzie, skończyłam go szybko. Za szybko 😁 Nie będę znów marudzić, że brakuje mi Severusa, że nie doczekałam się ich spotkania, ale tym razem się powstrzymam. Zobaczymy, co przyniesie nam przyszły rozdział 😈
No i co teraz? Obie te opcje, które ma Hermiona przed sobą nie są ani dobre, ani nie wyglądają pozytywnie. Czy jest jakaś szansa, że nie skorzysta z żadnej z nich? Że będzie inne, lepsze rozwiązanie? Na pewno musi coś być 😞
Cały ten medyczny zarys słownictwa, opis tego wszystkiego, wyszedł Ci bardzo naturalnie. Mam jakieś przeczucie, że prywatnie interesujesz się medycyną, bo to wszystko wyszło Ci tak naturalnie, tak lekko, jakby sam opis nie sprawił Ci problemu, a przyznajmy się, nie są to proste tematy 😏
Zdecydowanie powinni Cię zamknąć za takie zakończenie! Żeby w takim momencie urywać? Litości dla nas nie masz 😂🙈
Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na przyszły tydzień. Życzę Ci dużo weny kochana i do usłyszenia 😇
Całuję,
Jazz ♥
Hejka
UsuńMega się cieszę, że udało Ci się tak szybko do mnie wpaść i zastawić jak zawsze najlepszy najdłuższy i najbardziej szczegółowy komentarz🧡 Nadal nie wiem jak to się stało, że tak szybko mnie wtedy znalazłaś i że nadal, mimo ciągłego braku spotkania Severusa i Hermiony, nie zostawiłaś na pastwę losu😂
Co do opcji to nie wydaje mi się, że uda się ich uniknąć. Jedyna nadzieje spoczywa w tym, że ktoś zdąży do czasu porodu zmajstrować jakieś antidotum🤔 Więcej już nic nie zdradzam i tak już za dużo napisałam😂
Cieszę się, że nie pokaleczyłam za bardzo tej medycznej części historii. Podczas pisania tych rozdziałów mam czasami takie głębokie rozkminy. Bazuję maledicendum na prawdziwej chorobie, którą to nieco ulepszyłam i dodałam do niej magiczne elementy, czasem jednak wszystko w nich zaczyna mi się mieszać i stresuję się, czy opisy staną się zbyt toporne i zagmatwane.
Mega się zaskoczyłam, że aż tak widać po mnie te medyczne zapędy😁. Medycyna faktycznie jest moją pasją i głównym kierunkiem edukacji. Umieszczenie Hermiony na pozycji uzdrowicielki w św. Mungu jest pewnie dla mnie podświadomym wypełnieniem własnych marzeń. Sama chciałabym wcisnąć się na jej miejsce i pracować jako magomedyk, ale patrząc realistycznie pewnie skończę przypisując mugolom syropki na kaszel suchy i mokry🤦🏻♀️
Dziękuję jeszcze raz za wsparcie życzenia i przepraszam za zakończenie haha. Nie mogę nic poradzić że zawsze nalepsze zostawiam na koniec. Życzę ci również duzo weny i czasu na pisanie twoich blogów
Ściskam💖