czwartek, 25 lutego 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 11

Gdy Hermiona znalazła się w hallu głównym, od razu poczuła się jak w domu. Stare mury przypominały jej o najlepszych chwilach jej życia. To tutaj jako dziecko znalazła akceptację i po raz pierwszy poczuła, że jest prawdziwą częścią jakiejś społeczności. Oczywiście kochała swoich rodziców, jednak zawsze wiedziała, że nie do końca pasuje do ich świata. Od bardzo młodego wieku czuła w sobie magię i mimo, że wtedy nie wiedziała jeszcze nic o swoim wyjątkowym darze, podświadomie wyczuwała, że nikt poza nią nie posiada go i nie zrozumie jej uczuć.

Była oczywiście dumna ze swojego mugolskiego pochodzenia. Uważała, że pozwalało jej to spoglądać, na otaczającą ją rzeczywistość z wielu perspektyw i doceniać to, co w obu światach najpiękniejsze.

W głębi duszy wiedziała jednak, że jej serce od wielu lat należy już praktycznie tylko do świata magii. Pamięć o czasach z przed pójścia do Hogwartu prawie całkowicie zatarła się, a kontakty z mugolskimi znajomymi powoli zaczęły się urywać.

Śmierć jej rodziców była chyba tym, co ostatecznie przypieczętowało jej rozstanie z dzieciństwem i zerwało ostatnie mosty łączące ją z niemagicznym światem. Po ich odejściu nie była w stanie nawet odwiedzić ich dawnego domu. Czuła, że rany były jeszcze zbyt świeże i minie dużo czasu, nim zdoła przekroczyć próg tego miejsca.

W obecnym momencie czuła, że nie tak naprawdę żadnego miejsca, które mogłoby tytułować się mianem domu. Jej mieszkanie, mimo że wygodne i ładnie urządzone, było surowe, niezbyt przytulne i całkowicie jej obojętne.

Wciąż najbardziej przywiązana była do Hogwartu. Kochała ten zamek całym sercem i jeszcze do niedawna myślała, że to właśnie w jego okolicach wraz z Severusem zamieszka i założy rodzinę. Jak przekonała się pięć tygodni temu, takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę. Jak wiele innych jej marzeń, przeszło tego dnia z miana planu na przyszłość do kategorii wyrzutów i żali.

Teraz, stojąc na szkolnym korytarzu, wręcz czuła przepływającą przez niego moc. Uśmiechnęła się i skierowała się w stronę schodów na pierwsze piętro. Znajdował się tam gabinet profesor McGonagall. Hermiona miała nadzieję, że ze względu na wczesną porę, jej dawna mentorka będzie miała chwilę na rozmowę z dawną uczennicą.

Gdy dotarła do celu, podniosła dłoń i niepewnie zapukała w drzwi. Usłyszała, dobiegający ze środka, dźwięk energicznych kroków. Niebawem mosiężna gałka przekręciła się, a zawiasy zgrzytnęły z cicha. W drzwiach stanęła dobrze jej znana starsza czarownica.

Na widok panny Granger jej twarz rozjaśniła się, a usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Jako, że wielce szanowana i surowa profesor transmutacji nie uśmiechała się z byle powodu, a na jej sympatię było sobie trzeba ciężko zapracować, toteż Hermiona poczuła ciepło w sercu i  serdecznie odwzajemniła gest kobiety.

Od razu została zaproszona do środka. Pani profesor wskazała jej jeden, ze stojących w pomieszczeniu foteli, po czym udała się do kominka, by zamówić dla nich herbatę. Po kilku minutach obie usiadły wygodnie i zagłębiły się w rozmowie. W pierwszej kolejności Hermiona musiała opowiedzieć o postępach w swojej pracy i o kilku przypadkach, z jakimi się ostatnio musiała zmierzyć. Gdy doszły do tematu jej wizyty w Hogwarcie, Hermiona starała się ominąć jednak temat tajemniczej pacjentki, która była jej powodem.  Obawiała się, że czujne oczy i uszy Minerwy McGonagall, wprawione w trzydziestoletniej walce z oszukującymi uczniami, wyłapią każdy fałsz i niedopowiedzenie.

- Jak rozumiem moja droga, interesują cię encyklopedie Benedicty Bagshot, przypomnisz mi które konkretnie? Mam tu spis wszystkich posiadanych w naszej bibliotece ksiąg. – Powiedziała, po czym zdjęła z półki gruby skoroszyt.

- Tak, podejrzewam że znajdę odpowiedź w ,,Quod magicae nativitatis”. Przeczytałam już wszystkie, dostępne w ministerialnych archiwach, teksty i jest to moja jedyna nadzieja – Odpowiedziała nieco zrezygnowanym głosem.

- Oj Hermiono, mam nadzieję, że ta biedna kobieta nie cierpi na żadną ze spisanych tam chorób. Benedicta Bagshot zebrała w tych kilku tomach najczarniejsze i najgroźniejsze przypadłości… – W miarę, jak kobieta kontynuowała, kolory z twarzy Hermiony stopniowo przechodziły w biel.

Po przeczytaniu samego tytułu tej encyklopedii wiedziała, że nie mogła spodziewać się niczego dobrego, jednak im więcej McGonagall opowiadała o genezie tych tekstów, ich burzliwych dziejach i narastających przez dziesięciolecia kontrowersjach, tym bardziej niespokojna była młoda kobieta i tym większe obawy rosły w jej sercu.

- Obecnie zachował się tylko jeden z dwóch tomów, o które pytasz. Krążą pogłoski, iż drugą z nich zniszczył sam Tom Riddle, gdy uczęszczał do Hogwartu. Pani Pince dementuje, jakoby doszło do czegoś takiego pod jej czujnym okiem, jednak ja wiem, że miał on za młodu wyjątkowo potężny dar do manipulowania ludźmi i biedna bibliotekarka z pewnością nie była jedyną jego ofiarą – Opowiadała ze smutkiem.

- Czegoś chyba nie rozumiem pani profesor – Przerwała jej niepewnym głosem Hermiona.

- Z tego co wiem, to są to teksty czysto związane z chorobami i problemami magicznych ciąż, jakie możliwie pobudki musiałyby kierować Voldemortem, by akurat je obrał sobie za cel? Wiem, że w bibliotece wciąż  znajdują się teksty o obronie przed czarną magią, a nawet o sposobach na zniszczenie horkrusków, czy to nie one powinny paść jego ofiarą w pierwszej kolejności? – Młodsza kobieta była lekko zmieszana i zirytowana faktem, że ewidentnie nie widzi czegoś, co jest kluczowe i powinno być dla niej oczywiste.

- Oprócz zwykłych chorób i klątw, druga cześć tomu skupiała się przede wszystkim na przypadłościach związanych z dziedziczeniem mocy. To aspekt bardzo wrażliwy w naszym świecie – Starsza czarownica wyraźnie zasmuciła się, lecz po chwili odetchnęła i kontynuowała swoją opowieść.

- Istnieje mało znana odmiana chorób prenatalnych, która dotyczy nieprawidłowości podczas dystrybucji magii rodziców w magicznym rdzeniu dziecka. Podejrzewam, że uwagę Sama-Wiesz-Kogo przykuły zwłaszcza zaburzenia, które zachodzą w okolicznościach, gdy oboje rodzice są bardzo potężni mocą. Jest bardzo mało spisanych przypadków tych tak zwanych klątw potęgi, jednak niemal każda z nich stanowi ogromne zagrożenie dla zdrowia matki oraz dziecka. Nie wiadomo kiedy zdarzył się ostatni taki incydent, ale w obecnej magomedycynie ten aspekt został zupełnie pominięty i uznany za relikt przeszłości. Poprzez uprzedzenia wobec statusu krwi i zawieranie związków tylko pomiędzy starymi czystokrwistymi rodami, moc przekazywana przyszłym pokoleniom słabła i coraz częściej dochodziło do rodzenia się dzieci całkowicie jej pozbawionych – Pani profesor kontynuowała swoją opowieść aż do momenty, gdy w pokoju zabrzmiało ciche pytanie młodszej kobiety.

- On się bał prawda? Bał się, że gdy znajdą w tych księgach prawdę i sposoby, by pomóc takim osobom, na świat przyjdą dzieci, które za kilkanaście lat będą mogły zagrozić jego potędze. Chciał zabezpieczyć swoją przyszłą pozycję i doprowadzić do śmierci potencjalnych przeciwników, nawet zanim przyjdą na świat! – Teraz wszystko złożyło się w spójną całość. Jej oczy otwarły się szeroko, w jej brązowych tęczówkach widać było iskry oburzenia i poczucia niesprawiedliwości.

Niedługo potem dopiły swoje ciepłe napoje i pożegnały się serdecznie. Starsza nauczycielka  odprowadziła Hermionę do drzwi, skąd jeszcze przez chwilę obserwowała jej oddalającą się sylwetkę. Pierwszy raz tego dnia mogła naprawdę dokładnie jej się przyjrzeć. Panna Granger wyrosła na piękną i mądrą kobietę. To, z jakim oddaniem zaangażowała się w pomoc swojej pacjentce, wzbudziło w starszej kobiecie szacunek i podziw dla młodej magomedyczki.

Miała wielką nadzieję, że będzie miała częściej okazję na rozmowę z nią.

***

Idąc w kierunku biblioteki, Hermiona nie miała już komfortu w postaci pustych korytarzy. Dochodziła godzina dziesiąta i uczniowie zaczęli powoli wychodzić ze swoich dormitoriów. Dziewczyna próbowała nie zwracać na siebie uwagi, jednak co rusz czuła na sobie tuziny ciekawskich spojrzeń.

Była lekko zdesperowana, by znaleźć ostateczną odpowiedź dziś. Zdawała sobie sprawę z tego, że z każdym kolejnym tygodniem coraz trudniej będzie jej ukryć prawdę.

Gdy dotarła do biblioteki i otworzyła drzwi, od razu została uderzona przez falę najpiękniejszego na świecie zapachu. Woń starych ksiąg i pergaminów była jak balsam na jej podenerwowanie i niepokój. W tym cudownym i niedocenianym miejscu mogłaby spędzić całe dnie i z każdą godziną zakochiwać się w nim coraz bardziej.

Podeszła do biurka Madame Pince, której surowy wyraz twarzy otrzeźwił ją i zdyscyplinował do zejścia na ziemię. Wysoka czarownica od razu ją rozpoznała, jednak nie przywitała jej równie ciepło jak opiekunka Gryffindoru. Odpowiedziała jej jedynie skinieniem i zaprowadziła pod drzwi działu ksiąg zakazanych. Otworzyła je i ofiarowała jej standardowe kazanie o zakazie zaginania rogów i robienia notatek na marginesach.

Hermiona oddaliła się od niej i odetchnęła. Towarzystwo tej kobiety nie było szczególnie przyjemne. Kiedyś wręcz pragnęła być przez nią zauważona, jako ktoś więcej, niż tylko kolejny mały niszczyciel cennych ksiąg i ignorant. Teraz jednak Irma Pince była dla niej tylko kolejną całkowicie obojętną postacią.

Po kilkunastu minutach poszukiwań znalazła w końcu to, czego szukała. Średniej grubości niepozorna księga oprawiona była w czarną skórę. Hermiona przejechała po niej delikatnie dłonią. Podeszła do zakurzonego fotela, stojącego po środku pomieszczenia. Usunęła różdżka kurz i usadowiła się wygodnie.

Lektura ,,Dziedzicznych klątw i cierpień” nie należała zdecydowanie do rzeczy przyjemnych. Tak jak ostrzegała ją profesor McGonagall, opisane w niej przypadłości miały znacznie mroczniejsze i bolesne przebiegi, niż te standardowo pojawiające się w podręcznikach. Wiedząc, że prawdopodobnie jest to jej jedyna okazja, by w najbliższych miesiącach sięgnąć po ten tekst, Hermiona czytała uważnie każdy fragment.

Przekrój obecnych tam pozycji był bardzo rozległy. Z tego co zdołała się uprzednio dowiedzieć, ta część była znacznie mniej szczegółowa i jedynie nakreślała zarys problemu. Po prawdziwie dogłębną analizę trzeba byłoby sięgnąć po tom następny, jednak to jak wiadomo nie wchodziło obecnie w grę.

Hermiona postanowiła jednak nie poddawać się i wydobyć jak najwięcej informacji z tego, co miała. Wczytywała się uważnie w każdą stronę. Niektóre z pozycji niemalże fascynowały ją swoją złożonością. Nawet w takiej chwili Hermiona nie była w stanie pozbyć się swojej uzdrowicielskiej ciekawości i patrzeć na nie jako na jedynie potencjalne przyczyny swojego cierpienia.

Niektóre z nich były jednak ordynarne i oczywiste, przypominały miejscami mugolskie choroby. Miały prosty powód, który prowadził do oczywistych skutków. Dziewczyna czuła jednak, że jej choroba daleka jest do bycia jedną z nich. Mogła przysiąc, że nieustannie odczuwała jej trudną do opisania subtelność i to, że wręcz promieniowała od niej magia. Przeglądała każdy opis i każdą wzmiankę, jednak naprawdę skupiała się dopiero wtedy, gdy znalazła w zbiorze coś bardziej wyjątkowego i nieoczywistego.

Jej uwagę zwróciły do tej pory jedynie cztery z kilkudziesięciu zaburzeń, jednak żadne z przypisywanych im objawów nie przypominały tych, które odczuwała ona sama. Wertowała powoli kartki, chcąc wychwycić coś, co odpowiadało by opisowi jej schorzenia.

W końcu zatrzymała się na jednej ze stron. Może kierowało nią przeczucie, może był to instynkt, a może wzrok przykuł krwistoczerwony nagłówek. Nie wiedziała, lecz postanowiła nie opierać się sile sugestii.

maledicendum in virtute

- Przeklinając moc… - Wyszeptała pod nosem, przejeżdżając palcem po wytłuszczonym pod spodem tłumaczeniu.

Jak wywnioskowała Hermiona z krótkiego opisu tej przypadłości, była to jedna z zaburzeń, o których mówiła jej wcześniej Minerwa McGonagall. Jej powodem były komplikacje, które pojawiały się z powodu kumulację ponadprzeciętnych zdolności magicznych biologicznych rodziców.

W świecie magicznym dziedziczenie magii było niemalże tematem tabu i przez wieki narosły wokół niego istne legendy. Kręgi zagorzałych czystokrwistych rodzin głosiły na wszystkie strony świata tezy o własnej dominacji i przewadze. Poprzez szerzone nieustannie zakłamanie i bluźnierstwa, jeszcze nie do tak dawna przyjęcie do rodziny mugola lub czarodzieja z niemagicznej rodziny, uchodziło za powód do publicznego potępienia i marginalizacji.

Temat naukowego podejścia do tego tematu rzadko pojawiał się w rozmowach. Ignoranci z bogatych rodów nie chcieli nawet słyszeć o tym, że z punktu widzenia magomedycyny i genetyki magicznej, poziom ich magii nie zależał od statusu społecznego ich rodziny, lecz od tego, w jaki sposób samodzielnie pielęgnowali odziedziczony po rodzicach dar.

Owszem, magia była dziedziczona, ale nie w taki sposób, w jaki mogłoby im się wydawać. Dziecko nie otrzymywało od rodziców pełnej dawki całkowicie ustabilizowanej i gotowej do użycia mocy. To, czym różniły się dzieci magiczne od ich mugolskich rówieśników, to obecność niedostrzegalnego i ledwie odczuwalnego rdzenia magicznego w organizmie.

Każdy czarodziej miał inny rdzeń. Im bliższe pomiędzy osobami pokrewieństwo, tym więcej cech podobnych miały ich magiczne byty, lecz nie było na tym świecie dwóch, które byłyby takie same. Czarodziejski rdzeń kształtował się, jako połączenie magii matki i ojca, lub jako samorzutne zawiązanie wszechobecnej we wszechświecie magii, w przypadku czarodziei z mugolskich rodzin.

Choroba maledicendum in virtute opierała się na tym, że w przypadku, gdy oboje rodzice biologiczni byli obdarzeni ogromnie potężną i rozbudowaną magią, to magiczny rdzeń ich dziecka nie mógł ustabilizować się w jego małym ciele. W skutek takiego nagromadzenia wielkiej mocy na małej przestrzeni, zaczynał atakować otaczającą je magię matki, chcąc wydostać się z okalających je niewidzialnych barier. Stopień, w jakim taki konflikt zagrażał matce i dziecku, zależał od mocy niestabilnego rdzenia dziecka.

Była to bez wątpienia choroba nieoczywista, potężna i na swój tragiczny sposób fascynująca. Hermiona nie mogła mieć złudzeń. Czy tego chciała, czy nie, maledicendum było dokładnie tym, czego podświadomie się obawiała.

Hermiona zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Niepewnie spojrzała na kolejny akapit, który poświęcony był objawom i oznakom, które pozwalają na zdiagnozowanie jej u pacjentki.

Były tam, wypisane od myślników i wyraźnie wyróżniające się na tle jasnego papieru.

- Utrzymujące się uczucie osłabienia.

- Występujące na późniejszych etapach ciąży, krótkotrwałe całkowite zaniki zdolności magicznych.

- Nieustannie obecny i nasilający się w nagłe napady, ból w podbrzuszu.

Lista ciągnęła się dalej, jednak to co zdążyła przeczytać, wystarczyło jej, by podjąć decyzję. W końcu wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Położyła delikatnie dłoń na brzuchu i kolejny raz poczuła to. Promieniująca z tego miejsca magia była niemalże tak natężona i gęsta, że można było wziąć ją w garść.

Wyciągnęła notatnik i zaczęła starannie przepisywać wszystko, co dotyczyło jej domniemanego wyroku.

 Gdy po kilku godzinach wyszła z biblioteki, odczuwała straszne zmęczenie. Nie wiedziała już nawet jakie uczucia towarzyszą jej poza nim. Z jednej strony czuła ulgę, że jest bardziej świadoma tego, z czym przyjdzie jej się mierzyć, jednak nie opuszczał jej również niepokój i strach o przyszłość.

Wiedziałam, że niedługo przyjdzie czas, by podjęła konkretne i wiążące decyzje. Musiała zastanowić się nad tym, w jaki sposób mogłaby pomóc sobie i dziecku. W magicznym świecie nie było rzeczy niemożliwych, musiało istnieć jakieś lekarstwo, które zapewniło by jej i jej maleństwu bezpieczeństwo. Musiała zadać sobie również niemożliwe do pominięcia pytanie, czy aby na pewno jest gotowa, by zmierzyć się z tym wszystkim całkiem sama?


czwartek, 18 lutego 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 10

Od kilku godzin leżał bezczynnie w łóżku. Złośliwa podświadomość nie pozwalała mu zaznać ani minuty snu. Nienawidził takiego stanu. Przez dwadzieścia lat całe jego życie zależało od stopnia, w jakim był w stanie kontrolować swoje ciało i umysł. Szczycił się tym, że nigdy w całym okresie bycia szpiegiem, nie dał po sobie poznać, po jakiej tak naprawdę stronie stał. Opanował tę sztukę do perfekcji. Jego ciało przez cały ten czas wykonywało bezbłędnie wszystkie jego polecenia, jednak gdy uwolnił się od gróźb i wieczystych przysięg,  zaczęło zbyt przyzwyczajać się do wcześniej nieznanych wygód.

Teraz leżał tylko i patrzył się na nieruchomy punkt na suficie. Gardził taką bezradnością i marnotrawieniem czasu, jednak niezależnie od tego, jak mocno próbował zmusić się do robienia czegokolwiek, natłok myśli skutecznie mu to uniemożliwiał. W końcu uznał, że nie może już znieść takiego stanu ani chwili dłużej. Usiadł na posłaniu, sięgnął po różdżkę i wypowiedział zaklęcie Lumos. Skierował nikły strumień światła na, znajdujący się na szafce nocnej, mały zegarek.

Dochodziła godzina szósta rano. Jako, że była niedziela, mógł teoretycznie jeszcze trzy godziny spędzić w swoich komnatach. W zaistniałych okolicznościach ten pomysł nie wydał mu się jednak zbyt kuszący. Wstał i sięgnął po swoje nieśmiertelne szaty. Zapiął jednym ruchem różdżki cały rząd małych guzików i wygładził wszystkie zagniecenia. Przechodząc przez przedpokój, puścił swojemu lustrzanemu odbiciu jedno pogardliwe spojrzenie, po czym wyszedł cicho na szkolny korytarz.

Skierował swoje kroki do wyjścia na błonia. Ze względu na wczesną porę, nie było zagrożenia, że jakikolwiek uczeń wejdzie mu w drogę. Ta pewność pozwoliła mu na lekkie rozluźnienie się. Gdy nikt nie patrzył, mógł zrzucić swoją maskę i być po prostu człowiekiem, który jak każdy inny ma uczucia i musi czasem wyjść z lochów na długi spacer, by się uspokoić i odetchnąć od problemów.

Poza murami szkoły czekała na niego chłodna zimowa aura. Wielkie połacie ziemi pokryte były cienką warstwą świeżego śniegu. Słońce dopiero wznosiło się ponad horyzont, rozciągając po niebie smugi w wielu delikatnych ciepłych barwach. Wszystko to tworzyło krajobraz niemalże bajkowy. Skierował się w stronę krawędzi lasu. Na takiej nieosłoniętej i szerokiej przestrzeni czuł się zbyt widoczny i wystawiony na atak. Zdawał sobie sprawę z tego, że na terenach zamku jest bezpieczny, jednak trudno mu było z dnia na dzień pozbyć się dawnych nawyków i obaw.

Postanowił udać się nad brzeg, skutego lodem, Czarnego Jeziora. Spokojnym krokiem dotarł na miejsce i stanął przy krawędzi. Na cienkim lodzie, ujrzał doskonałe odbicie swojej sylwetki. Jego czarna szata, które zazwyczaj zapewniała mu anonimowość i brak nadmiernej uwagi, teraz wyraźnie odbijało się na tle wszechobecnej bieli.

Obrócił się w stronę zamku i utkwił wzrok w miejscu, w którym kończyły się niewidzialne bariery anty-teleportacyjne. Początkowo, kilka tygodni temu, traktował je jako granice jego spokojnej przystani, w której nie musiał się obawiać, że napotka swoje dawne wyrzuty sumienia. Mylił się jednak. Całe wnętrze zamku, jego otoczenie i każdy obecny w nim szczegół, nawiązywały w pewien sposób do tego, co kiedyś posiadał i utracił.

Dziś nie dawały one nawet złudnego poczucia spokoju i odcięcia się od przeszłości. Patrząc w ich kierunku, zdał sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może się za nimi pojawić osoba, która była dla niego odzwierciedleniem wszystkich jego żalów i utraconego szczęścia. Była bardzo wczesna godzina, więc prawdopodobieństwo, że właśnie taką porę wybierze na swoją wizytę, było raczej nikłe, jednak każda myśl o samej takiej możliwości wzbudzała w nim iskrę niepokoju i pobudzała jego serce do szybszego bicia .

Dzień wcześniej wywalczył sobie wolne na dwa następne dni. Spotkanie z dostawcą składników do eliksirów było oczywiście jedynie wymówką do tego, by zdjąć z siebie obowiązek wypełniania niedzielnych dyżurów i prowadzenia poniedziałkowych lekcji. Ale tak właściwie po co? Na co tak właściwie liczył?

Pierwszą myślą, jaka przyszła mu wtedy do głowy, była wizyta w Trzech Miotłach i powolne topienie swojej bezradności w wysokoprocentowych trunkach. Ze względu na ten właśnie plan, nie ograniczył się wyłącznie do jednego dnia urlopu. Dobrze wiedział, że po takim maratonie Ognistej Whisky, nie byłby w stanie prowadzić następnego dnia lekcji.

Wszystko miał już zaplanowane, jednak teraz, stojąc nie tak daleko od punktu aportacyjnego, nie mógł znaleźć w sobie siły, by odsunąć się od niego ani na krok. Jakaś niewidzialna moc trzymała go silnie w tym miejscu i nie chciała pozwolić mu odejść. Zdawał sobie sprawę z tego, że ta bariera jest jedynie wytworem jego, zatrutej nieuzasadnioną nadzieją, wyobraźni. Na przekór swojemu naiwnemu umysłowi i szybko bijącemu sercu, przeszedł kilka kroków w stronę barier. Był teraz około piętnastu metrów od nich i stopniowo poruszał się w ich kierunku. Planował dojść do nich i udowodnić samemu sobie, że nie jest słaby i nie jest sługą własnego strachu.

Jego ruch przerwany został przez odgłos, który dobiegł go z lewej strony. Momentalnie rzucił na siebie zaklęcie kameleona i zastygł. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził szelest. Po chwili dostrzegł, że od strony zamku zbliżał się ubrany w ciepłe szaty i taszczący duży kosz, Neville Longbottom.

Severus był bardzo rad z tego, że w porę znikł z pola widzenia. Nie chodziło tu już nawet o samego profesora zielarstwa, a o sam fakt, że nie chciał, by ktokolwiek zastanawiał się, z jakiego powodu groźny Mistrz Eliksirów skrada się z samego rana w pobliżu barier. Z Longbottomem łączyły go obecnie stosunki niemalże koleżeńskie. Po wojnie, gdy chłopak przyjął, po odchodzącej na emeryturę Pomonie Sprout, stanowisko profesora, Snape poznał się na jego talencie i przyznał, że mylił się w swojej opinii na jego temat.

Longbottom minął go i przystanął dopiero pod samą granicą. Snape obserwował, jak młody mężczyzna zaczął rozkładać cały swój ogrodniczy sprzęt. Ocieplił różdżką mały obszar zaśnieżonej ziemi i uklęknął nad kępką bladoniebieskich kwiatów walerianu.

Snape przeklął cicho pod nosem. Został uziemiony w swojej kryjówce. Nie mógł oddalić się bez zwracania uwagi pracującego nieopodal chłopaka. O ile dałby radę jeszcze rzucić na siebie zaklęcie wyciszające, to samoistnie pojawiające się odciski butów na śniegu, nie uszły by mu już na sucho. Teoretycznie mógłby teraz zrzucić z siebie kamuflaż i ujawnić się towarzyszowi, jednak nie chciał przestraszyć go na śmierć i przy okazji zrobić z siebie idioty.

Postanowił poczekać. Miał nadzieję, że Longbottom szybko oporządzi swoje rośliny i oddali się tak szybko, jak się pojawił. Znudzony obrócił się  z powrotem w stronę jeziora. Patrzył się tak w nicość i cierpliwie czekał. Po kilku minutach, usłyszał za sobą dźwięk, chowanych do kosza narzędzi i odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł, że nauczyciel zielarstwa niebawem uwolni go od swojej obecności. Jego plan był już milimetry od powiedzenia się, gdy usłyszał za sobą dźwięk, na którego sygnał jego serce stanęło.

Nie potrafił odwrócić się w kierunku, z którego dochodził ten hałas. Cały czas patrzył na Nevilla, który na widok osoby, która pojawiła się nieopodal, przybrał na twarzy wesoły uśmiech i odrzucił, trzymany już w dłoni, kosz. Jego zachowanie odpowiedziało na nieme pytanie starszego mężczyzny. Zdawszy sobie sprawę z tego, co właśnie się stało, cały się spiął i zastygł. Wzrokiem podążył za chłopakiem, który podbiegł do barier i po zdjęciu zabezpieczeń, zamknął w swoim uścisku drobną brunetkę.

Severus przeżywał istne tortury. Stał o kilkanaście metrów od swojej ukochanej, której nie widział na oczy od pięciu tygodni. Była dokładnie tak piękna, jak ją zapamiętał. Na jej twarzy malował się szczery uśmiech, a jej dłonie obejmowały młodszego przystojnego mężczyznę.

Severus zacisnął pięści. Chciał zapaść się pod ziemię i nie musieć już patrzeć na to, jak kobieta, którą stracił, jest szczęśliwsza bez niego. Chciał jak najszybciej uciec stamtąd i wydrzeć ze swojej głowy ten widok. Nie mógł jednak poruszyć się ani na krok. Jeden jego ruch i sprawna różdżka dziewczyny pozbawiłaby go wszystkich osłon oraz wystawiła na zawiedzione i pogardliwe spojrzenia.

Z jakiegoś jednak powodu nie był w stanie zmusić się do tego, by odwrócić od Hermiony wzroku. Wiedział, że z każdą spędzoną tak minutą, potęgował tylko swój ból, jednak jego oczy pragnęły jak najdłużej patrzeć i cieszyć się jej widokiem. Zapewne chciały zapamiętać każdy pojedynczy szczegół jej sylwetki i twarzy.

Jej nieokiełznane loki oprószone były białymi płatkami śniegu, a jej twarz była zaczerwieniona z powodu zimna. Z tej odległości nie był w stanie dostrzec większych szczegółów jej postaci, jednak oczami wyobraźni widział, że teraz tak jak dawniej, jej czekoladowe oczy błyszczą i rozświetlają całą jej twarz.

Po wymienieniu powitań i krótkiej rozmowie, Neville zaproponował, że odprowadzi dziewczynę pod wejście główne. Ruszyli w stronę zamku, nie zauważając nawet, kogo mijają. Koszmary Severusa ziściły się. Widział jakby ucieleśnienie swoich koszmarów. Ta sama wizja jej przechodzącej koło niego obojętnie u boku przystojniejszego i młodszego mężczyzny, rozgrywała się teraz przez jego oczami.  Czuł, że ogarnia go straszna gorycz i gdy tylko młodzi zniknęli z zasięgu jego wzroku, w kilku krokach pokonał dzielącą go od barier odległość i z głośnym trzaskiem teleportował się daleko od Hogwartu

***

Ku niezadowoleniu Hermiony jedyną możliwością, by szybko dotrzeć do Hogwartu, była teleportacja. Dziewczyna doskonale pamiętała, jak zakończyły się dwie ostatnie próby podróżowania tym środkiem transportu w jej stanie. Musiała jednak wziąć się w garść i jak najspokojniej podejść do tego wyzwania. Wszystko powiodło się lepiej niż na początku zakładała. Mimo, że po wylądowanie czuła chwilowe zawroty głowy i wzmożone kłucie w brzuchu, to przynajmniej nie skończyła cała wytarzana w śniegu.

Po pojawieniu się przy granicy terenów Hogwartu, Hermiona momentalnie dostrzegła stojącego nieopodal Nevilla. Ucieszyła na jego widok tym bardziej, że nie była pewna, czy obejmujące kiedyś jej sygnaturę bariery, nadal wpuszczą ją bez nadzoru.

Bała się, czy po rozstaniu Severus usunął ją z listy zabezpieczeń. Wolała myśleć, że tego nie zrobił i nie sprawdzać, jak było naprawdę. Dzięki przyjacielowi nie musiała wyprowadzać swojej podświadomości z tej pokrzepiającej niewiedzy.

Po podniesieniu przez niego osłon, przeszła przez nie i uściskała go na powitanie. Od kiedy wyprowadziła się do Londynu, ani razu się z nim nie widziała. Wcześniej też nie można było nazwać ich najlepszymi przyjaciółmi, jednak za dawnych czasów często rozmawiali ze sobą na różne tematy i ogólnie rzecz biorąc lubili swoje towarzystwo.

- Witaj Hermiona, profesor McGonagall wspomniała mi wczoraj o twoim liście. Wiedziałem, że mam kilka roślin do doglądnięcia przy granicy i stwierdziłem, że zobaczę, czy nie pojawisz się z rana – Powiedział i uśmiechnął się.

- To bardzo miłe z twojej strony, zastanawiałam się właśnie jak dałabym radę przejść przez zabezpieczenia, na szczęście dzięki tobie nie stanowi to już problemu – Odpowiedziała mu dziewczyna.

- Chodź, zaprowadzę cię do głównego wejścia, wyglądasz na zmarzniętą i osłabioną podróżą – Zaproponował, po czym oboje zaczęli oddalać się w stronę zamku.

Rozejrzała się dookoła. Rozpościerał się przed nią wspaniały krajobraz. W Londynie bardzo brakowało jej śniegu, pierwszy raz od ponad miesiąca mogła z powrotem podziwiać go w pełnej krasie. Czuła się w końcu jak w domu. To właśnie te tereny przez prawie połowę swojego życia uważała za swoje jedyne miejsce na Ziemi.  Uśmiech mimowolnie pojawił się na jej twarzy.

- Tęskniłam za tym miejscem – Powiedziała do swojego towarzysza.

- Gdy patrzę na ten zamek, przypomina mi się tyle wspaniałych chwil, które tu przeżyłam. Zazdroszczę ci Neville, że możesz mieć to wszystko na co dzień

- Bardzo przywiązałem się do tego miejsca, od kiedy zacząłem uczyć, pokochałem je jeszcze bardziej. Zawsze myślałem, że to ty zasiądziesz, po zakończeniu szkoły, przy nauczycielskim stole

- Podczas nauki tu też tak myślałam, jednak na wojnie, podczas pracowaniem nad ratowaniem ludzkich żyć poczułam, że to właśnie to chcę w życiu robić. Poczułam powołanie. O ile samo mieszkanie w Londynie i życie w wielkim mieście jest dla mnie o wiele mniej przyjemne, niż w Hogwarcie, to kocham moją pracę i osoby, z którymi pracują. Szczególnie zbliżyłam się ostatnimi laty do Ginny. O ile podczas nauki przyjaźniłyśmy się, to po zakończeniu jej, poznałam się tak naprawdę na tym, jak godną zaufania i dobrą osoba jest – Szli tak dalej i wspominali zarówno dawne jak i obecne czasy.

Hermiona jednak już po kilku minutach przestała skupiać uwagę na swoim rozmówcy. Czuła się źle z tym, że Neville mówił praktycznie do ściany, jednak nic nie mogła poradzić na to, że jej myśli same odpływały w kierunku osoby, która najprawdopodobniej znajdowała się teraz tak niedaleko niej. Zastanawiała się, czy Severus wie o jej wizycie. Myślała o tym, jak to by było spotkać go dziś na jednym ze szkolnych korytarzy. Ta wizja napawała ją głównie lękiem i obawami, jednak mała cząstka niej lgnęła do niego i chciała znów móc ujrzeć go, choćby przez moment.

Gdy w końcu dotarli do głównego wejścia, Neville pożegnał się z nią i odszedł w kierunku szklarni. Hermiona została pozostawiona sama na pastwę demonów z przeszłości. Chwilę wpatrywała się w stare wrota. Wzięła głęboki oddech i zdecydowanym ruchem pociągnęła za klamkę.

Jestem silna, pokonam to – Pomyślała po czym mocno popchnęła drzwi.


czwartek, 11 lutego 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 9

Jak każdego poranka w tym tygodniu, obudziło ją bolesne kłucie w podbrzuszu i uczucie, że niebawem rozpocznie się kolejny nieprzyjemny poranny incydent. Pośpiesznie odgarnęła ze swoich nóg kołdrę, co spowodowało że kilka książek z łoskotem spadło na ziemię. Założyła ciepłe kapcie i pobiegła do łazienki, o mało nie potykając się o kolejny stos książek.

Minęły prawie dwa tygodnie od kiedy rozpoczęła samozwańcze poszukiwania wyjaśnień dla swoich napadów bólu. Był to dla niej bardzo ciężki czas. Mimo swojego ciągle pogarszającego się stanu, musiała wciąż uczęszczać na dyżury do szpitala. Nie otrzymała żadnego urlopu zdrowotnego. Ze względu na brak diagnozy, nie mogła się o nie ubiegać. Oficjalnie uważano ją za osobę całkowicie zdrową, jednak to stwierdzenie było niestety dalekie od prawdy. W pracy Ginny starała się jej pomagać jak tylko mogła, lecz sama miała wielu pacjentów i nie dawała rady wyręczać Granger we wszystkim.

Życie toczyło się dalej, a ona wiedziała, że świat nie dostosuje się to niej. To ona musiała dopasować się do jego galopującego tempa. Każdego dnia rano wstawała i jakby nigdy nic pojawiała się w pracy. Potem po ośmiu ciężkich godzinach, Hermiona wracała do domu i zagłębiała się w kolejnych grubych księgach. Wypożyczyła z ministerialnej biblioteki chyba wszystkie możliwe materiały, dotyczące magicznych ciąż i chorób z nimi związanych. Powtarzały się w nich stale te same pozycje, jednak żadne z przypisywanych im symptomów nie przypominały tych, których doświadczała ona sama.

Z każdym przeczytanym tomem, po trochu traciła wiarę w to, że kiedykolwiek zdoła odgadnąć powód swoich zmagań. Czasami, gdy po kilku godzinach bezowocnego wertowania stronic, kładła się zrezygnowana na sofie, w jej głowie pojawiało się pytania, czy może to ona sama wymyśliła swoje dolegliwości. Nigdy nie miała skłonności hipochondrycznych, jednak skoro nikt nigdy nie opisał niczego podobnego, czy możliwym było to, że doskwierało jej coś, co nie zostało jeszcze odkryte przez żadnego naukowca lub medyka. Czy było możliwym, że jej choroba jest tak rzadka, że uznano ją nawet za niewartą opisania i nazwania.

Martwiła się. To co czuła nie przypominało niczego, z czym kiedykolwiek się spotkała. Nie był to zwyczajny ból brzucha. Towarzyszyło mu uczucie wyjątkowo trudne do opisania. Jakby jakaś dziwna siła, czysta moc gromadziła się tam stale i balansowała na cienkiej linii między stabilnością, a wybuchem. Było to coś niewątpliwie związanego z magią. Na wszelki wypadek zajrzała oczywiście również do mugolskich źródeł, jednak szybko uznała, że nie tędy droga. Było to zdecydowanie zbyt osobliwe, by być zwykłą niemagiczną chorobą.

Przejrzała wszystkie dostępne w ministerstwie księgi. Podczas czytania ich natknęła się na odniesienia do kilku tekstów, z którymi nigdy wcześniej się nie spotkała. Były one najwidoczniej dosyć rzadkie lub zostały zniszczone. Hermiona jednak nie lubiła porażek. Postanowiła, że zdobędzie je nawet, jeśli oznaczało by to wyciąganie ich z najdalszych piekielnych czeluści. Były one dla niej jedyna nadzieją, której trzymała się niczym tonący brzytwy.

Jej choroba nie była jednak jej jedynym zmartwieniem. Była niewątpliwie najgroźniejszym i najbardziej naglącym problemem, jednak na pewno nie jedynym. Fakt posiadania jednej tajemniczej i niezmiernie bolesnej przypadłości, nie zwalniał jej od męczenia się ze standardowymi ciążowymi nieprzyjemnościami. Ciągnęły się one za nią niczym nigdy nie kończący się łańcuch i uprzykrzały niemalże każdy moment dnia.

Na dzień dobry, od razu po przebudzeniu, lądowa nad sedesem i przez kilkanaście minut męczyła się z porannymi nudnościami. Później dochodziło ogólne przemęczenie i problemy z koncentracją. Następne były nieuzasadnione wahania nastrojów, które miotały nią między różnymi skrajnymi emocjami. Gdy przychodziła pora na posiłek, prześladowała ją natrętna myśl o tym, że jeśli zaraz nie dostanie jakiejś absurdalnej i niezbyt jadalnej kombinacji przekąsek, to nie wytrzyma i wybuchnie.

Dzisiejszy dzień nie był tu wyjątkiem. Wizytę w toalecie miała już na szczęście za sobą, a wszystko wydawało się iść zgodnie z jej typowym ciążowym rytuałem. Oznaczało to, że nie zapowiadał się on zbyt dobrze, jednak również nie jakoś wyjątkowo źle. Jedynym pocieszeniem dla Hermiony w obecnym momencie było to, że nie miała dziś dyżuru i nie musiała stawiać się na oddziale. Jakkolwiek kusząca była perspektywa spędzenia dnia na bezczynnym wylegiwaniu się, postanowiła nie ulegać pokusie i nie marnować całego dnia w łóżku.

Miała świadomość tego, że rozwiązanie nie znajdzie się samo. Uzdrowiciele z Św. Munga zawiedli. Została sama, ale nie chciała się poddać. Wciąż tliła się w niej nadzieja, że gdzieś tam między regałami znajdzie odpowiedź.

Ubrała się w luźną sukienkę, która sprawnie zamaskowała większość z dodatkowych krągłości, których niedawno nabrała. Zbliżała się powoli do trzeciego miesiąca i zdawała sobie sprawę z tego, że nie długo zdoła ukrywać prawdę. Narzuciła na siebie ciepły płaszcz i otoczyła się szalem. Zgarnęła z komody małą zgiętą kartkę papieru i schowała ją do kieszeni.

Podeszła do kominka i nabrała garść proszku Fiu. Wrzuciła go pod siebie i zniknęła z salonu w blasku zielonych płomieni. Po drugiej stronie znalazła się w hallu głównym ministerstwa. Skierowała swoje kroki do, znajdującej się na drugim piętrze, biblioteki. To tam mieściło się największe archiwum magicznych tekstów. Można tam było znaleźć większość dzieł począwszy na tych, pochodzących z czasów starożytnych, aż po te wydane bardzo niedawno.

Dziś nie zamierzała jednak przeszukiwać po raz kolejny, obecnych tu regałów, miała tym razem inną misję. Liczyła na to, że tutejsza bibliotekarka będzie miała informacje odnośnie tego, gdzie najbliżej może znajdować się kopia dwóch starych ksiąg, o których tyle myślała ostatnimi czasy.

Gdy przechodziła przez zatłoczone korytarze ministerstwa, po raz pierwszy od dawna była zadowolona ze swojej sławy. Wszyscy urzędnicy schodzili jej z drogi. Co niektórzy posyłali nawet w jej kierunku zaciekawione spojrzenia i uśmiechy. Była rada z tego, że zawsze znalazł by się ktoś, kto byłby przeszczęśliwy na myśl o tym, że może pomóc sławnej bohaterce wojennej. Miała przynajmniej pewność, że wydobędzie od nich wiarygodne informację i kolejne wskazówki do rozwiązania swojej zagadki.

Nie zamierzała oczywiście powiadamiać nikogo o powodzie, dla którego tak desperacko wypytuje o te, dziwnie brzmiące, publikacje. Miała doskonałą wymówkę w postaci swojej pozycji jako magomedyk. Przy każdej wizycie w tym miejscu, tłumaczyła się posiadaniem wyjątkowo trudnej pacjentki, o której jednak, ze względu na podpisaną przez siebie uzdrowicielską klauzulę, nie mogła nikomu opowiadać.

Po wejściu do biblioteki podeszła do lady i przywitała się z dobrze już sobie znaną starszą kobietą. Pani Ashton uwielbiała Hermionę, zawsze rozpływała się nad faktem, że każdą wypożyczoną książkę, oddaje w nienaruszonym stanie. Miała również tak, jak reszta jej rodziny, wielki dług wdzięczności wobec młodej uzdrowicielki. To właśnie dzięki jej staraniom i autorskiemu przeciwzaklęciu, jej ukochana wnuczka Genie jest dziś cała i zdrowa.

Kobiety zamieniły ze sobą kilka słów. Granger wypytała ją o stan swojej dawnej podopiecznej. Z ulgą przyjęła wiadomość o tym, że mała ma się świetnie i niemalże całkowicie zapomniała o tym, co spotkało ją podczas wojny. W końcu przerwała ich pogawędkę i podała staruszce zgięty kawałek papieru.

- Szukam tych konkretnych tomów encyklopedii Benedicty Bagshot – Powiedziała spokojnie i wskazała palcem na, leżący na blacie świstek.

- Hmm mamy tu wszystkie dzieła Bathildy Bagshot, jednak tylko nieliczne prace jej matki. Nie była aż tak rozpoznawalna i nie ma wielu kopii jej książek, ale zobaczę co ta się zrobić kochanieńka – Odpowiedziała staruszka i podeszła do kartoteki.

Gdy otworzyła świstek, przeczytała tytuł i zaczęła wertować papierowe foldery za pomocą magii.

- Accio kartoteka Benedicty Bagshot – Wymamrotała kobieta, po czym złapała w dłoń, lecącą ku niej teczkę.

Otworzyła ją po czym przejrzała całą jej zawartość. W końcu po dłuższej chwili wydobyła kawałek pergaminu, na którym widniał tytuł.

Quod magicae nativitatis* – dziedziczne klątwy i cierpienia

- Nie ma ich tutaj panienko. Wszystkie kopie zostały najprawdopodobniej zniszczone. Z tego co pamiętam, to te publikacje były bardzo tępione podczas Pierwszej Wojny Czarodziejów. Grindelwald podobno obawiał się tego, że pewna rzecz tam zapisana może zagrozić jego potędze – Zaczęła odpowiadać staruszka.

Hermiona uznała jej słowa za dość dziwne, wziąwszy pod uwagę to, że wciąż była tu mowa o encyklopedii chorób czarownic w ciąży. Nie wydawało jej się, że ten stary wariat miałby jakikolwiek interes w walczeniu z poradnikami dla ciężarnych. Starsza kobieta na pewno musiała pomylić je z jakąś encyklopedią magicznej broni lub czymś podobnym. Zdecydowała się przerwać wypowiedź swojej rozmówczyni.

- Czy aby na pewno nie uchował się nigdzie ani jeden egzemplarz? Bardzo potrzebuję tych ksiąg.

- Autorka pośmiertnie przekazała oryginały wszystkich swoich publikacji do zbiorów Hogwardzkiej biblioteki. Jeśli gdziekolwiek są one jeszcze dostępne, to właśnie tam. Zapewne przechowywane są pod silnymi zaklęciami, powstrzymującymi niszczenie. Nie wiem, czy łatwo będzie pani je zdobyć.

Hermiona bardzo zmartwiła się na tę wiadomość. Nieco zakłopotana i zmieszana podziękowała pani Ashton i skierowała się z powrotem do hallu głównego.

Hogwart

W jej głowie słowo to odbijało się jak echo.

Czym są piekielne czeluści w porównaniu z Hogwartem – Pomyślała z goryczą.

Nagle wszystkie góry, które gotowa była przeskoczyć, by tylko zdobyć pożądany skarb, wydały się zmaleć do rozmiaru drobnych pagórków. Nowa przeszkoda górowała nad nimi niczym wielki szklany mur.

Hogwart - miejsce tak bliskie jej sercu, a zarazem tak oddalone, zupełnie poza zasięgiem jej dłoni. Całe szczęście, którego tam doświadczyła, wydawało się nie być już jej własnością. Bardzo bała się wizyty w tym miejscu. W codziennym życiu, przebywając w swoim mieszkaniu, szpitalu lub ministerstwie, nie była zagrożona tym, że może natknąć się na niego. Tutaj czuła się tak, jak na swoim terenie. Tu było jej życie i to ona dyktowała tu swoje zasady, była tu gospodarzem.

W Hogwarcie jednak nie miała tej uspokajającej świadomości.

Mury zamku były jego świątynią. To on był ich mieszkańcem. Czuła, że teraz po przejściu przez bramę szkoły, będzie się czuła jak intruz. On nigdy nie naruszył jej przestrzeni. Ani razu od pięciu tygodni nie pojawił się w żadnych z miejsc, w których ona mogła się pojawić. Było dla niej oczywistym, że Severus unika jej i nie chce jej widzieć. To ją bardzo bolało, jednak z drugiej strony była wdzięczna za to, że nie musiała na niego codziennie wpadać.

Tak było jej niewątpliwie znacznie łatwiej. Jeśli napotykałaby go podczas spokojnego wykonywania swoich normalnych obowiązków, w pracy lub podczas wyjść do miasta, czułaby się ciągle zestresowana i niespokojna. Poczucie, że on może być tuż za nią, a jednak jakby za niewidzialną barierą nie do przebycia, byłoby dla niej zbyt dużym ciosem.

Teraz jednak stała przed perspektywą wtargnięcia do jego osobistej przestrzeni. Nie chciała naruszyć jego spokoju… Nie chciała tego zrobić w taki sposób, nie po to by dać mu tym samym poczucie, że to ona narusza jego spokój. Nie chciała, by zaczął myśleć o niej źle.

To idiotyczne, nie może myśleć o mnie gorzej niż te pięć tygodni temu. Nie wiem czy jest fizycznie możliwe, by gardzić kimś aż w takim stopniu – Pomyślała smutno, wracając po raz kolejny wspomnieniami do tamtego niefortunnego dnia.

Udało im się podświadomie osiągnąć swojego rodzaju harmonię, której żadne z nich nie zdołało dotąd zaburzyć. Pomiędzy nimi znajdowała się jakby niewidzialna linia, za którą nie mogli przechodzić, inaczej wszystkie strupy, które zaczęły powoli zabliźniać ich rany, pękłyby w jednej chwili i uwolniły kolejne strumienie krwi. Czuła, że jej niechciana wizyta w Hogwarcie będzie przekroczeniem tej granicy. Czuła, że jeśli zobaczy go kolejny raz, to wszystko odżyje w niej ze zdwojoną siłą i spowoduje, że całkowicie ośmieszy się w jego oczach.

Chciała, by to on przekroczył tę niewidzialną linię, by wszedł z powrotem do jej życia i wyznał, że żałuje i chce kontynuować to, co kiedyś współtworzyli. Jeśli to on zrobiłby ten pierwszy krok, to ona mimo wszystko, co musiała przez niego przecierpieć, przyjęłaby go z otwartymi ramionami.

Jednak powinna pogodzić się z tym, że coś takiego nigdy się nie stanie.

Wiedziała, że nie zdoła uniknąć wizyty w Hogwarcie. To równało by się z ogłoszeniem klęski i utraceniem jedynej nadziei, jaką obecnie posiadała. Hermiona podjęła decyzję. Zdecydowanym krokiem wkroczyła do kominka.

Miała list do napisania. 

***

Mroczny czarnowłosy mężczyzna przemierzał korytarze starego zamku, z każdym krokiem jego szaty powiewały i układały się w fantazyjne fale. Jego twarz wyrażała zamyślenie i pewną smutną obojętność.

Gdy wszedł na klatkę schodową, natknął się na wysoką siwowłosą wiedźmę. Była podejrzanie radosna. Uniósł brew i spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Zmierzył ją od góry do dołu, a jego spojrzenie spoczęło na stosiku listów, który trzymała w dłoni.

- Czyżby nowe zaproszenia na ministerialne biesiady wprawiły cię w taki doskonały humor, Minerwo? – Zapytał z nutą sarkazmu.

- Wiesz dobrze, że nie mam wielkiej wiary w intelekt, pracujących tam ludzi, jednak liczyłem, że po odrzuceniu każdego z sześciu ostatnich listów, przestaną marnować na mnie pergamin i atrament. Cóż, widać się przeliczyłem – Kontynuował swoje szydzenie w najlepsze.

- Ciebie też miło widzieć, Severusie. Wiesz doskonale że gardzę nimi równie mocno co ty – Przerwała jego tyradę i odpowiedziała na jego skwaszoną minę uśmiechem.

- Nie patrz tak na mnie mój drogi, bardzo się cieszę, bo dostałam list od mojej ulubionej byłej uczennicy. Musi odwiedzić Hogwart i prosi o moje pozwolenie na…

Na tę wiadomość serce Severusa stanęło. Dobrze wiedział, kto zawsze piastował urząd ulubionej podopiecznej profesor McGonagall

To musi być ona. Moja Hermiona tu będzie. Ona chce przyjechać do Hogwartu. Przyjdzie do mnie i wtedy wszystko jej wyjaśnię. Tak długo na to czekałem!

- Pisze, że ma na oddziale bardzo ciężki przypadek i musi skorzystać z encyklopedii medycznych Benedicty Bagshot, a jak pewnie wiesz jedyne ich wydania znajdują się właśnie u nas. Napisałam jej, że może przybyć nawet jutro! Tak dawno jej nie widziałam… Kiedyś znacznie częściej odwiedzała te mury, pewnie ucieszy się, gdy ciebie spotka Severusie, podczas wojny zaprzyjaźniliście się, prawda? Severusie…

Spojrzała na niego i zlustrowała jego sztywną postać. Wyglądał tak, jakby wszystkie jego mięśnie złapał skurcz. Jego szczęka była mocno zaciśnięta.

- Jutro musisz znaleźć jakieś zastępstwo na moje lekcje. Mam bardzo ważne spotkanie z dostawcą eliksirów do naszych pracowni. Szedłem właśnie by prosić o dwa dni wolnego – Powiedział sztywnym głosem, kompletnie ignorując to co przed chwilą powiedziała mu koleżanka.

Minerwę zaniepokoiła ta nagła zmiana nastroju Snape’a. Wyglądał, jakby nagle coś zaczęło go bardzo boleć.

- Oczywiście, jeśli to konieczne to poproszę kogoś o zajęcie się twoimi klasami, jesteś pewny, że dobrze się czujesz? – Zapytała.

Pokiwał tylko sztywno głową, po czym obrócił się i odszedł w glorii swoich powiewających czarnych szat.

Przyjdzie do ciebie? Co za bzdury! Ciekawe czy jeszcze w ogóle pamięta, jak kiedyś wyglądały jej wizyty w tym miejscu..

Zobaczysz stary durniu będzie dokładnie tak, jak zakładałeś. Przyjdzie tu, stanie przed tobą i ominie cię, jakbyś był jej zupełnie obcy.

Podświadomość drwiła z niego i podsuwała do wyobraźni obrazy, które ku jego zgorszeniu, wydobyły łzę z jego twardych oczu.

Nie mógł dopuścić do tego, by ona go jutro spotkała. Wiedział, że jedno jej pogardliwe spojrzenie i odebrana by mu została ostatnią nić nadziei. Nadziei, która mimo, że nikła, to jednak trzymała w całości wszystkie części jego potłuczonego serca.

………………………..

* Quod magicae nativitatis – magia narodzin (łac.)


czwartek, 4 lutego 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 8

Coś ewidentnie wisiało w powietrzu. Od samego rana czuł, że coś jest nie w porządku. To uczucie rozchodziło mu się po kościach i zasiewało iskry niepokoju w jego umyśle. Bardzo trudno było mu je opisać. Nie odczuwał żadnego czysto fizycznego bólu. Była to bardziej nieodstępująca myśl, niewyjaśnialne przekonanie o tym, że coś strasznego niebawem się stanie. Była to świadomość tego, że on mimo dostrzeżenia zagrożenia, nie będzie w stanie go powstrzymać.

To uczucie nie było mu jednak w żadnym razie obce. Znał je aż za dobrze. Podczas wojny prześladowało go ono na okrągło. Wtedy za każdym razem wyczuwał, że coś niebawem stanie się komuś, z kim był w jakiś sposób powiązany. Wiedział, że kolejna osoba zostanie wzięty na celownik Czarnego Pana i za najwyżej kilka dni zostanie pojmana i zabita. W tamtych czasach życie z tą ciągłą psychiczną presją i poczuciem bezradności, było dla niego niemalże równie bolesne co kary cielesne, które musiał znosić z rąk Czarnego Pana i jego wyżej postawionych wyznawców.

Severus nie znosił bezradności, gardził słabością i dopatrywał się w niej siły sprawczej, która to doprowadziła go do takiego życiowego dna, w którym przyszło mu się znaleźć.

Po wojnie praktycznie uwolnił się od tego stanu. Widmo strachu i zagrożenia, które wisiało nad światem magii, zniknęło wraz z Voldemortem i jego morderczą świtą. Ulga jaką poczuł z chwilą, w której jego dawny pan upadł pod ciężarem Avady, była wręcz nie do opisania. Miał wrażenie, jakby jakiś niewidzialny ciężar, który spoczywał na nim przez dwadzieścia lat, został w jednej chwili podniesiony i odrzucony poza zasięg jego wzroku. Poczuł wtedy, że otwiera się przed nim zupełnie nowy rozdział i to on bez niczyjego zwierzchnictwa będzie mógł nim kierować.

Ostatnia Bitwa trwała w najlepsze, jednak on jedynie obserwował cały jej przebieg zza murów. W opinii większości walczących tam osób, powinien być już martwy. Wbrew ich woli dostał od życia drugą szansę. Widocznie nie było jego przeznaczeniem skonanie tam, na zimnej posadzce Wrzeszczącej Chaty.

Niewątpliwie było blisko, by ich życzenie się spełniło. Sam myślał, że nadszedł już jego koniec. Pod wpływem silnego krwawienia i obfitych ran, powoli odpływał w kierunku ciepłego światła. Całe życie przeleciało mu przed oczami, miał wrażenie, że jego fizyczna strona zaczęła stopniowo oddzielać się od świadomości. Wiedział, że nie było już daleko, jednak w pewnej chwili poczuł kroplę, która skapnęła na jego czoło. Była ona jakby ostatnim łącznikiem, między jego ciałem, a duszą. Było to jednak zaskakująco silne spoiwo.

Miał wrażenie, że za jej pomocą wchłonęła się w niego jakaś tajemnicza siła, która wyrwała go z rąk śmierci i przywróciła do świata żywych. Gdy poczuł, że śmierć rozluźnia swój uścisk na jego krtani, całą pozostałą mu moc i siłę woli skierował, by poruszyć choć o milimetr swoją dłoń. Chciał za wszelką cenę przeżyć. Nie mógł umrzeć teraz, gdy w końcu zaczynał rozumieć co znaczy zaznać szczęścia i mieć po co żyć.

Po chwili zmagań udało się ugiąć lekko palec prawej dłoni, a wtedy wszystko już potoczyło się z górki. Niebawem udało mu się otworzył oczy. Gdy obejrzał się po swoim otoczeniu, nie dostrzegł w pomieszczeniu nikogo. Mógł tylko snuć przypuszczenia czym była tajemnicza kropla, która wlała w jego ciało siłę i zabliźniała rany. Wstał i przeszedł kilka kroków. Czuł się niemalże jak nowo narodzony. Postanowił zostawić swoje rozważania na inną okazję i szybkim krokiem skierował się do zamku.

Pod zaklęciem kameleona przyglądał się ostatecznemu pojedynkowi światła i ciemności. Widział, jak blask zielonego płomienia walczy z czerwienią, jednak to nie one przykuwały jego największą uwagę. Nic mu było po wyniku tego pojedynku, jeśli nie byłoby już w pobliżu jej. 

Jednak była tam. Jego błagania zostały wysłuchane. Stała tam pod murami Hogwartu i rozglądała sią dookoła siebie. Wodziła wzrokiem po szeregach Śmierciorzerców i pośród członków Zakonu. Była wyraźnie spanikowana i z każdą chwila coraz bardziej zdenerwowana.

Severus chciał wyrwać się do niej i zamknąć w swoich objęciach, jednak wiedział, że nie jest na to ani dobry czas ani odpowiednie miejsce. Musiał jeszcze chwilę poczekać. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Chciał, by dokonała niemożliwego i dostrzegła jego ukryta za murem postać. Tak zatracił się w jej postaci, że całkowicie przeoczył fakt, że jego największy wróg padł nieżywy na ziemię. Z otumanienia wyrwało go dziwne ściskające uczucie w okolicy serca oraz go okrzyki radości i głośne odgłosy natychmiastowej teleportacji, która poprzez znaczne uszkodzenie bariery ochronnej Hogwartu, pozwoliła niedobitkom Śmierciorzerców na ulotnienie się z niebezpiecznej sytuacji. Sam czuł, jakby nagle dziwny ciężar, który przez lata przyczepiony był do jego duszy, nagle spadł i roztrzaskał się. Gdy po chwili, gdy skupił się na tym, co odczuwa, zdziwił się, że w ogóle możliwym jest, by czuć się tak lekko i spokojnie.

Szybko otrząsnął się ze swojego chwilowego osłupienia i dostrzegł, że pośród gwaru oklasków i wiwatów, nikt nie zwracał uwagi na zapłakaną Hermionę, która stała bez ruchu na samym środku placu. Zwinnie przecisną się przez wyłam w murze i uważając, by nikogo przypadkowo nie dotknąć, podążył w jej kierunku. Gdy do niej dotarł, momentalnie złapał jej dłoń i przeniósł ich do jego kwater w lochach.

Początkowo Hermiona przestraszyła się tym nagłym atakiem i odepchnęła niewidzialnego napastnika, jednak gdy Snape zdjął z siebie zaklęcie, rozpłakała się, rzuciła się na niego i wtuliła w jego ramiona.

- Tak bardzo się bałam! Nie mogłam dostrzec cię na polu bitwy i myślałam… myślałam, że… - szlochała przerywanym głosem. W spazmach płaczu i radości wyznawała mu miłość i zasypywała pocałunkami.

- Ciii – starał się ją uspokoić mężczyzna.

Po kilku minutach wzajemnego wyznawania swoich obaw, strachu i szczęścia, oderwali się od siebie i spojrzeli sobie głęboko w oczy.

- Teraz, gdy to wszystko się skończyło, co z nami będzie Severusie? – Zapytała go z nutką niepewności w glosie.

Nigdy wcześniej nie poruszali tematu tego, jak będzie wyglądać ich relacja, jeśli obojgu uda się przeżyć wojnę. Przed ostatnią bitwą ustalili, że do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia, będą się cieszyć sobą nawzajem i nie będą zaprzątać sobie głowy przyszłością, w której może zabraknąć któregoś z nich. Ich pozycje, jako kluczowych postaci konfliktu, stawiały pod dużym znakiem zapytania ich szansę na wyjście cało z całego tego zamieszanie.

Jednak stało się. Stali teraz oboje naprzeciwko siebie. Tak blisko, a zarazem tak daleko. Żadne z nich nie chciało zadeklarować się pierwsze, jednak w ich oczach można było wyraźnie dostrzec pragnienie, by z powrotem znaleźć się w ramionach ukochanej osoby i już nigdy nie opuścić tego wspaniałego miejsca.

- Hermiono… - Zaczął Severus, jednak zaciął się w połowie słowa.

- Tak Severusie? – Zapytała go nieśmiało dziewczyna.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że podczas wojny nasz romans nie był przez nas brany do końca na poważnie. Nie mogliśmy być pewni jutra i musieliśmy układać nasz związek za bieżącymi sprawami, związane z walką.

Hermiona wydawała się nieco posmutnieć. Dla niej od samego początku cała ich relacja była w pełni poważna i nawet teraz, gdy wojna dobiegła końca, chciała trwać u boku mężczyzny, którego kochała. Niepokoił ją kierunek, w jaki jego opowieść zmierza. Nie wiedziała jednak, że jej uczucia są w pełni odwzajemnione i zaraz usłyszy to, czego tak bardzo pragnie.

- Dziś uwolniłem się od jarzma błędów młodości. Czuję, że poprzez dwadzieścia lat służby jako szpieg jasnej strony, moja pokuta została odprawiona i przyjęta. Od chwili, w której Voldemort padł martwy na bruk, moja przysięga dana Dumbledore’owi i śluby Śmierciorzercy, utraciły swoją moc. Zrzuciłem z siebie łańcuchy służenia dwóm panom, jednak wciąż nie jestem w pełni wolnym człowiekiem Hermiono – Tu zatrzymał sią i wziął jej dłoń w swoją.

Kobieta, zaskoczona tym ruchem, patrzyła na niego pytającym spojrzeniem, jakby nie rozumiejąc do czego ten zmierza.

- Wciąż jestem sługą pewnej kobiety. Ona to obecnie jest moja jedyną panią i od tego momentu, moim jedynym zadaniem jest chronienie jej i zapewnienie wszystkiego, co mogłoby dać jej szczęścia. Obecnie mam czystą kartę. Odpokutowałem wszystkie winy i przyrzekam sobie, że już nigdy nie dopuszczę, by ktokolwiek fizycznie cierpiał z mojego powodu. Przysięgam, że nikt już z mojej winy nie zginie.

Jego ostatnie słowa wybrzmiały mocniej niż wszystkie pozostałe. Czuć było w powietrzu przypływ magii, który zwiastował zawarcie w obliczu świata magicznego, wieczystej przysięgi. Hermiona patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Była pod wrażeniem mocy, z jaką zapieczętowywał swoją obietnicę.

Severus, wciąż nie puszczając jej dłoni i nie odrywając wzroku od jej oczu, kontynuował wcześniej przerwaną rozmowę.

- Hermiono, od dzisiaj to ty jesteś moją jedyną panią, tobie jednej chce służyć. Wiem, że z początku mogło ci się wydawać, że traktuję nasz związek jako zwykły romans, jednak prawda jest taka, że od momentu, w którym poznałem lepiej twoją osobę, w którym dostrzegłem jak wspaniała naprawdę jesteś, zakochałem się w tobie i niezależnie od tego, czy trwa wojna, czy panuję pokój, chcę stać u twojego boki i wspierać cię. Zdaję sobie sprawę z tego, że nasz związek trwa zaledwie pół roku, ale widzę w tobie osobę, z którą kiedyś chciałbym kiedyś założyć rodzinę i spędzić resztę mojego życia. Jeśli czujesz to samo co ja i myślisz o nas na poważnie, to pozwól mi pozostać przy tobie. Jest jeszcze tyle rzeczy, których chciałbym się o tobie dowiedzieć, że chcę dać nam jeszcze czas na lepsze poznanie się bez widma wojny i na całkowicie neutralnym gruncie. Jakie jest twoje stanowisko moja droga? – tu spojrzał na nią z nadzieją w oczach, ona jednak wydawała się zbyt oszołomiona, by cokolwiek powiedzieć.

Jej milczenie zaniepokoiło go. W głębi duszy był niemal pewny, że Hermiona przystanie na jego propozycję, jednak teraz czuł, że mógł bardzo się pomylić. Po chwili dorzucił lekko przybitym tonem i odwrócił się do niej bokiem.

- Niezależnie od tego co powiesz, ja wciąż będę cię chronił. Jesteś jedyną osobą, której chcę służyć – gdy zerwał połączenie wzrokowe z dziewczyną, poczuł na swoim ramieniu jej drobną dłoń.

- Severusie nie mogę się na to zgodzić. Nie po tym jak przez dwadzieścia lat byłeś więźniem władzy i sługą dwóch panów. Nigdy nie zgodzę się, byś traktował mnie jak kolejną taką osobę. Odzyskałeś dziś wolność i nie pozwolę, byś zrzekł się jej rzecz mnie.

- Nic na to nie możesz poradzić. Od pół roku jestem jak związany kajdanami, moje uczucie do ciebie jest nawet silniejszym czynnikiem, niż obie przysięgi na rzecz moich dawnych panów – Tu Hermiona chciała mu przerwać, jednak on nie pozwolił jej na to, gdyż chciał by dobrze zrozumiała znaczenie jego słów.

- Jednak, jeśli nawet zdjęłabyś z moich rąk całe to żelastwo, użyłbym ich tylko do tego, by przyciągnąć cię bliżej do siebie i nigdy nie wypuścić ze swojego uścisku.

Hermionie zakręciła się łza w oku. Nie podejrzewała, że mężczyzna odwzajemnia jej uczucia w takim stopniu. Starała się coś mówić, w jak najmniejszej liczbie słów zawrzeć całą swoją miłość i to jak bardzo chce poznać go jeszcze lepiej. Pod wpływem emocji urywała swoje wypowiedzi w środku zdania i jąkała się. Ostatecznie nie wytrzymała i rzuciła się na niego, chcąc poprzez swój pocałunek oddać to wszystko, czego nie potrafiła ubrać w słowa.

Gdy objął ją i odwzajemnił pocałunek poczuła, że zrozumiał.

- Będzie już tylko lepiej Severusie. Czas naszego cierpienia się zakończył. Wiem, że już nigdy nie dopuścisz by coś stało się mi lub moim bliskim. Już nie musisz wybierać po której stronie danego dnia stoisz. Od dziś oboje staniemy na naszej stronie. W końcu zaznamy szczęścia i spokoju – Powiedziała cicho, po czym uśmiechnęła się szeroko.

Severus złożył ostatni pocałunek na jej czole i wyszeptał w jej włosy.

- Już nigdy nie dopuszczę byś cierpiała. Będę cię chronił. Ciebie i osoby, które kochasz. Obiecuję, że nie dam nikomu was skrzywdzić. Możesz być tego pewna.

Och jak bardzo się mylił tamtego dnia. Teraz czuł, że był głupi, jeśli myślał, że będzie w stanie uczynić to, co jej obiecał. Otrzeźwienie spadło na niego dopiero pół roku później. Granger’owie zostali schwytani niemal pod jego nosem.

Zabójstwo rodziców Hermiony…

Jakże często prześladowało go ono nocami. Dzisiejszego dnia jednak powróciło do niego za sprawą tajemniczego i niewyjaśnionego złego przeczucia, które dopiero drugi raz od czasu Wielkiej Bitwy, zagościło w jego sercu. Wtedy dziewiętnastego grudnia czuł je doskonale. Teraz powróciło, by z podobną mocą prześladować go i spędzać sen z powiek.

Teraz podobnie jak wtedy czuł obezwładniającą bezsilność. Wiedział, że niebawem nad życiem jego lub kogoś z jego bliskich zawisnął czarne chmury, nie mógł się jednak w żaden sposób temu przeciwstawić.

Nerwowo przechadzał się w tą i z powrotem po pokoju. Zupełnie nie wiedział co ze sobą zrobić. W końcu zdecydował, że musi ochłonąć. Narzucił na siebie pelerynę i ubrał czarne wysokie buty. Stwierdził, że długi spacer po szkolnych błoniach w chłodny wieczór, dobrze mu zrobi. Wiedział jednak, że dzisiejszej nocy i najprawdopodobniej przez kilka następnych dni, nie uda mu się zaznać spokoju we śnie. W obawie przed prześladującymi go w nich twarzami Grangerów, postanowił jak najbardziej odwlekać chwilę pójścia na spoczynek.

***

W momencie, w którym Severus Snape zamknął drzwi do swoich komnat, Hermiona zmęczona po całym dniu bezowocnego przebywania w szpitalu, przekroczyła próg swojego mieszkania. Była wykończona i zła. Godzinę wcześniej dostała pergamin z wypisem, na którym jednak brakowało jakiejkolwiek diagnozy. Zespół uzdrowicieli przez kilka godzin dał radę wykryć u niej jedynie lekki niedobór witamin i płynów w organizmie. Takie rozpoznanie wydawało się co najmniej niedorzeczne w obliczu tego, że ból nie odstępował jej obecnie ani na chwilę. Mimo, że stracił na sile, to wciąż z tyłu głowy czuła jego lekkie spazmy, które co rusz przebiegały całe jej ciało.

Udawała przed Ginny, że wszystko już jest w porządku i że ból minął. Nie miała serca patrzeć jak jej biedna przyjaciółka niemal zasypia na niewygodnym szpitalnym krześle. Postanowiła, że rozpocznie walkę ze swoją dolegliwością na najlepiej sobie znany sposób, a mianowicie wygrzebie z największych magicznych otchłani każdą książkę o magicznych ciążach, przeczyta je wszystkie i znajdzie odpowiedzi na swoje pytania.

Z tym postanowieniem udała się do sypialni. Od jutra rozpocznie swoje poszukiwania, jednak teraz skieruje się w objęcia Morfeusza i jeszcze jednej osoby, która jak żadna inna potrafiła odwrócić jej uwagę od zmartwień.

Sny były jedynymi, w których mogła jeszcze posmakować utraconej przeszłości, toteż trzymała ich się zaciekle i z podświadomym uśmiechem myślała o chwili, w której będzie mogła znów do nich powrócić.