Gdy Hermiona znalazła się w hallu głównym, od razu
poczuła się jak w domu. Stare mury przypominały jej o najlepszych chwilach jej
życia. To tutaj jako dziecko znalazła akceptację i po raz pierwszy poczuła, że
jest prawdziwą częścią jakiejś społeczności. Oczywiście kochała swoich
rodziców, jednak zawsze wiedziała, że nie do końca pasuje do ich świata. Od
bardzo młodego wieku czuła w sobie magię i mimo, że wtedy nie wiedziała jeszcze
nic o swoim wyjątkowym darze, podświadomie wyczuwała, że nikt poza nią nie posiada
go i nie zrozumie jej uczuć.
Była oczywiście dumna ze swojego mugolskiego
pochodzenia. Uważała, że pozwalało jej to spoglądać, na otaczającą ją
rzeczywistość z wielu perspektyw i doceniać to, co w obu światach
najpiękniejsze.
W głębi duszy wiedziała jednak, że jej serce od
wielu lat należy już praktycznie tylko do świata magii. Pamięć o czasach z
przed pójścia do Hogwartu prawie całkowicie zatarła się, a kontakty z
mugolskimi znajomymi powoli zaczęły się urywać.
Śmierć jej rodziców była chyba tym, co ostatecznie
przypieczętowało jej rozstanie z dzieciństwem i zerwało ostatnie mosty łączące
ją z niemagicznym światem. Po ich odejściu nie była w stanie nawet odwiedzić
ich dawnego domu. Czuła, że rany były jeszcze zbyt świeże i minie dużo czasu,
nim zdoła przekroczyć próg tego miejsca.
W obecnym momencie czuła, że nie tak naprawdę
żadnego miejsca, które mogłoby tytułować się mianem domu. Jej mieszkanie, mimo
że wygodne i ładnie urządzone, było surowe, niezbyt przytulne i całkowicie jej
obojętne.
Wciąż najbardziej przywiązana była do Hogwartu.
Kochała ten zamek całym sercem i jeszcze do niedawna myślała, że to właśnie w
jego okolicach wraz z Severusem zamieszka i założy rodzinę. Jak przekonała się
pięć tygodni temu, takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę. Jak wiele
innych jej marzeń, przeszło tego dnia z miana planu na przyszłość do kategorii
wyrzutów i żali.
Teraz, stojąc na szkolnym korytarzu, wręcz czuła
przepływającą przez niego moc. Uśmiechnęła się i skierowała się w stronę
schodów na pierwsze piętro. Znajdował się tam gabinet profesor McGonagall.
Hermiona miała nadzieję, że ze względu na wczesną porę, jej dawna mentorka
będzie miała chwilę na rozmowę z dawną uczennicą.
Gdy dotarła do celu, podniosła dłoń i niepewnie
zapukała w drzwi. Usłyszała, dobiegający ze środka, dźwięk energicznych kroków.
Niebawem mosiężna gałka przekręciła się, a zawiasy zgrzytnęły z cicha. W
drzwiach stanęła dobrze jej znana starsza czarownica.
Na widok panny Granger jej twarz rozjaśniła się, a
usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Jako, że wielce szanowana i surowa
profesor transmutacji nie uśmiechała się z byle powodu, a na jej sympatię było
sobie trzeba ciężko zapracować, toteż Hermiona poczuła ciepło w sercu i serdecznie odwzajemniła gest kobiety.
Od razu została zaproszona do środka. Pani profesor
wskazała jej jeden, ze stojących w pomieszczeniu foteli, po czym udała się do
kominka, by zamówić dla nich herbatę. Po kilku minutach obie usiadły wygodnie i
zagłębiły się w rozmowie. W pierwszej kolejności Hermiona musiała opowiedzieć o
postępach w swojej pracy i o kilku przypadkach, z jakimi się ostatnio musiała
zmierzyć. Gdy doszły do tematu jej wizyty w Hogwarcie, Hermiona starała się
ominąć jednak temat tajemniczej pacjentki, która była jej powodem. Obawiała się, że czujne oczy i uszy Minerwy
McGonagall, wprawione w trzydziestoletniej walce z oszukującymi uczniami,
wyłapią każdy fałsz i niedopowiedzenie.
- Jak rozumiem moja droga, interesują cię
encyklopedie Benedicty Bagshot, przypomnisz mi które konkretnie? Mam tu spis wszystkich
posiadanych w naszej bibliotece ksiąg. – Powiedziała, po czym zdjęła z półki
gruby skoroszyt.
- Tak, podejrzewam że znajdę odpowiedź w ,,Quod
magicae nativitatis”. Przeczytałam już wszystkie, dostępne w ministerialnych archiwach,
teksty i jest to moja jedyna nadzieja – Odpowiedziała nieco zrezygnowanym
głosem.
- Oj Hermiono, mam nadzieję, że ta biedna kobieta
nie cierpi na żadną ze spisanych tam chorób. Benedicta Bagshot zebrała w tych
kilku tomach najczarniejsze i najgroźniejsze przypadłości… – W miarę, jak
kobieta kontynuowała, kolory z twarzy Hermiony stopniowo przechodziły w biel.
Po przeczytaniu samego tytułu tej encyklopedii
wiedziała, że nie mogła spodziewać się niczego dobrego, jednak im więcej
McGonagall opowiadała o genezie tych tekstów, ich burzliwych dziejach i
narastających przez dziesięciolecia kontrowersjach, tym bardziej niespokojna
była młoda kobieta i tym większe obawy rosły w jej sercu.
- Obecnie zachował się tylko jeden z dwóch tomów, o
które pytasz. Krążą pogłoski, iż drugą z nich zniszczył sam Tom Riddle, gdy
uczęszczał do Hogwartu. Pani Pince dementuje, jakoby doszło do czegoś takiego
pod jej czujnym okiem, jednak ja wiem, że miał on za młodu wyjątkowo potężny
dar do manipulowania ludźmi i biedna bibliotekarka z pewnością nie była jedyną
jego ofiarą – Opowiadała ze smutkiem.
- Czegoś chyba nie rozumiem pani profesor –
Przerwała jej niepewnym głosem Hermiona.
- Z tego co wiem, to są to teksty czysto związane z
chorobami i problemami magicznych ciąż, jakie możliwie pobudki musiałyby
kierować Voldemortem, by akurat je obrał sobie za cel? Wiem, że w bibliotece
wciąż znajdują się teksty o obronie
przed czarną magią, a nawet o sposobach na zniszczenie horkrusków, czy to nie
one powinny paść jego ofiarą w pierwszej kolejności? – Młodsza kobieta była
lekko zmieszana i zirytowana faktem, że ewidentnie nie widzi czegoś, co jest
kluczowe i powinno być dla niej oczywiste.
- Oprócz zwykłych chorób i klątw, druga cześć tomu
skupiała się przede wszystkim na przypadłościach związanych z dziedziczeniem
mocy. To aspekt bardzo wrażliwy w naszym świecie – Starsza czarownica wyraźnie
zasmuciła się, lecz po chwili odetchnęła i kontynuowała swoją opowieść.
- Istnieje mało znana odmiana chorób prenatalnych,
która dotyczy nieprawidłowości podczas dystrybucji magii rodziców w magicznym
rdzeniu dziecka. Podejrzewam, że uwagę Sama-Wiesz-Kogo przykuły zwłaszcza
zaburzenia, które zachodzą w okolicznościach, gdy oboje rodzice są bardzo
potężni mocą. Jest bardzo mało spisanych przypadków tych tak zwanych klątw
potęgi, jednak niemal każda z nich stanowi ogromne zagrożenie dla zdrowia
matki oraz dziecka. Nie wiadomo kiedy zdarzył się ostatni taki incydent,
ale w obecnej magomedycynie ten aspekt został zupełnie pominięty i uznany za
relikt przeszłości. Poprzez uprzedzenia wobec statusu krwi i zawieranie
związków tylko pomiędzy starymi czystokrwistymi rodami, moc przekazywana
przyszłym pokoleniom słabła i coraz częściej dochodziło do rodzenia się dzieci
całkowicie jej pozbawionych – Pani profesor kontynuowała swoją opowieść aż do
momenty, gdy w pokoju zabrzmiało ciche pytanie młodszej kobiety.
- On się bał prawda? Bał się, że gdy znajdą w tych
księgach prawdę i sposoby, by pomóc takim osobom, na świat przyjdą dzieci,
które za kilkanaście lat będą mogły zagrozić jego potędze. Chciał zabezpieczyć
swoją przyszłą pozycję i doprowadzić do śmierci potencjalnych przeciwników,
nawet zanim przyjdą na świat! – Teraz wszystko złożyło się w spójną całość. Jej
oczy otwarły się szeroko, w jej brązowych tęczówkach widać było iskry oburzenia
i poczucia niesprawiedliwości.
Niedługo potem dopiły swoje ciepłe napoje i
pożegnały się serdecznie. Starsza nauczycielka
odprowadziła Hermionę do drzwi, skąd jeszcze przez chwilę obserwowała
jej oddalającą się sylwetkę. Pierwszy raz tego dnia mogła naprawdę dokładnie
jej się przyjrzeć. Panna Granger wyrosła na piękną i mądrą kobietę. To, z jakim
oddaniem zaangażowała się w pomoc swojej pacjentce, wzbudziło w starszej
kobiecie szacunek i podziw dla młodej magomedyczki.
Miała
wielką nadzieję, że będzie miała częściej okazję na rozmowę z nią.
***
Idąc w kierunku biblioteki, Hermiona nie miała już
komfortu w postaci pustych korytarzy. Dochodziła godzina dziesiąta i uczniowie
zaczęli powoli wychodzić ze swoich dormitoriów. Dziewczyna próbowała nie
zwracać na siebie uwagi, jednak co rusz czuła na sobie tuziny ciekawskich
spojrzeń.
Była lekko zdesperowana, by znaleźć ostateczną
odpowiedź dziś. Zdawała sobie sprawę z tego, że z każdym kolejnym tygodniem
coraz trudniej będzie jej ukryć prawdę.
Gdy dotarła do biblioteki i otworzyła drzwi, od
razu została uderzona przez falę najpiękniejszego na świecie zapachu. Woń
starych ksiąg i pergaminów była jak balsam na jej podenerwowanie i niepokój. W
tym cudownym i niedocenianym miejscu mogłaby spędzić całe dnie i z każdą
godziną zakochiwać się w nim coraz bardziej.
Podeszła do biurka Madame Pince, której surowy
wyraz twarzy otrzeźwił ją i zdyscyplinował do zejścia na ziemię. Wysoka
czarownica od razu ją rozpoznała, jednak nie przywitała jej równie ciepło jak
opiekunka Gryffindoru. Odpowiedziała jej jedynie skinieniem i zaprowadziła pod
drzwi działu ksiąg zakazanych. Otworzyła je i ofiarowała jej standardowe
kazanie o zakazie zaginania rogów i robienia notatek na marginesach.
Hermiona oddaliła się od niej i odetchnęła. Towarzystwo
tej kobiety nie było szczególnie przyjemne. Kiedyś wręcz pragnęła być przez nią
zauważona, jako ktoś więcej, niż tylko kolejny mały niszczyciel cennych ksiąg i
ignorant. Teraz jednak Irma Pince była dla niej tylko kolejną całkowicie
obojętną postacią.
Po kilkunastu minutach poszukiwań znalazła w końcu
to, czego szukała. Średniej grubości niepozorna księga oprawiona była w czarną
skórę. Hermiona przejechała po niej delikatnie dłonią. Podeszła do zakurzonego
fotela, stojącego po środku pomieszczenia. Usunęła różdżka kurz i usadowiła się
wygodnie.
Lektura ,,Dziedzicznych klątw i cierpień” nie
należała zdecydowanie do rzeczy przyjemnych. Tak jak ostrzegała ją profesor
McGonagall, opisane w niej przypadłości miały znacznie mroczniejsze i bolesne
przebiegi, niż te standardowo pojawiające się w podręcznikach. Wiedząc, że
prawdopodobnie jest to jej jedyna okazja, by w najbliższych miesiącach sięgnąć
po ten tekst, Hermiona czytała uważnie każdy fragment.
Przekrój obecnych tam pozycji był bardzo rozległy.
Z tego co zdołała się uprzednio dowiedzieć, ta część była znacznie mniej
szczegółowa i jedynie nakreślała zarys problemu. Po prawdziwie dogłębną analizę
trzeba byłoby sięgnąć po tom następny, jednak to jak wiadomo nie wchodziło obecnie
w grę.
Hermiona postanowiła jednak nie poddawać się i
wydobyć jak najwięcej informacji z tego, co miała. Wczytywała się uważnie w
każdą stronę. Niektóre z pozycji niemalże fascynowały ją swoją złożonością.
Nawet w takiej chwili Hermiona nie była w stanie pozbyć się swojej uzdrowicielskiej
ciekawości i patrzeć na nie jako na jedynie potencjalne przyczyny swojego
cierpienia.
Niektóre z nich były jednak ordynarne i oczywiste,
przypominały miejscami mugolskie choroby. Miały prosty powód, który prowadził
do oczywistych skutków. Dziewczyna czuła jednak, że jej choroba daleka jest do
bycia jedną z nich. Mogła przysiąc, że nieustannie odczuwała jej trudną do
opisania subtelność i to, że wręcz promieniowała od niej magia. Przeglądała
każdy opis i każdą wzmiankę, jednak naprawdę skupiała się dopiero wtedy, gdy
znalazła w zbiorze coś bardziej wyjątkowego i nieoczywistego.
Jej uwagę zwróciły do tej pory jedynie cztery z
kilkudziesięciu zaburzeń, jednak żadne z przypisywanych im objawów nie
przypominały tych, które odczuwała ona sama. Wertowała powoli kartki, chcąc
wychwycić coś, co odpowiadało by opisowi jej schorzenia.
W końcu zatrzymała się na jednej ze stron. Może
kierowało nią przeczucie, może był to instynkt, a może wzrok przykuł krwistoczerwony
nagłówek. Nie wiedziała, lecz postanowiła nie opierać się sile sugestii.
maledicendum in virtute
- Przeklinając moc… - Wyszeptała pod nosem,
przejeżdżając palcem po wytłuszczonym pod spodem tłumaczeniu.
Jak wywnioskowała Hermiona z krótkiego opisu tej
przypadłości, była to jedna z zaburzeń, o których mówiła jej wcześniej Minerwa
McGonagall. Jej powodem były komplikacje, które pojawiały się z powodu
kumulację ponadprzeciętnych zdolności magicznych biologicznych rodziców.
W świecie magicznym dziedziczenie magii było
niemalże tematem tabu i przez wieki narosły wokół niego istne legendy. Kręgi
zagorzałych czystokrwistych rodzin głosiły na wszystkie strony świata tezy o
własnej dominacji i przewadze. Poprzez szerzone nieustannie zakłamanie i bluźnierstwa,
jeszcze nie do tak dawna przyjęcie do rodziny mugola lub czarodzieja z
niemagicznej rodziny, uchodziło za powód do publicznego potępienia i
marginalizacji.
Temat naukowego podejścia do tego tematu rzadko
pojawiał się w rozmowach. Ignoranci z bogatych rodów nie chcieli nawet słyszeć
o tym, że z punktu widzenia magomedycyny i genetyki magicznej, poziom ich magii
nie zależał od statusu społecznego ich rodziny, lecz od tego, w jaki sposób
samodzielnie pielęgnowali odziedziczony po rodzicach dar.
Owszem, magia była dziedziczona, ale nie w taki
sposób, w jaki mogłoby im się wydawać. Dziecko nie otrzymywało od rodziców
pełnej dawki całkowicie ustabilizowanej i gotowej do użycia mocy. To, czym
różniły się dzieci magiczne od ich mugolskich rówieśników, to obecność
niedostrzegalnego i ledwie odczuwalnego rdzenia magicznego w organizmie.
Każdy czarodziej miał inny rdzeń. Im bliższe
pomiędzy osobami pokrewieństwo, tym więcej cech podobnych miały ich magiczne
byty, lecz nie było na tym świecie dwóch, które byłyby takie same.
Czarodziejski rdzeń kształtował się, jako połączenie magii matki i ojca, lub
jako samorzutne zawiązanie wszechobecnej we wszechświecie magii, w przypadku
czarodziei z mugolskich rodzin.
Choroba maledicendum in virtute opierała się
na tym, że w przypadku, gdy oboje rodzice biologiczni byli obdarzeni ogromnie
potężną i rozbudowaną magią, to magiczny rdzeń ich dziecka nie mógł
ustabilizować się w jego małym ciele. W skutek takiego nagromadzenia wielkiej
mocy na małej przestrzeni, zaczynał atakować otaczającą je magię matki, chcąc
wydostać się z okalających je niewidzialnych barier. Stopień, w jakim taki
konflikt zagrażał matce i dziecku, zależał od mocy niestabilnego rdzenia
dziecka.
Była to bez wątpienia choroba nieoczywista, potężna
i na swój tragiczny sposób fascynująca. Hermiona nie mogła mieć złudzeń. Czy
tego chciała, czy nie, maledicendum było dokładnie tym, czego
podświadomie się obawiała.
Hermiona zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
Niepewnie spojrzała na kolejny akapit, który poświęcony był objawom i oznakom,
które pozwalają na zdiagnozowanie jej u pacjentki.
Były tam, wypisane od myślników i wyraźnie
wyróżniające się na tle jasnego papieru.
- Utrzymujące się uczucie osłabienia.
- Występujące na późniejszych etapach ciąży,
krótkotrwałe całkowite zaniki zdolności magicznych.
- Nieustannie obecny i nasilający się w nagłe
napady, ból w podbrzuszu.
Lista ciągnęła się dalej, jednak to co zdążyła
przeczytać, wystarczyło jej, by podjąć decyzję. W końcu wszystko zaczęło
układać się w logiczną całość. Położyła delikatnie dłoń na brzuchu i kolejny
raz poczuła to. Promieniująca z tego miejsca magia była niemalże tak natężona i
gęsta, że można było wziąć ją w garść.
Wyciągnęła notatnik i zaczęła starannie przepisywać
wszystko, co dotyczyło jej domniemanego wyroku.
Gdy po kilku
godzinach wyszła z biblioteki, odczuwała straszne zmęczenie. Nie wiedziała już
nawet jakie uczucia towarzyszą jej poza nim. Z jednej strony czuła ulgę, że
jest bardziej świadoma tego, z czym przyjdzie jej się mierzyć, jednak nie
opuszczał jej również niepokój i strach o przyszłość.
Wiedziałam, że niedługo przyjdzie czas, by podjęła
konkretne i wiążące decyzje. Musiała zastanowić się nad tym, w jaki sposób
mogłaby pomóc sobie i dziecku. W magicznym świecie nie było rzeczy niemożliwych,
musiało istnieć jakieś lekarstwo, które zapewniło by jej i jej maleństwu
bezpieczeństwo. Musiała zadać sobie również niemożliwe do pominięcia pytanie,
czy aby na pewno jest gotowa, by zmierzyć się z tym wszystkim całkiem sama?