czwartek, 25 lutego 2021

Niewidzialne Bariery - Rozdział 11

Gdy Hermiona znalazła się w hallu głównym, od razu poczuła się jak w domu. Stare mury przypominały jej o najlepszych chwilach jej życia. To tutaj jako dziecko znalazła akceptację i po raz pierwszy poczuła, że jest prawdziwą częścią jakiejś społeczności. Oczywiście kochała swoich rodziców, jednak zawsze wiedziała, że nie do końca pasuje do ich świata. Od bardzo młodego wieku czuła w sobie magię i mimo, że wtedy nie wiedziała jeszcze nic o swoim wyjątkowym darze, podświadomie wyczuwała, że nikt poza nią nie posiada go i nie zrozumie jej uczuć.

Była oczywiście dumna ze swojego mugolskiego pochodzenia. Uważała, że pozwalało jej to spoglądać, na otaczającą ją rzeczywistość z wielu perspektyw i doceniać to, co w obu światach najpiękniejsze.

W głębi duszy wiedziała jednak, że jej serce od wielu lat należy już praktycznie tylko do świata magii. Pamięć o czasach z przed pójścia do Hogwartu prawie całkowicie zatarła się, a kontakty z mugolskimi znajomymi powoli zaczęły się urywać.

Śmierć jej rodziców była chyba tym, co ostatecznie przypieczętowało jej rozstanie z dzieciństwem i zerwało ostatnie mosty łączące ją z niemagicznym światem. Po ich odejściu nie była w stanie nawet odwiedzić ich dawnego domu. Czuła, że rany były jeszcze zbyt świeże i minie dużo czasu, nim zdoła przekroczyć próg tego miejsca.

W obecnym momencie czuła, że nie tak naprawdę żadnego miejsca, które mogłoby tytułować się mianem domu. Jej mieszkanie, mimo że wygodne i ładnie urządzone, było surowe, niezbyt przytulne i całkowicie jej obojętne.

Wciąż najbardziej przywiązana była do Hogwartu. Kochała ten zamek całym sercem i jeszcze do niedawna myślała, że to właśnie w jego okolicach wraz z Severusem zamieszka i założy rodzinę. Jak przekonała się pięć tygodni temu, takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę. Jak wiele innych jej marzeń, przeszło tego dnia z miana planu na przyszłość do kategorii wyrzutów i żali.

Teraz, stojąc na szkolnym korytarzu, wręcz czuła przepływającą przez niego moc. Uśmiechnęła się i skierowała się w stronę schodów na pierwsze piętro. Znajdował się tam gabinet profesor McGonagall. Hermiona miała nadzieję, że ze względu na wczesną porę, jej dawna mentorka będzie miała chwilę na rozmowę z dawną uczennicą.

Gdy dotarła do celu, podniosła dłoń i niepewnie zapukała w drzwi. Usłyszała, dobiegający ze środka, dźwięk energicznych kroków. Niebawem mosiężna gałka przekręciła się, a zawiasy zgrzytnęły z cicha. W drzwiach stanęła dobrze jej znana starsza czarownica.

Na widok panny Granger jej twarz rozjaśniła się, a usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Jako, że wielce szanowana i surowa profesor transmutacji nie uśmiechała się z byle powodu, a na jej sympatię było sobie trzeba ciężko zapracować, toteż Hermiona poczuła ciepło w sercu i  serdecznie odwzajemniła gest kobiety.

Od razu została zaproszona do środka. Pani profesor wskazała jej jeden, ze stojących w pomieszczeniu foteli, po czym udała się do kominka, by zamówić dla nich herbatę. Po kilku minutach obie usiadły wygodnie i zagłębiły się w rozmowie. W pierwszej kolejności Hermiona musiała opowiedzieć o postępach w swojej pracy i o kilku przypadkach, z jakimi się ostatnio musiała zmierzyć. Gdy doszły do tematu jej wizyty w Hogwarcie, Hermiona starała się ominąć jednak temat tajemniczej pacjentki, która była jej powodem.  Obawiała się, że czujne oczy i uszy Minerwy McGonagall, wprawione w trzydziestoletniej walce z oszukującymi uczniami, wyłapią każdy fałsz i niedopowiedzenie.

- Jak rozumiem moja droga, interesują cię encyklopedie Benedicty Bagshot, przypomnisz mi które konkretnie? Mam tu spis wszystkich posiadanych w naszej bibliotece ksiąg. – Powiedziała, po czym zdjęła z półki gruby skoroszyt.

- Tak, podejrzewam że znajdę odpowiedź w ,,Quod magicae nativitatis”. Przeczytałam już wszystkie, dostępne w ministerialnych archiwach, teksty i jest to moja jedyna nadzieja – Odpowiedziała nieco zrezygnowanym głosem.

- Oj Hermiono, mam nadzieję, że ta biedna kobieta nie cierpi na żadną ze spisanych tam chorób. Benedicta Bagshot zebrała w tych kilku tomach najczarniejsze i najgroźniejsze przypadłości… – W miarę, jak kobieta kontynuowała, kolory z twarzy Hermiony stopniowo przechodziły w biel.

Po przeczytaniu samego tytułu tej encyklopedii wiedziała, że nie mogła spodziewać się niczego dobrego, jednak im więcej McGonagall opowiadała o genezie tych tekstów, ich burzliwych dziejach i narastających przez dziesięciolecia kontrowersjach, tym bardziej niespokojna była młoda kobieta i tym większe obawy rosły w jej sercu.

- Obecnie zachował się tylko jeden z dwóch tomów, o które pytasz. Krążą pogłoski, iż drugą z nich zniszczył sam Tom Riddle, gdy uczęszczał do Hogwartu. Pani Pince dementuje, jakoby doszło do czegoś takiego pod jej czujnym okiem, jednak ja wiem, że miał on za młodu wyjątkowo potężny dar do manipulowania ludźmi i biedna bibliotekarka z pewnością nie była jedyną jego ofiarą – Opowiadała ze smutkiem.

- Czegoś chyba nie rozumiem pani profesor – Przerwała jej niepewnym głosem Hermiona.

- Z tego co wiem, to są to teksty czysto związane z chorobami i problemami magicznych ciąż, jakie możliwie pobudki musiałyby kierować Voldemortem, by akurat je obrał sobie za cel? Wiem, że w bibliotece wciąż  znajdują się teksty o obronie przed czarną magią, a nawet o sposobach na zniszczenie horkrusków, czy to nie one powinny paść jego ofiarą w pierwszej kolejności? – Młodsza kobieta była lekko zmieszana i zirytowana faktem, że ewidentnie nie widzi czegoś, co jest kluczowe i powinno być dla niej oczywiste.

- Oprócz zwykłych chorób i klątw, druga cześć tomu skupiała się przede wszystkim na przypadłościach związanych z dziedziczeniem mocy. To aspekt bardzo wrażliwy w naszym świecie – Starsza czarownica wyraźnie zasmuciła się, lecz po chwili odetchnęła i kontynuowała swoją opowieść.

- Istnieje mało znana odmiana chorób prenatalnych, która dotyczy nieprawidłowości podczas dystrybucji magii rodziców w magicznym rdzeniu dziecka. Podejrzewam, że uwagę Sama-Wiesz-Kogo przykuły zwłaszcza zaburzenia, które zachodzą w okolicznościach, gdy oboje rodzice są bardzo potężni mocą. Jest bardzo mało spisanych przypadków tych tak zwanych klątw potęgi, jednak niemal każda z nich stanowi ogromne zagrożenie dla zdrowia matki oraz dziecka. Nie wiadomo kiedy zdarzył się ostatni taki incydent, ale w obecnej magomedycynie ten aspekt został zupełnie pominięty i uznany za relikt przeszłości. Poprzez uprzedzenia wobec statusu krwi i zawieranie związków tylko pomiędzy starymi czystokrwistymi rodami, moc przekazywana przyszłym pokoleniom słabła i coraz częściej dochodziło do rodzenia się dzieci całkowicie jej pozbawionych – Pani profesor kontynuowała swoją opowieść aż do momenty, gdy w pokoju zabrzmiało ciche pytanie młodszej kobiety.

- On się bał prawda? Bał się, że gdy znajdą w tych księgach prawdę i sposoby, by pomóc takim osobom, na świat przyjdą dzieci, które za kilkanaście lat będą mogły zagrozić jego potędze. Chciał zabezpieczyć swoją przyszłą pozycję i doprowadzić do śmierci potencjalnych przeciwników, nawet zanim przyjdą na świat! – Teraz wszystko złożyło się w spójną całość. Jej oczy otwarły się szeroko, w jej brązowych tęczówkach widać było iskry oburzenia i poczucia niesprawiedliwości.

Niedługo potem dopiły swoje ciepłe napoje i pożegnały się serdecznie. Starsza nauczycielka  odprowadziła Hermionę do drzwi, skąd jeszcze przez chwilę obserwowała jej oddalającą się sylwetkę. Pierwszy raz tego dnia mogła naprawdę dokładnie jej się przyjrzeć. Panna Granger wyrosła na piękną i mądrą kobietę. To, z jakim oddaniem zaangażowała się w pomoc swojej pacjentce, wzbudziło w starszej kobiecie szacunek i podziw dla młodej magomedyczki.

Miała wielką nadzieję, że będzie miała częściej okazję na rozmowę z nią.

***

Idąc w kierunku biblioteki, Hermiona nie miała już komfortu w postaci pustych korytarzy. Dochodziła godzina dziesiąta i uczniowie zaczęli powoli wychodzić ze swoich dormitoriów. Dziewczyna próbowała nie zwracać na siebie uwagi, jednak co rusz czuła na sobie tuziny ciekawskich spojrzeń.

Była lekko zdesperowana, by znaleźć ostateczną odpowiedź dziś. Zdawała sobie sprawę z tego, że z każdym kolejnym tygodniem coraz trudniej będzie jej ukryć prawdę.

Gdy dotarła do biblioteki i otworzyła drzwi, od razu została uderzona przez falę najpiękniejszego na świecie zapachu. Woń starych ksiąg i pergaminów była jak balsam na jej podenerwowanie i niepokój. W tym cudownym i niedocenianym miejscu mogłaby spędzić całe dnie i z każdą godziną zakochiwać się w nim coraz bardziej.

Podeszła do biurka Madame Pince, której surowy wyraz twarzy otrzeźwił ją i zdyscyplinował do zejścia na ziemię. Wysoka czarownica od razu ją rozpoznała, jednak nie przywitała jej równie ciepło jak opiekunka Gryffindoru. Odpowiedziała jej jedynie skinieniem i zaprowadziła pod drzwi działu ksiąg zakazanych. Otworzyła je i ofiarowała jej standardowe kazanie o zakazie zaginania rogów i robienia notatek na marginesach.

Hermiona oddaliła się od niej i odetchnęła. Towarzystwo tej kobiety nie było szczególnie przyjemne. Kiedyś wręcz pragnęła być przez nią zauważona, jako ktoś więcej, niż tylko kolejny mały niszczyciel cennych ksiąg i ignorant. Teraz jednak Irma Pince była dla niej tylko kolejną całkowicie obojętną postacią.

Po kilkunastu minutach poszukiwań znalazła w końcu to, czego szukała. Średniej grubości niepozorna księga oprawiona była w czarną skórę. Hermiona przejechała po niej delikatnie dłonią. Podeszła do zakurzonego fotela, stojącego po środku pomieszczenia. Usunęła różdżka kurz i usadowiła się wygodnie.

Lektura ,,Dziedzicznych klątw i cierpień” nie należała zdecydowanie do rzeczy przyjemnych. Tak jak ostrzegała ją profesor McGonagall, opisane w niej przypadłości miały znacznie mroczniejsze i bolesne przebiegi, niż te standardowo pojawiające się w podręcznikach. Wiedząc, że prawdopodobnie jest to jej jedyna okazja, by w najbliższych miesiącach sięgnąć po ten tekst, Hermiona czytała uważnie każdy fragment.

Przekrój obecnych tam pozycji był bardzo rozległy. Z tego co zdołała się uprzednio dowiedzieć, ta część była znacznie mniej szczegółowa i jedynie nakreślała zarys problemu. Po prawdziwie dogłębną analizę trzeba byłoby sięgnąć po tom następny, jednak to jak wiadomo nie wchodziło obecnie w grę.

Hermiona postanowiła jednak nie poddawać się i wydobyć jak najwięcej informacji z tego, co miała. Wczytywała się uważnie w każdą stronę. Niektóre z pozycji niemalże fascynowały ją swoją złożonością. Nawet w takiej chwili Hermiona nie była w stanie pozbyć się swojej uzdrowicielskiej ciekawości i patrzeć na nie jako na jedynie potencjalne przyczyny swojego cierpienia.

Niektóre z nich były jednak ordynarne i oczywiste, przypominały miejscami mugolskie choroby. Miały prosty powód, który prowadził do oczywistych skutków. Dziewczyna czuła jednak, że jej choroba daleka jest do bycia jedną z nich. Mogła przysiąc, że nieustannie odczuwała jej trudną do opisania subtelność i to, że wręcz promieniowała od niej magia. Przeglądała każdy opis i każdą wzmiankę, jednak naprawdę skupiała się dopiero wtedy, gdy znalazła w zbiorze coś bardziej wyjątkowego i nieoczywistego.

Jej uwagę zwróciły do tej pory jedynie cztery z kilkudziesięciu zaburzeń, jednak żadne z przypisywanych im objawów nie przypominały tych, które odczuwała ona sama. Wertowała powoli kartki, chcąc wychwycić coś, co odpowiadało by opisowi jej schorzenia.

W końcu zatrzymała się na jednej ze stron. Może kierowało nią przeczucie, może był to instynkt, a może wzrok przykuł krwistoczerwony nagłówek. Nie wiedziała, lecz postanowiła nie opierać się sile sugestii.

maledicendum in virtute

- Przeklinając moc… - Wyszeptała pod nosem, przejeżdżając palcem po wytłuszczonym pod spodem tłumaczeniu.

Jak wywnioskowała Hermiona z krótkiego opisu tej przypadłości, była to jedna z zaburzeń, o których mówiła jej wcześniej Minerwa McGonagall. Jej powodem były komplikacje, które pojawiały się z powodu kumulację ponadprzeciętnych zdolności magicznych biologicznych rodziców.

W świecie magicznym dziedziczenie magii było niemalże tematem tabu i przez wieki narosły wokół niego istne legendy. Kręgi zagorzałych czystokrwistych rodzin głosiły na wszystkie strony świata tezy o własnej dominacji i przewadze. Poprzez szerzone nieustannie zakłamanie i bluźnierstwa, jeszcze nie do tak dawna przyjęcie do rodziny mugola lub czarodzieja z niemagicznej rodziny, uchodziło za powód do publicznego potępienia i marginalizacji.

Temat naukowego podejścia do tego tematu rzadko pojawiał się w rozmowach. Ignoranci z bogatych rodów nie chcieli nawet słyszeć o tym, że z punktu widzenia magomedycyny i genetyki magicznej, poziom ich magii nie zależał od statusu społecznego ich rodziny, lecz od tego, w jaki sposób samodzielnie pielęgnowali odziedziczony po rodzicach dar.

Owszem, magia była dziedziczona, ale nie w taki sposób, w jaki mogłoby im się wydawać. Dziecko nie otrzymywało od rodziców pełnej dawki całkowicie ustabilizowanej i gotowej do użycia mocy. To, czym różniły się dzieci magiczne od ich mugolskich rówieśników, to obecność niedostrzegalnego i ledwie odczuwalnego rdzenia magicznego w organizmie.

Każdy czarodziej miał inny rdzeń. Im bliższe pomiędzy osobami pokrewieństwo, tym więcej cech podobnych miały ich magiczne byty, lecz nie było na tym świecie dwóch, które byłyby takie same. Czarodziejski rdzeń kształtował się, jako połączenie magii matki i ojca, lub jako samorzutne zawiązanie wszechobecnej we wszechświecie magii, w przypadku czarodziei z mugolskich rodzin.

Choroba maledicendum in virtute opierała się na tym, że w przypadku, gdy oboje rodzice biologiczni byli obdarzeni ogromnie potężną i rozbudowaną magią, to magiczny rdzeń ich dziecka nie mógł ustabilizować się w jego małym ciele. W skutek takiego nagromadzenia wielkiej mocy na małej przestrzeni, zaczynał atakować otaczającą je magię matki, chcąc wydostać się z okalających je niewidzialnych barier. Stopień, w jakim taki konflikt zagrażał matce i dziecku, zależał od mocy niestabilnego rdzenia dziecka.

Była to bez wątpienia choroba nieoczywista, potężna i na swój tragiczny sposób fascynująca. Hermiona nie mogła mieć złudzeń. Czy tego chciała, czy nie, maledicendum było dokładnie tym, czego podświadomie się obawiała.

Hermiona zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Niepewnie spojrzała na kolejny akapit, który poświęcony był objawom i oznakom, które pozwalają na zdiagnozowanie jej u pacjentki.

Były tam, wypisane od myślników i wyraźnie wyróżniające się na tle jasnego papieru.

- Utrzymujące się uczucie osłabienia.

- Występujące na późniejszych etapach ciąży, krótkotrwałe całkowite zaniki zdolności magicznych.

- Nieustannie obecny i nasilający się w nagłe napady, ból w podbrzuszu.

Lista ciągnęła się dalej, jednak to co zdążyła przeczytać, wystarczyło jej, by podjąć decyzję. W końcu wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Położyła delikatnie dłoń na brzuchu i kolejny raz poczuła to. Promieniująca z tego miejsca magia była niemalże tak natężona i gęsta, że można było wziąć ją w garść.

Wyciągnęła notatnik i zaczęła starannie przepisywać wszystko, co dotyczyło jej domniemanego wyroku.

 Gdy po kilku godzinach wyszła z biblioteki, odczuwała straszne zmęczenie. Nie wiedziała już nawet jakie uczucia towarzyszą jej poza nim. Z jednej strony czuła ulgę, że jest bardziej świadoma tego, z czym przyjdzie jej się mierzyć, jednak nie opuszczał jej również niepokój i strach o przyszłość.

Wiedziałam, że niedługo przyjdzie czas, by podjęła konkretne i wiążące decyzje. Musiała zastanowić się nad tym, w jaki sposób mogłaby pomóc sobie i dziecku. W magicznym świecie nie było rzeczy niemożliwych, musiało istnieć jakieś lekarstwo, które zapewniło by jej i jej maleństwu bezpieczeństwo. Musiała zadać sobie również niemożliwe do pominięcia pytanie, czy aby na pewno jest gotowa, by zmierzyć się z tym wszystkim całkiem sama?


2 komentarze:

  1. A witam, witam 💜
    Widziałam wczoraj, że wstawiłaś rozdział, ale byłam tak padnięta, że wolałam zabrać się za niego, kiedy moje oczy nie będą się same zamykać. 🙈 Więc jestem dopiero teraz 😊

    Kurczę no, ja już chcę kolejny rozdział. To powinno być karalne, żeby czekać aż tydzień na kolejny rozdział. No ja nie wiem, jak możesz to nam robić 😏🙁

    Liczę i mam nadzieję, że Hermiona przypadkiem wpadnie na Severusa, kiedy będzie opuszczać zamek. Przecież ona nie może na swoich barkach nosić sama takiego ciężaru, musi mu o tym powiedzieć. A wiadomo, Severus jest potężnym czarodziejem i zapewne wystarczyłaby mu chwila, by wymyślić jakieś rozwiązanie. Może wpadnie na pomysł, aby stworzyć eliksir, który w jakimś stopniu zahamuje magię, która promieniuje od dziecka? Hermiona no, nie bądź taka uparta, spotkaj się z nietoperzem, tyle już na to czekamy 🙁❤

    Rozdział bardzo mi się podobał i mam nadzieję, że niedługo doczekamy się jakiegoś spotkania naszej dwójki 💕💕

    Życzę Ci dużo Weny, czasu na pisanie i pomysłów na dalsze tworzenie swojego opowiadania.

    Ściskam,
    Jazz ♥

    P.S. Dziś wrzucę u siebie nowy rozdział, więc jakbyś miała ochotę to serdecznie zapraszam 🙈

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka💕
      Z rozdziałami co tydzień jest tak, że gdy je czytasz i czekasz to te 7 dni wydaje się wiecznością, a gdy musisz siąść i pisać je na co tydzień, to ma się wrażenie, że dopiero co wrzuciłaś poprzedni rozdział, a terminy gonią już jak wściekłe😂
      Co będzie dalej? To jest wielka niewiadoma także dla mnie😄 Wielki zamysł miałam na to co już spisałam i na to do czego jeszcze spora droga. Jak ją zapełnię? Możliwe że znowu popełnię jakieś fleshbacki z Severusem w roli głównej, one są zawsze cudowne do pisania💕
      Co do Severusa właśnie, pamiętam cały czas o jego zdolności w sztuce tworzenia eliksirów i narewno nie pozwolę im się zmarnować😉
      Tak jak już napisałam w tym rozdziale nic w świecie magii nie jest moim zdaniem niemożliwe i prędzej czy później antidotum się znajdzie. Oczywiście nie samo, ale coś czuję, że są przynajmniej dwie osoby, które dla naszej Hermiony zrobiłyby wszystko💙
      Nie pozostaje mi nic tylko lecieć pisać część 12 (nie wierzę, że tak szybko powstały ledwie czuję jakbym prolog wstawiła wczoraj😂)

      P.S. Jednak najpierw otworzę Worda i nowy rozdział, lecę do ciebie na wyczekany nowy rozdział❤ Mega się cieszę, że już dziś wlatuje

      Ściskam💖

      Usuń