czwartek, 17 grudnia 2020

Niewidzialne Bariery - Rozdział 1

Obudziły ją promienie słońca, wpadające przez nie do końca zasunięte zasłony. Stróżki ciepłego światła drażniły lekko jej skórę i wdzierały się pod powieki. Niechętnie otworzyła oczy i powoli zaczęła rejestrować to, że nie leży już w tym samym łóżku, w którym znajdowała się we śnie. Tym razem oprócz niej nie było w nim nikogo. Westchnęła i przeciągnęła się. Zaczęła oddzielać wydarzenia ostatniego dnia od tych, które były tylko realiami jej snu. Kawa, szpital, dyżur, Ginny, recepcja, blat...

Dotknęła skroni.

Tak, niewątpliwie to nie sen. No cóż, czas się wziąć w garść Granger, pacjenci sami się nie zdiagnozują, a rany same się nie opatrzą.

Już chciała wstać, gdy poczuła mocny ból w okolicy podbrzusza. Wzdrygnęła się i złapała za kant łóżka, by utrzymać się na nogach. Po chwili mimo bólu wyprostowała się i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Nie przejęła się nagłym pogorszeniem samopoczucia.

Pewnie to nic groźnego, a nawet jeśli tak, to co z tego?

Stała właśnie odwrócona plecami w kierunku wyjścia, gdy usłyszała zgrzyt otwierających się drzwi. Odwróciła się gwałtownie, o mało co nie upuszczając trzymanej w ręce torby. Gdy zobaczyła, kto stał w progu, uspokoiła się, czując zarazem lekkie ukłucie rozczarowania i wstyd, że znów zachowuje się jak naiwne dziecko.

- Spokojnie pani doktor, to tylko ja. Przyszłam, by zmienić pani opatrunek – odezwała się kobieta.

- Przepraszam pani profesor, nie chciałam tak zareagować. – Przybyła uśmiechnęła się dobrotliwie i położyła Hermionie dłoń na ramieniu. Dotyk jej pomarszczonej ciepłej dłoni przywołał ją z powrotem do rzeczywistości.

- Trauma po wojnie? – zapytała i posłała jej pokrzepiający uśmiech.

Granger przytaknęła, mimo że nie było to do końca zgodne z prawdą. Chciała jedynie uniknąć dalszych pytań i jak najszybciej wrócić do obowiązków.

Profesor Teresa Merhover była również magomedykiem i mimo znacznej różnicy wieku, która dzieliła ją i większość personelu szpitala św. Munga, zawsze dobrze się ze wszystkimi dogadywała. Hermiona czuła wobec niej duży szacunek i respekt. Kobieta posiadała niezwykłą wiedzę w zakresie magomedycyny, eliksirów oraz zielarstwa. Można z całą pewnością powiedzieć, że byłą chodzącą skarbnicą wiedzy, którą to chętnie przekazywała kolejnym pokoleniom. Z usposobienia Teresa była osobą opiekuńczą i dobra, ale czasami podczas rozmowy z nią można było poczuć się tak,  jakby staruszka znała na wylot wszystkie niewypowiedziane na głos myśli i potrafiła wydobyć z człowieka najgłębiej skrywane sekrety. Do tego Hermiona nie mogła za żadne skarby dopuścić. Podejrzewała, że starsza kobieta oprócz niezwykłej wiedzy posiada również nieprzeciętne umiejętności w sztuce legilimencji.

Chcąc uniknąć przenikliwego wzroku kobiety, Granger spuściła oczy i oddała swoją rozciętą skroń w doświadczone ręce lekarki.

Po skończonym zabiegu i wykonaniu, za pomocą magii kolejnego bandażu, starsza magomedyczka poprosiła Hermionę o przygotowanie się do następnego badania.

- Dobrze moja droga, teraz połóż się, a ja sprawdzę jeszcze, czy nic innego ci nie dolega.

Dziewczyna lekko się spięła, gdyż obawiała się, że przez poranny epizod z bólem brzucha zostanie w tym pomieszczeniu uziemiona na dłużej. Chciała tego za wszelką cenę uniknąć.

Nie ma nawet takiej opcji. Muszę natychmiast iść do pacjentów, muszę się oderwać, muszę przestać myśleć! Jeśli będę tu leżeć choć minutę dłużej, to z całą pewnością wyjdę z siebie.

- Naprawdę nie trzeba, nic mi więcej nie jest, muszę iść na dyżur i tak już za dużo czasu tu zmarnowałam. - Chwyciła torbę ze swoimi rzeczami i zaczęła kierować się w kierunku drzwi. Jej próba ucieczki została jednak szybko udaremniona.

Profesor Merhover pokiwała głową z dezaprobatą i troską. Wskazała jej ręką na posłanie i kontynuowała.

- Połóż się dziecko. Nie mów, że lekarz boi się zwykłego badania. No, już na łóżko!

Hermiona nie chcąc kłócić się z osobą starszą, niechętnie wykonała jej polecenia. Teresa machnęła nad nią różdżką, a z końcówki magicznego drewienka wypłynęła bladożółta smuga, która szybko wchłonęła się w ciało, leżącej na łóżku dziewczyny. Po chwili cienka nitka światła wróciła do różdżki, a twarz staruszki rozpromieniła się.

- No proszę! Gratuluję, Panno Granger! – powiedziała kobieta, po czym podeszła i ucałowała oniemiałą Hermionę w oba policzki.

Dziewczyna patrzyła na starszą kobietę jak na wariatkę.

Czy dziś cały świat stanął na głowie? O co w tym wszystkim na Merlina chodzi! – pomyślała zdezorientowana, po chwili wstała i odezwała się.

- Pani profesor, rozumiem po pani minie, że jestem zdrowa i nie mam bladego pojęcia, jaki w tym powód do gratulowania mi. Widząc, że jestem w pełni zdolna do wykonywania moich obowiązków, wrócę już na oddział. - Na jej twarzy można było dostrzec lekkie poirytowanie i nawet nieco rozbawienia.

Uśmiech na twarzy staruszki tylko się poszerzył. Podeszła do młodej magomedyczki i położyła jej delikatnie rękę na brzuch. Hermiona początkowo była lekko zdezorientowana gestem staruszki, ale po chwili zrozumiała po czego ta zmierza. Wyraz jej twarzy momentalnie zmienił się w grymas szoku i przerażenie.

Nieee nie nie nie nie NIE NIE NIE! – krzyczała wewnętrznie.

To niemożliwe, to się nie mogło stać, po prostu nie! – Złapała się za głowę i opadła na posłanie, które ledwo chwilę wcześniej zdołała opuścić.

Przez jej głowę przebiegało jednocześnie tysiące obrazów i myśli. Wciąż nie docierało do niej, co tak naprawdę się stało. Jej umysł cały czas kwestionował słowa lekarki.

To nie jest możliwe. Stara Merhover postradała zmysły, wynik musi być błędny! Musi!

Nawet nie zdawała sobie sprawy, że od pięciu minut siedzi na krawędzi łóżka i tępym wzrokiem wpatruje się w drzwi. Krzyki w jej umyśle całkowicie zagłuszyły dalsze słowa staruszki, która z zapałem paplała o wspaniałości macierzyństwa, uroczych ubrankach dla dzieci i jej kochanych wnuczętach. Gdy zorientowała się, że od kilku minut młodsza kobieta nie odezwała się ani słowem, pomachała jej ręką przed oczami, czym oderwała ją na chwilę od nawałnicy myśli.

- Hermiono, dziecko czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Przepraszam, ja po prostu... ja... to było takie niespodziewanie i... - Staruszka nie dała jej jednak dokończyć.

- O nic się nie martw moja droga, poproszę ordynatora o dzień wolny dla ciebie, na pewno chcesz jak najszybciej poinformować swojego wybranka o tej wspaniałej wiadomości!

Hermiona przybrała wymuszony uśmiech, wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zdecydowanie bardziej adekwatne do propozycji pani profesor było w chwili obecnej zgromienie wzrokiem lub zalanie się łzami, lecz dziewczyna chciała za wszelką cenę i możliwie jak najszybciej przerwać cały ten nonsens.

- Niestety nie mogę ci jeszcze nic powiedzieć, ani ilości dzieci, ani płci, ani jak się rozwijają, musisz koniecznie jak najszybciej zgłosić się do doktor Frances. – Posłała jej jeden ze swoich dobrodusznych uśmiechów, po czym udała się do wyjścia.

Jak to ilości?! Czy ona mówi o... nie no na Merlina to już za wiele! Ktoś, kto pisał scenariusz mojego życia z pewnością nie robił tego o zdrowych zmysłach - pomyślała z nutą ironii.

A myślałam, że gorzej już być nie może...

- Pamiętaj, żeby niczym się nie martwić, to bardzo niewskazane w twoim stanie – powiedziała staruszka na pożegnanie i cicho zamknęła za sobą drzwi, zostawiając Granger samą.

Oddychaj Hermiono, oddychaj, to tylko zły sen, z którego zaraz na pewno się obudzisz.

Zamknęła oczy i po minucie otworzyła je znowu tylko po to, by znaleźć się z powrotem w szpitalnej sali. Uderzyła ją kolejna fala emocji tak skrajnych, że miała wrażenie, iż zaraz eksploduje. Strach, złość, smutek, rozczarowanie, radość...

Zaraz, zaraz, radość? Ty naprawdę oszalałaś Granger! – mówiła do siebie w myślach.

Koniec tego, muszę natychmiast stąd wyjść! – pomyślała, po czym przetransmutowała swój szpitalny uniform w ciepłą kurtkę i z zamiarem otworzenia drzwi chwyciła za klamkę. Po chwili jednak wycofała się. Chcąc zapobiec niechcianym pytaniom Ginny Weasley i innych współpracowników, rzuciła na siebie zaklęcie kameleona.

Przemierzała korytarze szpitala św. Munga żwawym krokiem. Chciała jak najprędzej odetchnąć świeżym powietrzem i odreagować jakoś złość, która zaczęła powoli dominować nad pozostałymi emocjami, które odczuwała.

Po wyjściu z budynku znalazła się w środku mugolskiego Londynu. Krople deszczu zaczęły nawilżać jej twarz i ubranie. Zdjęła z siebie zaklęcie maskujące i skierowała swoje kroki przed siebie. Nie miała konkretnego pomysłu, gdzie się udaje. Potrzebowała po prostu iść. Iść i pozwolić, by mokre krople przesiąkały przez jej bandaż oraz odzienie i spłukiwały natłok myśli z jej głowy. Nie rzuciła zaklęcia, które z łatwością uchroniłoby ją przed zimnem i wilgocią.

Ona chciała je czuć. Chciała czuć je, a nie ból, złość i rozpacz.

***

W końcu po kilku ładnych godzinach postanowiła teleportować się do mieszkania. Weszła w ciemny, niewidoczny zaułek i po chwili poczuła charakterystyczne i niezbyt przyjemne uczucie zasysania w okolicy brzucha. Pojawiła się w salonie we własnym małym mieszkanku. Nogi się pod nią ugięły i wylądowała niezgrabnie na posadzce.

Teleportacja nie jest dla ciężarnych, kretynko – zganiła się.

Spojrzała niepewnie na swój leciutko zaokrąglony brzuch i położyła na nim delikatnie rękę.

- Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? – wyszeptała bardzo cicho.

No tak, przecież od jakiegoś czasu nie możesz nawet spojrzeć na własne odbicie w lustrze...

Ze łzami w oczach zaczęła przypominać sobie wszystkie poranki spędzone w toalecie, obsesje na punkcie kanapek z pastą jajeczną... Nagle wszystko ułożyło się w jedną spójną całość.

- Kanapki, które on sam mi robił... – westchnęła kobieta, po czym całkowicie zalała się łzami.

Może, gdybym wtedy wiedziała, nie zostawiłby mnie... – myślała, wciąż siedząc na dywanie. Trzęsła się spazmatycznie. Nie mogła powstrzymać łez. Czuła się taka pusta, zagubiona, samotna…

Chciałabyś, żeby był z tobą tylko ze względu na dziecko? Oczywiście, że nie!

Znów jej wzrok został utkwiony na brzuchu. Cały czas biła się z myślami. Nie chciała tego dziecka oczywiście, że nie... Były zaklęcia... Mogłaby wyjechać gdzieś, gdzie były dozwolone i pozbyć się ,,problemu'’. Zmarszczyła brwi.

To dziecko nie jest przecież niczemu winne... Nie powinno ponosić winę za moją naiwność… - Zastanawiała się, czy nie będzie tego później żałować.

Odrzuciła na bok torbę i oparła się o poduszkę, którą zgarnęła z kanapy. Niczego nie była już pewna. Wiedziała, że nie była gotowa, by podjąć decyzję w tej chwili. Machnęła niepewnie różdżką i wykonała zaklęcie sondujące. Gdy żółta nitka wróciła do niej, nie miała już cienia wątpliwości. Wpatrywała się niepewnie w wyniki badania. Jak widać, stara Teresa nie kłamała.

Powoli podniosła się z podłogi i skierowała się do sypialni. Zdała sobie sprawę, że od momentu dowiedzenia się o dziecku minęło już dobre kilka godzin. Jak wywnioskowała po kącie, pod jakim światło Słońca wpadało do pomieszczenia, mogła dochodzić już godzina szesnasta. Mimo dość wczesnej pory uznała, że najlepszym wyjściem z obecnej sytuacji będzie sen.

Po odświeżeniu się i przebraniu w lekką koszulę nocną Hermiona weszła do swojego pustego łóżka. Puste i zimne, jak ironicznie. To aż zabawne jak dwa przymiotniki, opisujące stan jej łóżka, doskonale odnoszą się również do całego jej życia w okresie ostatnich trzech tygodni.

- On nie przyszedł, chyba muszę pogodzić się z tym, że nie przyjdzie już nigdy. – Po tych cichych i wypełnionych żalem słowach, dziewczyna zamknęła oczy i dała się porwać do krainy snów, które, choć tak piękne, to znacznie odbiegały od rzeczywistości, w której znajdowała się ostatnimi czasy.

***

W tym samym czasie w podziemiach Hogwartu wysoki mężczyzna siedział w fotelu przed kominkiem. Pokój, w którym się znajdował, był jedynie lekko oświetlony przez płomienie.  Jego twarz ukryta była za kotarą czarnych jak heban włosów. Jego wzrok skupiał się od kilku minut na leżącej przed nim na kolanach gazecie. W jego prawej dłoni ukryty był kieliszek, wypełniony do połowy złocistym trunkiem.

Po chwili w nagłym przypływie skrajnych emocji zrzucił na ziemię najnowsze wydanie Proroka Codziennego, które tak zajmowało jego uwagę. Wstał, spojrzał w dół i z poirytowaniem stwierdził, że nawet teraz strona tytułowa jest doskonale widoczna. Popatrzył na nią obojętnym, wystudiowanym wyrazem twarzy, za którym jednak skrzętnie ukryty był żal i smutek.

- Widać już nigdy się od tego nie uwolnię – mruknął mężczyzna.

Wiesz, że tak jest najlepiej, sam tego chciałeś Snape! – przypomniała mu po raz kolejny podświadomość.

- Ona nie przyszła, ani razu. Jej rzeczy, książki wciąż... - zaczął cicho.

- Oczywiście, że nie przyszła! I nigdy nie przyjdzie! Nie po tym co zrobiłeś! – wykrzyknął, po czym w pomieszczeniu rozległ się dźwięk roztrzaskującego się szkła.

2 komentarze:

  1. Rozdział bardzo mi się podobał, chyba jeszcze lepiej niż prolog ❤ Hermiona w ciąży? Tego to się nie spodziewałam, sądziłam, że jej pogorszy stan okaże się zwykłym przemęczeniem. A to proszę, taka niespodzianka. Mam nadzieję, że Severus zjawi się u niej, albo ona u niego i wyjaśnią sobie sytuację, która wydarzyła się pomiędzy nimi. Wiem, że te charaktery są uparte, ale mam nadzieję, że jakimś sposobem wpadną na siebie 😀
    Znalazłam tylko pojedyńcze błędy, tak to nic więcej nie rzuciło mi się w oczy. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Życzę dużo weny kochana 💕 do następnego!

    Całuje,
    Jazz ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że Ci się podobał rozdział:). Jako że nie jestem fanką smutnych zakończeń, na pewno Severus i Hermiona w końcu znajdą sposób, by rozwiązać to nieporozumienie. Zanim to jednak się stanie, mam jeszcze zarys paru rzeczy, które muszą się wydarzyć.
      Wielkie dzięki za takie wsparcie :). Poczułam takiego kopa do działania, że zaraz siądę pisać dalej

      Usuń