Obudziły
ją promienie słońca, wpadające przez nie do końca zasunięte zasłony. Stróżki
ciepłego światła drażniły lekko jej skórę i wdzierały się pod powieki. Niechętnie
otworzyła oczy i powoli zaczęła rejestrować to, że nie leży już w tym samym
łóżku, w którym znajdowała się we śnie. Tym razem oprócz niej nie było w nim
nikogo. Westchnęła i przeciągnęła się. Zaczęła oddzielać wydarzenia ostatniego
dnia od tych, które były tylko realiami jej snu. Kawa, szpital, dyżur,
Ginny, recepcja, blat...
Dotknęła
skroni.
Tak,
niewątpliwie to nie sen. No cóż, czas się wziąć w garść Granger, pacjenci sami
się nie zdiagnozują, a rany same się nie opatrzą.
Już
chciała wstać, gdy poczuła mocny ból w okolicy podbrzusza. Wzdrygnęła się i
złapała za kant łóżka, by utrzymać się na nogach. Po chwili mimo bólu
wyprostowała się i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Nie przejęła się nagłym
pogorszeniem samopoczucia.
Pewnie to
nic groźnego, a nawet jeśli tak, to co z tego?
Stała
właśnie odwrócona plecami w kierunku wyjścia, gdy usłyszała zgrzyt
otwierających się drzwi. Odwróciła się gwałtownie, o mało co nie upuszczając
trzymanej w ręce torby. Gdy zobaczyła, kto stał w progu, uspokoiła się, czując
zarazem lekkie ukłucie rozczarowania i wstyd, że znów zachowuje się jak naiwne
dziecko.
-
Spokojnie pani doktor, to tylko ja. Przyszłam, by zmienić pani opatrunek –
odezwała się kobieta.
-
Przepraszam pani profesor, nie chciałam tak zareagować. – Przybyła uśmiechnęła
się dobrotliwie i położyła Hermionie dłoń na ramieniu. Dotyk jej pomarszczonej
ciepłej dłoni przywołał ją z powrotem do rzeczywistości.
- Trauma
po wojnie? – zapytała i posłała jej pokrzepiający uśmiech.
Granger
przytaknęła, mimo że nie było to do końca zgodne z prawdą. Chciała jedynie
uniknąć dalszych pytań i jak najszybciej wrócić do obowiązków.
Profesor
Teresa Merhover była również magomedykiem i mimo znacznej różnicy wieku, która
dzieliła ją i większość personelu szpitala św. Munga, zawsze dobrze się ze
wszystkimi dogadywała. Hermiona czuła wobec niej duży szacunek i respekt.
Kobieta posiadała niezwykłą wiedzę w zakresie magomedycyny, eliksirów oraz
zielarstwa. Można z całą pewnością powiedzieć, że byłą chodzącą skarbnicą
wiedzy, którą to chętnie przekazywała kolejnym pokoleniom. Z usposobienia
Teresa była osobą opiekuńczą i dobra, ale czasami podczas rozmowy z nią można
było poczuć się tak, jakby staruszka znała na wylot wszystkie
niewypowiedziane na głos myśli i potrafiła wydobyć z człowieka najgłębiej
skrywane sekrety. Do tego Hermiona nie mogła za żadne skarby dopuścić.
Podejrzewała, że starsza kobieta oprócz niezwykłej wiedzy posiada również
nieprzeciętne umiejętności w sztuce legilimencji.
Chcąc
uniknąć przenikliwego wzroku kobiety, Granger spuściła oczy i oddała swoją
rozciętą skroń w doświadczone ręce lekarki.
Po
skończonym zabiegu i wykonaniu, za pomocą magii kolejnego bandażu, starsza
magomedyczka poprosiła Hermionę o przygotowanie się do następnego badania.
- Dobrze
moja droga, teraz połóż się, a ja sprawdzę jeszcze, czy nic innego ci nie
dolega.
Dziewczyna
lekko się spięła, gdyż obawiała się, że przez poranny epizod z bólem brzucha
zostanie w tym pomieszczeniu uziemiona na dłużej. Chciała tego za wszelką cenę
uniknąć.
Nie ma
nawet takiej opcji. Muszę natychmiast iść do pacjentów, muszę się oderwać,
muszę przestać myśleć! Jeśli będę tu leżeć choć minutę dłużej, to z całą
pewnością wyjdę z siebie.
-
Naprawdę nie trzeba, nic mi więcej nie jest, muszę iść na dyżur i tak już za
dużo czasu tu zmarnowałam. - Chwyciła torbę ze swoimi rzeczami i zaczęła
kierować się w kierunku drzwi. Jej próba ucieczki została jednak szybko
udaremniona.
Profesor
Merhover pokiwała głową z dezaprobatą i troską. Wskazała jej ręką na posłanie i
kontynuowała.
- Połóż
się dziecko. Nie mów, że lekarz boi się zwykłego badania. No, już na łóżko!
Hermiona
nie chcąc kłócić się z osobą starszą, niechętnie wykonała jej polecenia. Teresa
machnęła nad nią różdżką, a z końcówki magicznego drewienka wypłynęła
bladożółta smuga, która szybko wchłonęła się w ciało, leżącej na łóżku
dziewczyny. Po chwili cienka nitka światła wróciła do różdżki, a twarz
staruszki rozpromieniła się.
- No
proszę! Gratuluję, Panno Granger! – powiedziała kobieta, po czym podeszła i
ucałowała oniemiałą Hermionę w oba policzki.
Dziewczyna
patrzyła na starszą kobietę jak na wariatkę.
Czy dziś
cały świat stanął na głowie? O co w tym wszystkim na Merlina chodzi! –
pomyślała zdezorientowana, po chwili wstała i odezwała się.
- Pani
profesor, rozumiem po pani minie, że jestem zdrowa i nie mam bladego pojęcia,
jaki w tym powód do gratulowania mi. Widząc, że jestem w pełni zdolna do
wykonywania moich obowiązków, wrócę już na oddział. - Na jej twarzy można było
dostrzec lekkie poirytowanie i nawet nieco rozbawienia.
Uśmiech
na twarzy staruszki tylko się poszerzył. Podeszła do młodej magomedyczki i
położyła jej delikatnie rękę na brzuch. Hermiona początkowo była lekko
zdezorientowana gestem staruszki, ale po chwili zrozumiała po czego ta zmierza.
Wyraz jej twarzy momentalnie zmienił się w grymas szoku i przerażenie.
Nieee nie
nie nie nie NIE NIE NIE! – krzyczała wewnętrznie.
To
niemożliwe, to się nie mogło stać, po prostu nie! –
Złapała się za głowę i opadła na posłanie, które ledwo chwilę wcześniej zdołała
opuścić.
Przez jej
głowę przebiegało jednocześnie tysiące obrazów i myśli. Wciąż nie docierało do
niej, co tak naprawdę się stało. Jej umysł cały czas kwestionował słowa
lekarki.
To nie
jest możliwe. Stara Merhover postradała zmysły, wynik musi być błędny! Musi!
Nawet nie
zdawała sobie sprawy, że od pięciu minut siedzi na krawędzi łóżka i tępym
wzrokiem wpatruje się w drzwi. Krzyki w jej umyśle całkowicie zagłuszyły dalsze
słowa staruszki, która z zapałem paplała o wspaniałości macierzyństwa, uroczych
ubrankach dla dzieci i jej kochanych wnuczętach. Gdy zorientowała się, że od
kilku minut młodsza kobieta nie odezwała się ani słowem, pomachała jej ręką
przed oczami, czym oderwała ją na chwilę od nawałnicy myśli.
-
Hermiono, dziecko czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Przepraszam,
ja po prostu... ja... to było takie niespodziewanie i... - Staruszka nie
dała jej jednak dokończyć.
- O nic
się nie martw moja droga, poproszę ordynatora o dzień wolny dla ciebie, na
pewno chcesz jak najszybciej poinformować swojego wybranka o tej wspaniałej
wiadomości!
Hermiona
przybrała wymuszony uśmiech, wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Zdecydowanie bardziej adekwatne do propozycji pani profesor było w chwili
obecnej zgromienie wzrokiem lub zalanie się łzami, lecz dziewczyna chciała za
wszelką cenę i możliwie jak najszybciej przerwać cały ten nonsens.
-
Niestety nie mogę ci jeszcze nic powiedzieć, ani ilości dzieci, ani płci, ani
jak się rozwijają, musisz koniecznie jak najszybciej zgłosić się do doktor
Frances. – Posłała jej jeden ze swoich dobrodusznych uśmiechów, po czym udała
się do wyjścia.
Jak to
ilości?! Czy ona mówi o... nie no na Merlina to już za wiele! Ktoś, kto pisał
scenariusz mojego życia z pewnością nie robił tego o zdrowych zmysłach -
pomyślała z nutą ironii.
A
myślałam, że gorzej już być nie może...
-
Pamiętaj, żeby niczym się nie martwić, to bardzo niewskazane w twoim stanie –
powiedziała staruszka na pożegnanie i cicho zamknęła za sobą drzwi, zostawiając
Granger samą.
Oddychaj
Hermiono, oddychaj, to tylko zły sen, z którego zaraz na pewno się obudzisz.
Zamknęła
oczy i po minucie otworzyła je znowu tylko po to, by znaleźć się z powrotem w
szpitalnej sali. Uderzyła ją kolejna fala emocji tak skrajnych, że miała
wrażenie, iż zaraz eksploduje. Strach, złość, smutek, rozczarowanie, radość...
Zaraz,
zaraz, radość? Ty naprawdę oszalałaś Granger! – mówiła do
siebie w myślach.
Koniec
tego, muszę natychmiast stąd wyjść! – pomyślała, po czym
przetransmutowała swój szpitalny uniform w ciepłą kurtkę i z zamiarem
otworzenia drzwi chwyciła za klamkę. Po chwili jednak wycofała się. Chcąc
zapobiec niechcianym pytaniom Ginny Weasley i innych współpracowników, rzuciła
na siebie zaklęcie kameleona.
Przemierzała
korytarze szpitala św. Munga żwawym krokiem. Chciała jak najprędzej odetchnąć
świeżym powietrzem i odreagować jakoś złość, która zaczęła powoli dominować nad
pozostałymi emocjami, które odczuwała.
Po
wyjściu z budynku znalazła się w środku mugolskiego Londynu. Krople deszczu
zaczęły nawilżać jej twarz i ubranie. Zdjęła z siebie zaklęcie maskujące i
skierowała swoje kroki przed siebie. Nie miała konkretnego pomysłu, gdzie się
udaje. Potrzebowała po prostu iść. Iść i pozwolić, by mokre krople przesiąkały
przez jej bandaż oraz odzienie i spłukiwały natłok myśli z jej głowy. Nie
rzuciła zaklęcia, które z łatwością uchroniłoby ją przed zimnem i wilgocią.
Ona
chciała je czuć. Chciała czuć je, a nie ból, złość i rozpacz.
***
W końcu
po kilku ładnych godzinach postanowiła teleportować się do mieszkania. Weszła w
ciemny, niewidoczny zaułek i po chwili poczuła charakterystyczne i niezbyt
przyjemne uczucie zasysania w okolicy brzucha. Pojawiła się w salonie we
własnym małym mieszkanku. Nogi się pod nią ugięły i wylądowała niezgrabnie na
posadzce.
Teleportacja
nie jest dla ciężarnych, kretynko – zganiła się.
Spojrzała
niepewnie na swój leciutko zaokrąglony brzuch i położyła na nim delikatnie
rękę.
- Jak
mogłam tego wcześniej nie zauważyć? – wyszeptała bardzo cicho.
No tak,
przecież od jakiegoś czasu nie możesz nawet spojrzeć na własne odbicie w
lustrze...
Ze łzami
w oczach zaczęła przypominać sobie wszystkie poranki spędzone w toalecie,
obsesje na punkcie kanapek z pastą jajeczną... Nagle wszystko ułożyło się w
jedną spójną całość.
-
Kanapki, które on sam mi robił... – westchnęła kobieta, po czym całkowicie
zalała się łzami.
Może,
gdybym wtedy wiedziała, nie zostawiłby mnie... –
myślała, wciąż siedząc na dywanie. Trzęsła się spazmatycznie. Nie mogła
powstrzymać łez. Czuła się taka pusta, zagubiona, samotna…
Chciałabyś,
żeby był z tobą tylko ze względu na dziecko? Oczywiście, że nie!
Znów jej
wzrok został utkwiony na brzuchu. Cały czas biła się z myślami. Nie chciała
tego dziecka oczywiście, że nie... Były zaklęcia... Mogłaby wyjechać gdzieś,
gdzie były dozwolone i pozbyć się ,,problemu'’. Zmarszczyła brwi.
To
dziecko nie jest przecież niczemu winne... Nie powinno ponosić winę za moją
naiwność… - Zastanawiała się, czy nie będzie tego później żałować.
Odrzuciła
na bok torbę i oparła się o poduszkę, którą zgarnęła z kanapy. Niczego nie była
już pewna. Wiedziała, że nie była gotowa, by podjąć decyzję w tej chwili.
Machnęła niepewnie różdżką i wykonała zaklęcie sondujące. Gdy żółta nitka
wróciła do niej, nie miała już cienia wątpliwości. Wpatrywała się niepewnie w
wyniki badania. Jak widać, stara Teresa nie kłamała.
Powoli
podniosła się z podłogi i skierowała się do sypialni. Zdała sobie sprawę, że od
momentu dowiedzenia się o dziecku minęło już dobre kilka godzin. Jak
wywnioskowała po kącie, pod jakim światło Słońca wpadało do pomieszczenia,
mogła dochodzić już godzina szesnasta. Mimo dość wczesnej pory uznała, że
najlepszym wyjściem z obecnej sytuacji będzie sen.
Po
odświeżeniu się i przebraniu w lekką koszulę nocną Hermiona weszła do swojego
pustego łóżka. Puste i zimne, jak ironicznie. To aż zabawne jak dwa przymiotniki,
opisujące stan jej łóżka, doskonale odnoszą się również do całego jej życia w
okresie ostatnich trzech tygodni.
- On nie
przyszedł, chyba muszę pogodzić się z tym, że nie przyjdzie już nigdy. – Po
tych cichych i wypełnionych żalem słowach, dziewczyna zamknęła oczy i dała się
porwać do krainy snów, które, choć tak piękne, to znacznie odbiegały od
rzeczywistości, w której znajdowała się ostatnimi czasy.
***
W tym
samym czasie w podziemiach Hogwartu wysoki mężczyzna siedział w fotelu przed
kominkiem. Pokój, w którym się znajdował, był jedynie lekko oświetlony przez
płomienie. Jego twarz ukryta była za
kotarą czarnych jak heban włosów. Jego wzrok skupiał się od kilku minut na
leżącej przed nim na kolanach gazecie. W jego prawej dłoni ukryty był kieliszek,
wypełniony do połowy złocistym trunkiem.
Po chwili
w nagłym przypływie skrajnych emocji zrzucił na ziemię najnowsze wydanie
Proroka Codziennego, które tak zajmowało jego uwagę. Wstał, spojrzał w dół i z
poirytowaniem stwierdził, że nawet teraz strona tytułowa jest doskonale
widoczna. Popatrzył na nią obojętnym, wystudiowanym wyrazem twarzy, za którym
jednak skrzętnie ukryty był żal i smutek.
- Widać
już nigdy się od tego nie uwolnię – mruknął mężczyzna.
Wiesz, że
tak jest najlepiej, sam tego chciałeś Snape! – przypomniała mu po raz
kolejny podświadomość.
- Ona nie
przyszła, ani razu. Jej rzeczy, książki wciąż... - zaczął cicho.
-
Oczywiście, że nie przyszła! I nigdy nie przyjdzie! Nie po tym co zrobiłeś! –
wykrzyknął, po czym w pomieszczeniu rozległ się dźwięk roztrzaskującego się
szkła.
Rozdział bardzo mi się podobał, chyba jeszcze lepiej niż prolog ❤ Hermiona w ciąży? Tego to się nie spodziewałam, sądziłam, że jej pogorszy stan okaże się zwykłym przemęczeniem. A to proszę, taka niespodzianka. Mam nadzieję, że Severus zjawi się u niej, albo ona u niego i wyjaśnią sobie sytuację, która wydarzyła się pomiędzy nimi. Wiem, że te charaktery są uparte, ale mam nadzieję, że jakimś sposobem wpadną na siebie 😀
OdpowiedzUsuńZnalazłam tylko pojedyńcze błędy, tak to nic więcej nie rzuciło mi się w oczy. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Życzę dużo weny kochana 💕 do następnego!
Całuje,
Jazz ❤
Cieszę się bardzo, że Ci się podobał rozdział:). Jako że nie jestem fanką smutnych zakończeń, na pewno Severus i Hermiona w końcu znajdą sposób, by rozwiązać to nieporozumienie. Zanim to jednak się stanie, mam jeszcze zarys paru rzeczy, które muszą się wydarzyć.
UsuńWielkie dzięki za takie wsparcie :). Poczułam takiego kopa do działania, że zaraz siądę pisać dalej