czwartek, 31 grudnia 2020

Niewidzielne Bariery - Rozdział 3

Podczas, gdy w swoim apartamencie panna Granger zasypiała po kolejnym wyczerpującym dniu, w laboratorium Mistrza Eliksirów kolejny kociołek eksplodował z hukiem. Mężczyzna, znajdujący się w pomieszczeniu zaklął pod nosem. Po usunięciu wszystkich pozostałości po wybuchu, oddalił się w kierunku swoich komnat. Po trzeciej nieudanej próbie uwarzenia Felix Felicis, Severus Snape stracił zapał do dalszej pracy. Zaśmiał się w duchu z absurdalności całej sytuacji.

Najbardziej pechowy i zniszczony czarodziej w całej Anglii próbuje stworzyć eliksir szczęścia i sukcesu – pomyślał i podszedł do biurka, zawalonego książkami i papierami.

Wziął do ręki pióro i wykreślił z listy parę nazw eliksirów do wykonania. Dopisał kilka pozycji, po czym oddalił się w kierunku fotela. Usiadł jak co wieczór naprzeciwko kominka. Chwile takie jak te były dla niego jedynymi, w których mógł odpocząć od wykańczającej pracy. Po siedmiu godzinach ciągłego stania nad kociołkiem, jego nogi zaczynały powoli odmawiać współpracy.

Czuł się zmęczony, jednak chodziło tu nie tylko o wycieńczenie fizyczne. To ciągłe uczucie beznadziejności i pustki odbierało mu całą energię. Od kilku tygodni wszystko przestało mieć dla niego znaczenie. Czytanie książek już nie sprawiało mu przyjemności, a apetyt na wiedzę znacznie zmalał. Również czytanie wypocin i swoich ograniczonych uczniów i komentowanie ich przestało być dla niego rozrywką. Wszystkie ich prace były pusto przepisanymi z książek zdaniami, całkowicie pozbawionymi treści. Ani razu od czasów pewnej przemądrzałej gryfonki nie znalazł w żadnym eseju nic odkrywczego.

Hermiona Granger…

Przypomniał sobie jej twarz. Ten uśmiech i iskierki w czekoladowych oczach. To był taki cudowny widok…

Przez prawie dwa lata jego życie było niczym sen. Związali się ze sobą po kilku miesiącach współpracy na rzecz Zakonu Feniksa. Choć początkowo nie było kolorowo, to z czasem oboje przekonali się do siebie. Wszystko to działo się powoli i mimo, że z dnia na dzień nie dostrzegali żadnych różnic, to po kilku tygodniach zorientowali się, że niechęć przerodziła się w neutralną obojętność. Później jej miejsce zajęło wzajemne tolerowanie się, sympatia, ufność, troska i ostatecznie głębokie uczucie…

Przed tamtymi wydarzeniami Severus nie wiedział co znaczy być ważnym, potrzebnym, pożądanym przez kobietę. Dopiero ta niepozorna istotka wskazała mu do nich drogę. Pokazała jak troszczyć się, kochać… Przez prawie dwa lata jego życie wypełniały emocje, w których istnienie wątpił przez całe życie.

Sam nie wiedział jak to się dokładnie stało. Kiedy kobieta tak zawładnęła jego sercem i umysłem? Jeśli parę lat temu ktoś powiedziałby mu, że on - ,,nieczuły dupek”, ,,nietoperz z lochów” zakocha się i to na dodatek ze wzajemnością, to z pewnością wyśmiałby go i wysłał ze skierowaniem na badania do szpitala św. Munga.

A jednak stało się…

Zatracił się w niej cały. Gdy przebywała w pobliżu, nie mógł przestać na nią patrzeć. Sam dziwił się jak wcześniej mógł być tak ślepy i nie dostrzec jak piękna była.

Niesforne kasztanowe loki, które tak uwielbiał przeczesywać dłońmi. Zgrabne miękkie ciało, zaokrąglone przyjemnie w odpowiednich miejscach. Duże czekoladowe oczy, które były niczym lustrzane odbicie jej duszy. Pamiętał, jak odzwierciedlały emocje nawet, gdy próbowała je przed nim ukryć.

Radość, gdy opanowała kolejne przeciwzaklęcie.

Rozbawienie, gdy narzekał na uczenie kretynów i bezmózgów.

Zaciekawienie, gdy pokazywał jej kolejne zasoby swojej biblioteki.

Jedna emocja szczególnie nadawała wyrazu jej oczom… Początkowo nie mógł rozgryźć co oznaczało to spojrzenie. Była tam ufność, troska, podziw i jakby spokój. Gdy patrzyła na niego w ten sposób, jego serce zaczynało mocniej bić, jakby chcąc wyrwać się do niej. Była taka niewinna, bezinteresowna, dobra. Jego zupełne przeciwieństwo.

Podzielał opinie większości ludzi na swój temat. Był mrocznym, sarkastycznym i zimnym dupkiem. Nic nie wartym. Przez lata udawał, że nie obchodzi go krytyka innych. Prawda była jednak taka, że za fasadą człowieka bez uczuć stoją lata bólu i odrzucenia. Od najmłodszych lat otoczenie nim gardziło. Najpierw rodzice później inni uczniowie z Hogwartu. Gdy wstąpił do legionów Czarnego Pana myślał, że tak w końcu ktoś go zauważy i doceni. Mylił się. Był młody i naiwny. Szybko przekonał się, że popełnił straszny błąd, który skutkował śmiercią jedynej osoby, która choć na moment obdarzyła go namiastką ciepła.

Później nie było już odwrotu. Po latach służenia dwóm panom miał już dość. Gdy myślał o świecie po wojnie, nie widział na tym obrazie siebie. Wątpił, że dane mu będzie żyć, gdy to wszystko się skończy. Prawdę mówiąc nawet nie był z tego powodu smutny i nie obawiał się tego. Myślał o swojej śmierci podczas wojny jak o czymś zupełnie oczywistym. Nie zastanawiał się czy umrze. Czasem rozważał jedynie kiedy może się to stać i w jakich okolicznościach do tego dojdzie.

Gdy poznał Hermionę po raz pierwszy od wielu lat poczuł, że ma w życiu jakiś cel. Nawet zanim związali się ze sobą, poprzysiągł sobie, że za wszelką cenę będzie ją chronił. Obiecał sobie, że tym razem nie pozwoli, by kobieta, na której mu zależy została skrzywdzona. Gdy już nie mógł wytrzymać, gdy rozkazy Voldemorta stawały się coraz trudniejsze, a kary jeszcze bardziej bolesne, przypominał sobie jej delikatną twarz i uśmiech.

Wiele rzeczy w tamtym czasie go zadziwiało, zastanawiało, ale jedna szczególnie spędzała mu sen z powiek.

Co takiego ona we mnie widzi? – to pytanie zadawał sobie przez cały okres ich związku.

Uważał się za bezwartościowego starego drania i żadne jej słowa i zapewnienia nie były w stanie tego zmienić. Twierdził i zresztą wciąż twierdzi, że nie zasługiwał na nią, że marnowała sobie z nim życie. Mogła mieć każdego. Po wojnie, gdy w mediach zrobiło się o niej głośno, interesowało się nią wielu przystojnych młodych mężczyzn. Mimo, że próbowała to przed nim ukryć, to wiedział, że dostawała bardzo wiele listów od fanów i adoratorów. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Została z nim, starym Śmierciożercą. Nawet po tym, jak zniszczył jej życie. Twierdziła, że to nie jego wina, ale on i tak swoje wiedział. To przez niego ich straciła. Jedyną rodzinę jaką posiadała. Obrazy z tamtego dnia prześladowały go do dziś w koszmarach. Ich twarze wykrzywione pod wpływem bólu, puste oczy…

Był 19 grudzień, pół roku po zakończeniu wojny…

Po wylądowaniu w podwórzu, Severus Snape dostrzegł naprzeciwko siebie dom. Okolica wydawała się niebezpiecznie cicha i opuszczona. Nic nie wskazywało na to, co przed chwilą miało tam miejsce.

Jak najszybciej podbiegł do drzwi i otworzył je zaklęciem. W przedpokoju światło było zgaszone, a z góry dobiegał cichy płacz. Natychmiast podążył jego śladem. Z pokoju naprzeciwko schodów wydostawało się światło.

Gdy przeszedł przez próg dostrzegł widok, który o mało nie powalił go na kolana. Pani Granger klęczała nad nieruchomym ciałem swojego męża, sama ledwo pozostając przytomna. Severus podbiegł, by sprawdzić stan mężczyzny. Gdy spojrzał na jego puste oczy i bladość zrozumiał. Odwrócił się w stronę Pani Granger, która oparła się o ścianę, zostawiając na niej ciemny ślad z krwi. Szybko sprawnymi i pewnymi rękami zatamował krwawienie z rany ciętej na jej szyi. Próbowała jeszcze coś mu powiedzieć

- Proszę opiekuj się nią, nie pozwól by znów musiała cierpieć, błagam cię… błagam…

Był jednak tak zaabsorbowany wykonywaną przez siebie czynnością, że nie zauważył nawet, że jej płacz ustał, a powieki opadły. Gdy zarejestrował, co dzieje się z matką jego ukochanej, zaczął panikować. Prosił, by nie zasypiała, by otworzyła oczy, lecz było już za późno.

Nie zdążył na czas.

To przez niego nie żyli. Mógł przecież lepiej zabezpieczyć ich dom, zabrać w bezpieczniejsze miejsce. Mógł, ale tego nie zrobił… Teraz było już na to za późno. Oczywistym było, że gdy pozostający na wolności sympatycy Czarnego Pana dowiedzą się o związku zdrajcy Snape’a ze szlamą, zapragną za wszelką cenę zemścić się na nim i zastraszyć. Najchętniej zapewne sami wyjaśnili by z Hermioną kilka spraw, lecz jej przebywanie w Hogwarcie pod nosem samego Albusa Dumbledore’a i Severusa skutecznie uniemożliwiało im dobranie się do niej.

Jej rodzice natomiast byli łatwym celem. Bezbronni i przebywający w zwykłym nieochranianym mugolskim domu. Wystarczyło jedynie odnaleźć w archiwach ich adres i zemsta gotowa.

Wystarczyłoby tak niewiele, by uchronić ich od tego losu. Zakon Feniksa posiadał kilka bezpiecznych ukrytych domów, w których bez problemu znalazło by się miejsce dla rodziców Hermiony. Nawet porządne bariery ochronne mogłyby dać członkom Zakonu wystarczająco czasu, by przybyć na miejsce i zapobiec rozlewowi krwi.

Jednak dokonało się i choćby nie wiem jak mocno pragnął przywrócić ich do życia, żaden nawet najpotężniejszy czarodziej nie miał takiej mocy.

Ze zrezygnowaniem opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Zastanawiał się w jaki sposób powiedzieć najważniejszej osobie w swoim życiu, o tym że przez niego  zginęli jej rodzice. Jej najbliższa i jedyna rodzina. Nie mógł wyzbyć się z przed oczu widoku przerażonych oczu jej matki i nieruchomego ciała ojca.

Zrozumiał, że mimo postanowień, znów skrzywdził osobę, na której mu zależało.

Tego dnia nie wrócił na noc do zamku. Nie potrafił. Nie mógł wyobrazić sobie w jaki sposób miałby jej powiedzieć co się stało. Wysłał patronusa to Albusa Dumbledore’a, ale poza krótką informacją o śmierci Grangerów, jednak nie był w stanie przekazać mu jej osobiście. W tamtym momencie czuł, że już nigdy nie będzie mógł spojrzeć ani w oczy jego ani swojej kobiety. Zawiódł ich. Zawiódł i nie potrafił zrzucić z siebie ciężaru poczucia winy jaką wtedy czuł. 

W tamtym momencie zrozumiał, że ludziom takim jak on, los daje szczęście tylko po to, by później je odebrać i sprawić tym samym jeszcze więcej cierpienia.

Teraz gdy przypominał sobie te wydarzenia, poczuł jak wypełnia go uczucie goryczy i niesprawiedliwości. Po wojnie obiecał sobie, że nigdy już nikt przez niego nie zginie, że tym razem nie popełni tego błędu i nie skrzywdzi kobiety, którą kocha. Chciał jej dać wszystko. Całego siebie, miłość, troskę, bezpieczeństwo. Zamiast tego otrzymała od niego jedynie mogiłę rodziców.

Wiedział, że do końca życia nie będzie mógł sobie wybaczyć, że nie chronił ich wystarczająco. Mimo, że miesiąc wcześniej minął rok od tych wydarzeń, wciąż był prześladowany przez obrazy z tamtego dnia. Były one swoistym kubłem zimnej wody wylanym na jego głowę. Z dnia na dzień dla Severusa zmieniło się wszystko. Po Wielkiej Bitwie doszedł do wniosku, że odpokutował już swoje winy i zapieczętował to własną krwią. Czuł, że w końcu może być naprawdę wolnym człowiekiem. Uwolnił się ze szponów dwóch panów i czuł, że nareszcie został jedynym panem swojego życia i decyzji.

Pomiędzy zakończeniem wojny a śmiercią Granger’ów przeżywał najlepszy chwile w życiu. Nigdy nie był równie szczęśliwy jak wtedy. Z Hermioną układało mu się bardzo dobrze. Severus wiedział, że w końcu znalazł to, czego mimo, że nie świadomie, to szukał przez całe życie

Miłość, czułość, akceptacja, spokój

Hermiona była kobietą, z którą pragnął spędzić każdy dzień swojego życia. Nie miał co do tego wątpliwości. Chciał wziąć ją za żonę, założyć z nią rodzinę, stworzyć prawdziwy dom taki, którego on sam zawsze pragnął… 

Teraz jednak od trzech tygodni był sam. Z powrotem zamknął się w swoich lochach. Nie mógł wytrzymać natłoku wspomnień, które przywoływał dom na Spinner’s End. Nigdzie nie był w stanie znaleźć dla siebie miejsca. Gdy rano budził się, odruchowo sięgał by przyciągnąć ją do siebie i złożyć na jej ustach pocałunek. Jednak za każdym razem jego ręka napotykała jedynie zimną nienaruszoną niczyją obecnością pościel po drugiej stronie łóżka…

Siedząc naprzeciwko kominka, przymknął zmęczone oczy. Wiedział, że jest już za późno. Z pewnością ona znalazła już kogoś innego. Interesowało się nią wielu młodych i przystojnych czarodziejów

Czy nie tego chciałeś, Snape?  

Przymknął oczy i odpłynął w otchłań snów. Tylko tam nic się nie zmieniło. Tam wciąż towarzyszyła mu brązowowłosa.

czwartek, 24 grudnia 2020

Niewidzialne Bariery - Rozdział 2

Hermiona nie była już w stanie kontynuować. Wstała z krzesła, zostawiając Proroka Codziennego na krześle. Ginny patrzyła na nią z wyczekiwaniem.

- Co za stek bzdur! – Na twarzy starszej gryfonki malowało się poirytowanie i złość. To, co właśnie przeczytała, niewątpliwie trafiło w jej najczulszy punkt.

- Niby w którym momencie artykuł mija się z prawdą? – zapytała zmieszana panna Weasley.

- Ty w to wierzysz?! – zapytała zniesmaczona Hermiona.

- Całe to gadanie o skromności, wspaniałości, miłości i idealnym życiu, wszystko! – Wytrącona z równowagi dziewczyna odwróciła się i pozostawiła oniemiałą przyjaciółkę przy recepcji.

Jak mam się niby czuć, gdy jednego dnia dowiaduje się, że noszę dziecko mężczyzny, którego kocham oraz, który nie chce mieć ze mną nic do czynienia, a dzień później czytam w gazecie, że moje życie w każdym aspekcie jest perfekcyjne? Ha! Ponadto jest obiektem zazdrości każdej młodej czarownicy! Dobre sobie! – podczas gdy przemierzała korytarze szpitala, na jej twarzy dało się dostrzec szyderczy uśmiech.

Po kilku godzinach dalszej pracy i unikania przyjaciółki Hermiona przefiukała z powrotem do swojego apartamentu. Zaparzyła swoją ulubioną herbatę i usiadła w fotelu z zamiarem spokojnego przemyślenia paru rzeczy. Nim jednak zaczęła, usłyszała charakterystyczne stukanie w szybę. Podeszła do okna i wpuściła do środka małą jasną sówkę. Odebrała przesyłkę i podarowała ptakowi kawałek ciastka, po czym wypuściła ją z powrotem na zewnątrz. Zanim spojrzała na adres nadawcy, zapisany na liście, wstrzymała na chwilę oddech. Spojrzała w dół i z lekkim rozczarowaniem stwierdziła, że przesyłkę nadał Harry.

No proszę, wielki Harry Potter przypomniał sobie o moim istnieniu… – pomyślała z lekkim wyrzutem. Był to pierwszy list od ponad trzech miesięcy.

Odczytała krótką notkę z gratulacjami sukcesów w pracy i pozdrowieniami. W kopercie znajdował się również wycięty z gazety artykuł i zdjęcie z okładki. Westchnęła i usiadła na kanapie, wpatrując się w fotografię. Wydawała się tam być taka szczęśliwa…

Nie tylko wydawała się, ona naprawdę taka była. Granger miała wrażenie, że zdjęcie wcale nie przedstawia jej, a jakąś zupełnie nieznajomą osobę. Zdania napisane w gazecie szumiały jej w uszach. Spojrzała na wydrukowany tekst ponownie. Skupiła swoją uwagę na akapit dotyczący jej sukcesu w sprawie śpiączki małej Genie. Prawda była taka, że sama nigdy nie byłaby w stanie odnaleźć antidotum na tak złożoną i czarno magiczną klątwę. Nie bez odpowiedniego przeszkolenia…

Jej myśli zawędrowały do wspomnień sprzed dwóch lat…

Brązowowłosa kobieta znajdowała się w ciemnym, oświetlonym jedynie przez światło pochodni laboratorium. Kilka metrów od niej znajdował się wysoki czarnowłosy mężczyzna, odziany w czarną szatę. W pomieszczeniu panowała przyjemna cisza. Oboje czuli się w swoim towarzystwie swobodnie. Po chwili spokój został zaburzony przez zirytowanie, które pojawiło się na twarzy kobiety.

- Nie mam już pomysłu, co robię źle, działam zgodnie z poleceniami w książce, a przeciwzaklęcie wciąż nie hamuje klątwy – powiedziała. W jej głosie można było dosłyszeć nutkę zawodu.

- By przeciwzaklęcie działało, musisz włożyć w to tyle siły i emocji co osoba, która rzuciła klątwę. Jedyne co musisz zmienić, to zabarwienie emocji. Użyj przeciwieństwa. Gdy urok wymaga od czarodzieja dumy, użyj skromności. Gdy smutku i żalu, staraj się przywołać radość. Tego nie znajdziesz w żadnej książce Hermiono – tłumaczył jej spokojnie.

Jak ona kochała słyszeć swoje imię wypowiadane przez niego w ten sposób…

Przybliżyła się do i wtuliła głowę w jego tors. Uśmiechnęła się.

- A gdy klątwa bazuje na nienawiści, można ją pokonać tylko miłością – odparła Hermiona, po czym machnęła różdżką, wypowiedziała inkantację i posłała pomarańczowy promień w kierunku małego przedmiotu.

Bariery, które były na niego narzucone przez urok, ustąpiły momentalnie. Severus obrócił Hermionę i złączył ich usta w namiętnym pocałunku…

Po policzku Hermiony popłynęła samotna łza, która po chwili wylądowała na poduszce, ułożonej na jej kolanach. Za każdym razem gdy wspominała chwile spędzone sam na sam z nim, nie była w stanie powstrzymać żalu.

Przed wojną Albus Dumbledore przydzielił im zadanie stworzenia zaklęcia, które zniwelowałoby działanie klątwy cruciatus. Gdy to przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem, połączyli siły i tworzyli kolejne antidota na przeróżne uroki. Mechanizm przeważnie był podobny. Działanie przeciwnymi emocjami podczas rzucania przeciwuroków. I tak właśnie wtedy, podczas kilkumiesięcznej współpracy nienawiść między nieznośną Panną-Wiem-To-Wszystko i Nietoperzem z Lochów przerodziła się w miłość Hermiony i Severusa.

Teraz siedząc w swoim salonie, dziewczyna zastanawiała się jak to możliwe, że coś, co wydawało się być tak piękne, szczere i prawdziwe, okazało się być tylko złudzeniem. Jak to możliwe, że nawet po tym, co stało się trzy tygodnie temu, ona nadal nie potrafiła tej fikcji dostrzec. Skuliła się w kłębek i wtuliła w poduszkę. Przytłaczało ją to, że już nie potrafi oddzielić prawdy od fałszu, szczerości od kłamstwa i miłości od nienawiści.

czwartek, 17 grudnia 2020

Niewidzialne Bariery - Rozdział 1

Obudziły ją promienie słońca, wpadające przez nie do końca zasunięte zasłony. Stróżki ciepłego światła drażniły lekko jej skórę i wdzierały się pod powieki. Niechętnie otworzyła oczy i powoli zaczęła rejestrować to, że nie leży już w tym samym łóżku, w którym znajdowała się we śnie. Tym razem oprócz niej nie było w nim nikogo. Westchnęła i przeciągnęła się. Zaczęła oddzielać wydarzenia ostatniego dnia od tych, które były tylko realiami jej snu. Kawa, szpital, dyżur, Ginny, recepcja, blat...

Dotknęła skroni.

Tak, niewątpliwie to nie sen. No cóż, czas się wziąć w garść Granger, pacjenci sami się nie zdiagnozują, a rany same się nie opatrzą.

Już chciała wstać, gdy poczuła mocny ból w okolicy podbrzusza. Wzdrygnęła się i złapała za kant łóżka, by utrzymać się na nogach. Po chwili mimo bólu wyprostowała się i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Nie przejęła się nagłym pogorszeniem samopoczucia.

Pewnie to nic groźnego, a nawet jeśli tak, to co z tego?

Stała właśnie odwrócona plecami w kierunku wyjścia, gdy usłyszała zgrzyt otwierających się drzwi. Odwróciła się gwałtownie, o mało co nie upuszczając trzymanej w ręce torby. Gdy zobaczyła, kto stał w progu, uspokoiła się, czując zarazem lekkie ukłucie rozczarowania i wstyd, że znów zachowuje się jak naiwne dziecko.

- Spokojnie pani doktor, to tylko ja. Przyszłam, by zmienić pani opatrunek – odezwała się kobieta.

- Przepraszam pani profesor, nie chciałam tak zareagować. – Przybyła uśmiechnęła się dobrotliwie i położyła Hermionie dłoń na ramieniu. Dotyk jej pomarszczonej ciepłej dłoni przywołał ją z powrotem do rzeczywistości.

- Trauma po wojnie? – zapytała i posłała jej pokrzepiający uśmiech.

Granger przytaknęła, mimo że nie było to do końca zgodne z prawdą. Chciała jedynie uniknąć dalszych pytań i jak najszybciej wrócić do obowiązków.

Profesor Teresa Merhover była również magomedykiem i mimo znacznej różnicy wieku, która dzieliła ją i większość personelu szpitala św. Munga, zawsze dobrze się ze wszystkimi dogadywała. Hermiona czuła wobec niej duży szacunek i respekt. Kobieta posiadała niezwykłą wiedzę w zakresie magomedycyny, eliksirów oraz zielarstwa. Można z całą pewnością powiedzieć, że byłą chodzącą skarbnicą wiedzy, którą to chętnie przekazywała kolejnym pokoleniom. Z usposobienia Teresa była osobą opiekuńczą i dobra, ale czasami podczas rozmowy z nią można było poczuć się tak,  jakby staruszka znała na wylot wszystkie niewypowiedziane na głos myśli i potrafiła wydobyć z człowieka najgłębiej skrywane sekrety. Do tego Hermiona nie mogła za żadne skarby dopuścić. Podejrzewała, że starsza kobieta oprócz niezwykłej wiedzy posiada również nieprzeciętne umiejętności w sztuce legilimencji.

Chcąc uniknąć przenikliwego wzroku kobiety, Granger spuściła oczy i oddała swoją rozciętą skroń w doświadczone ręce lekarki.

Po skończonym zabiegu i wykonaniu, za pomocą magii kolejnego bandażu, starsza magomedyczka poprosiła Hermionę o przygotowanie się do następnego badania.

- Dobrze moja droga, teraz połóż się, a ja sprawdzę jeszcze, czy nic innego ci nie dolega.

Dziewczyna lekko się spięła, gdyż obawiała się, że przez poranny epizod z bólem brzucha zostanie w tym pomieszczeniu uziemiona na dłużej. Chciała tego za wszelką cenę uniknąć.

Nie ma nawet takiej opcji. Muszę natychmiast iść do pacjentów, muszę się oderwać, muszę przestać myśleć! Jeśli będę tu leżeć choć minutę dłużej, to z całą pewnością wyjdę z siebie.

- Naprawdę nie trzeba, nic mi więcej nie jest, muszę iść na dyżur i tak już za dużo czasu tu zmarnowałam. - Chwyciła torbę ze swoimi rzeczami i zaczęła kierować się w kierunku drzwi. Jej próba ucieczki została jednak szybko udaremniona.

Profesor Merhover pokiwała głową z dezaprobatą i troską. Wskazała jej ręką na posłanie i kontynuowała.

- Połóż się dziecko. Nie mów, że lekarz boi się zwykłego badania. No, już na łóżko!

Hermiona nie chcąc kłócić się z osobą starszą, niechętnie wykonała jej polecenia. Teresa machnęła nad nią różdżką, a z końcówki magicznego drewienka wypłynęła bladożółta smuga, która szybko wchłonęła się w ciało, leżącej na łóżku dziewczyny. Po chwili cienka nitka światła wróciła do różdżki, a twarz staruszki rozpromieniła się.

- No proszę! Gratuluję, Panno Granger! – powiedziała kobieta, po czym podeszła i ucałowała oniemiałą Hermionę w oba policzki.

Dziewczyna patrzyła na starszą kobietę jak na wariatkę.

Czy dziś cały świat stanął na głowie? O co w tym wszystkim na Merlina chodzi! – pomyślała zdezorientowana, po chwili wstała i odezwała się.

- Pani profesor, rozumiem po pani minie, że jestem zdrowa i nie mam bladego pojęcia, jaki w tym powód do gratulowania mi. Widząc, że jestem w pełni zdolna do wykonywania moich obowiązków, wrócę już na oddział. - Na jej twarzy można było dostrzec lekkie poirytowanie i nawet nieco rozbawienia.

Uśmiech na twarzy staruszki tylko się poszerzył. Podeszła do młodej magomedyczki i położyła jej delikatnie rękę na brzuch. Hermiona początkowo była lekko zdezorientowana gestem staruszki, ale po chwili zrozumiała po czego ta zmierza. Wyraz jej twarzy momentalnie zmienił się w grymas szoku i przerażenie.

Nieee nie nie nie nie NIE NIE NIE! – krzyczała wewnętrznie.

To niemożliwe, to się nie mogło stać, po prostu nie! – Złapała się za głowę i opadła na posłanie, które ledwo chwilę wcześniej zdołała opuścić.

Przez jej głowę przebiegało jednocześnie tysiące obrazów i myśli. Wciąż nie docierało do niej, co tak naprawdę się stało. Jej umysł cały czas kwestionował słowa lekarki.

To nie jest możliwe. Stara Merhover postradała zmysły, wynik musi być błędny! Musi!

Nawet nie zdawała sobie sprawy, że od pięciu minut siedzi na krawędzi łóżka i tępym wzrokiem wpatruje się w drzwi. Krzyki w jej umyśle całkowicie zagłuszyły dalsze słowa staruszki, która z zapałem paplała o wspaniałości macierzyństwa, uroczych ubrankach dla dzieci i jej kochanych wnuczętach. Gdy zorientowała się, że od kilku minut młodsza kobieta nie odezwała się ani słowem, pomachała jej ręką przed oczami, czym oderwała ją na chwilę od nawałnicy myśli.

- Hermiono, dziecko czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Przepraszam, ja po prostu... ja... to było takie niespodziewanie i... - Staruszka nie dała jej jednak dokończyć.

- O nic się nie martw moja droga, poproszę ordynatora o dzień wolny dla ciebie, na pewno chcesz jak najszybciej poinformować swojego wybranka o tej wspaniałej wiadomości!

Hermiona przybrała wymuszony uśmiech, wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zdecydowanie bardziej adekwatne do propozycji pani profesor było w chwili obecnej zgromienie wzrokiem lub zalanie się łzami, lecz dziewczyna chciała za wszelką cenę i możliwie jak najszybciej przerwać cały ten nonsens.

- Niestety nie mogę ci jeszcze nic powiedzieć, ani ilości dzieci, ani płci, ani jak się rozwijają, musisz koniecznie jak najszybciej zgłosić się do doktor Frances. – Posłała jej jeden ze swoich dobrodusznych uśmiechów, po czym udała się do wyjścia.

Jak to ilości?! Czy ona mówi o... nie no na Merlina to już za wiele! Ktoś, kto pisał scenariusz mojego życia z pewnością nie robił tego o zdrowych zmysłach - pomyślała z nutą ironii.

A myślałam, że gorzej już być nie może...

- Pamiętaj, żeby niczym się nie martwić, to bardzo niewskazane w twoim stanie – powiedziała staruszka na pożegnanie i cicho zamknęła za sobą drzwi, zostawiając Granger samą.

Oddychaj Hermiono, oddychaj, to tylko zły sen, z którego zaraz na pewno się obudzisz.

Zamknęła oczy i po minucie otworzyła je znowu tylko po to, by znaleźć się z powrotem w szpitalnej sali. Uderzyła ją kolejna fala emocji tak skrajnych, że miała wrażenie, iż zaraz eksploduje. Strach, złość, smutek, rozczarowanie, radość...

Zaraz, zaraz, radość? Ty naprawdę oszalałaś Granger! – mówiła do siebie w myślach.

Koniec tego, muszę natychmiast stąd wyjść! – pomyślała, po czym przetransmutowała swój szpitalny uniform w ciepłą kurtkę i z zamiarem otworzenia drzwi chwyciła za klamkę. Po chwili jednak wycofała się. Chcąc zapobiec niechcianym pytaniom Ginny Weasley i innych współpracowników, rzuciła na siebie zaklęcie kameleona.

Przemierzała korytarze szpitala św. Munga żwawym krokiem. Chciała jak najprędzej odetchnąć świeżym powietrzem i odreagować jakoś złość, która zaczęła powoli dominować nad pozostałymi emocjami, które odczuwała.

Po wyjściu z budynku znalazła się w środku mugolskiego Londynu. Krople deszczu zaczęły nawilżać jej twarz i ubranie. Zdjęła z siebie zaklęcie maskujące i skierowała swoje kroki przed siebie. Nie miała konkretnego pomysłu, gdzie się udaje. Potrzebowała po prostu iść. Iść i pozwolić, by mokre krople przesiąkały przez jej bandaż oraz odzienie i spłukiwały natłok myśli z jej głowy. Nie rzuciła zaklęcia, które z łatwością uchroniłoby ją przed zimnem i wilgocią.

Ona chciała je czuć. Chciała czuć je, a nie ból, złość i rozpacz.

***

W końcu po kilku ładnych godzinach postanowiła teleportować się do mieszkania. Weszła w ciemny, niewidoczny zaułek i po chwili poczuła charakterystyczne i niezbyt przyjemne uczucie zasysania w okolicy brzucha. Pojawiła się w salonie we własnym małym mieszkanku. Nogi się pod nią ugięły i wylądowała niezgrabnie na posadzce.

Teleportacja nie jest dla ciężarnych, kretynko – zganiła się.

Spojrzała niepewnie na swój leciutko zaokrąglony brzuch i położyła na nim delikatnie rękę.

- Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? – wyszeptała bardzo cicho.

No tak, przecież od jakiegoś czasu nie możesz nawet spojrzeć na własne odbicie w lustrze...

Ze łzami w oczach zaczęła przypominać sobie wszystkie poranki spędzone w toalecie, obsesje na punkcie kanapek z pastą jajeczną... Nagle wszystko ułożyło się w jedną spójną całość.

- Kanapki, które on sam mi robił... – westchnęła kobieta, po czym całkowicie zalała się łzami.

Może, gdybym wtedy wiedziała, nie zostawiłby mnie... – myślała, wciąż siedząc na dywanie. Trzęsła się spazmatycznie. Nie mogła powstrzymać łez. Czuła się taka pusta, zagubiona, samotna…

Chciałabyś, żeby był z tobą tylko ze względu na dziecko? Oczywiście, że nie!

Znów jej wzrok został utkwiony na brzuchu. Cały czas biła się z myślami. Nie chciała tego dziecka oczywiście, że nie... Były zaklęcia... Mogłaby wyjechać gdzieś, gdzie były dozwolone i pozbyć się ,,problemu'’. Zmarszczyła brwi.

To dziecko nie jest przecież niczemu winne... Nie powinno ponosić winę za moją naiwność… - Zastanawiała się, czy nie będzie tego później żałować.

Odrzuciła na bok torbę i oparła się o poduszkę, którą zgarnęła z kanapy. Niczego nie była już pewna. Wiedziała, że nie była gotowa, by podjąć decyzję w tej chwili. Machnęła niepewnie różdżką i wykonała zaklęcie sondujące. Gdy żółta nitka wróciła do niej, nie miała już cienia wątpliwości. Wpatrywała się niepewnie w wyniki badania. Jak widać, stara Teresa nie kłamała.

Powoli podniosła się z podłogi i skierowała się do sypialni. Zdała sobie sprawę, że od momentu dowiedzenia się o dziecku minęło już dobre kilka godzin. Jak wywnioskowała po kącie, pod jakim światło Słońca wpadało do pomieszczenia, mogła dochodzić już godzina szesnasta. Mimo dość wczesnej pory uznała, że najlepszym wyjściem z obecnej sytuacji będzie sen.

Po odświeżeniu się i przebraniu w lekką koszulę nocną Hermiona weszła do swojego pustego łóżka. Puste i zimne, jak ironicznie. To aż zabawne jak dwa przymiotniki, opisujące stan jej łóżka, doskonale odnoszą się również do całego jej życia w okresie ostatnich trzech tygodni.

- On nie przyszedł, chyba muszę pogodzić się z tym, że nie przyjdzie już nigdy. – Po tych cichych i wypełnionych żalem słowach, dziewczyna zamknęła oczy i dała się porwać do krainy snów, które, choć tak piękne, to znacznie odbiegały od rzeczywistości, w której znajdowała się ostatnimi czasy.

***

W tym samym czasie w podziemiach Hogwartu wysoki mężczyzna siedział w fotelu przed kominkiem. Pokój, w którym się znajdował, był jedynie lekko oświetlony przez płomienie.  Jego twarz ukryta była za kotarą czarnych jak heban włosów. Jego wzrok skupiał się od kilku minut na leżącej przed nim na kolanach gazecie. W jego prawej dłoni ukryty był kieliszek, wypełniony do połowy złocistym trunkiem.

Po chwili w nagłym przypływie skrajnych emocji zrzucił na ziemię najnowsze wydanie Proroka Codziennego, które tak zajmowało jego uwagę. Wstał, spojrzał w dół i z poirytowaniem stwierdził, że nawet teraz strona tytułowa jest doskonale widoczna. Popatrzył na nią obojętnym, wystudiowanym wyrazem twarzy, za którym jednak skrzętnie ukryty był żal i smutek.

- Widać już nigdy się od tego nie uwolnię – mruknął mężczyzna.

Wiesz, że tak jest najlepiej, sam tego chciałeś Snape! – przypomniała mu po raz kolejny podświadomość.

- Ona nie przyszła, ani razu. Jej rzeczy, książki wciąż... - zaczął cicho.

- Oczywiście, że nie przyszła! I nigdy nie przyjdzie! Nie po tym co zrobiłeś! – wykrzyknął, po czym w pomieszczeniu rozległ się dźwięk roztrzaskującego się szkła.

czwartek, 10 grudnia 2020

Niewidzialne Bariery - Prolog

W pokoju panowała nieprzyjemna cisza. Otoczenie pozbawione wyrazu potęgowało przejmujące uczucie pustki. Milczenie było tylko co jakiś czas przerywane przez odgłosy kroków, które dochodziły z korytarza oraz cichy miarowy oddech kobiety. Leżała spokojnie na szpitalnym łóżku. Jej falowane kasztanowe włosy leżały rozrzucone na poduszce. Kontrastowały z białą pościelą oraz bladością, która od jakiegoś czasu zdobiła jej twarz. Jej oczy, przypominające kolorem mleczną czekoladę, były wpatrzone w nieruchomy punkt na suficie. Na brzegach tych oto oczu czaiły się zdradliwe łzy, którym jednak dziewczyna nie pozwoliła opaść na policzki. Mimo że w pomieszczeniu nie znajdował się nikt inny, nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. To nie przed ludźmi chciała ukryć swoje cierpienie. To ona sama miała nie zobaczyć tych niepozornych oznak bezsilności i bólu, które od pewnego czasu towarzyszyły jej niczym cień. Westchnęła i obróciła się w kierunku drzwi.

- Mija już trzeci tydzień – powiedziała cichym obojętnym głosem, który nie zdradzał obecności żadnych emocji.

Jeszcze przez chwilę z nutką nadziei wpatrywała się w drzwi, po czym ze zrezygnowaniem spuściła wzrok. Jej wiara w cud zgasła całkowicie wraz ze zniknięciem łuny ciepłego światła, która dostawała się do pokoju przez szczelinę w drzwiach. Podniosła się do pozycji siedzącej i dotknęła bandażu, zakrywającego prawą część jej głowy.

Nie był to pierwszy raz, gdy wskutek przepracowania i wysiłku ponad własne możliwości, magomedyk Hermiona Granger zamieniała się miejscem ze swoimi pacjentami. Tym razem zestawienie nieprzespanej nocy, przedawkowania kawy i kilkunastogodzinnego dyżuru spowodowało, że młoda pani doktor zasłabła przy recepcji i uderzyła głową w blat. Przy akompaniamencie krzyków spanikowanych pielęgniarek i karcącego spojrzenia rudowłosej przyjaciółki, Hermiona została przeniesiona do jednej z sal szpitalnych.

Mimo że Ginny była jej bardzo bliska, w tej jednej najważniejszej sprawie niewiele mogła jej pomóc... Teraz gdy wróciła myślami do przyjaciółki, zaczęła mimo woli przypominać sobie wszystkie nieadekwatne kazania, złote rady i setki bezsensownych pytań, którymi obdarzała ją przez ostatnie parę tygodni młoda Weasley'ówna.

- Miona, co się z tobą ostatnio dzieje?!

- Jak tak dalej pójdzie, to niedługo naprawdę się wykończysz!

- Powinnaś natychmiast coś ze sobą zrobić. Tobie na pewno brakuje faceta! Tak, to na pewno to! Umów się z jakimś przystojnym medykiem, o na przykład ten wysoki brunet z oddziału urazowego jest niczego sobie. Musisz mi tylko przypomnieć, jak on miał na imię…

- Wiesz, że cokolwiek się stało, możesz ze mną o tym porozmawiać. Na pewno będę mogła ci pomóc. Nie ma się czego obawiać. Cokolwiek się wydarzyło, na pewno nie jest tak źle, jak ci się wydaje.

Gdy ostatnie zdanie rozbrzmiało w umyśle Granger, na jej ustach pojawił się szyderczy uśmieszek.

Oczywiście, na pewno jesteś w stanie mi w tej sytuacji pomóc, Ginny. Jestem pewna, że prędzej uciekłabyś przerażona, wcześniej rzucając we mnie jakąś pomysłową klątwą. 

Uśmiech ten przerodził się po chwili w smutek i pustkę. Nie miała nikogo, z kim mogłaby podzielić się swoim sekretem. Obawiała się potępienia, a była pewna, że kolejnego odtrącenia mogłaby już nie przeżyć. Została sama. Jej rodzice zginęli podczas ataku śmierciożerców, większość przyjaciół była zajęta robieniem kariery i tylko od czasu do czasu zdobywała się na wysłanie jej sowy z życzeniami, zaproszeniem na kolejny ślub lub chrzciny. Wszyscy ułożyli sobie życie.

Wszyscy oprócz mnie – pomyślała i westchnęła ze zrezygnowaniem.

Od zakończenia wojny minęły niemalże 2 lata. Podczas gdy inni młodzi bohaterowie wojenni rozpływali się w sławie i bez przerwy pojawiali się, na wyprawianych przez Ministerstwo, balach i bankietach, ona wolała odsunąć się w cień. Po odebraniu Orderu Merlina, po cichu zajęła się nauką i w trybie przyspieszonym zakończyła studia i praktykę magomedyczną. Sama nie widziała powodu, by uczestniczyć w kolejnych tego typu uroczystościach. Owszem, bardzo cieszyła się z klęski Voldemorta, lecz sama nie potrafiła pogodzić się z odejściem bliskich. Jedyną osobą, która była w stanie ją pocieszyć...

Skończ w końcu o tym myśleć kretynko, to nigdy nie było prawdziwe – skarciła swoją podświadomość Hermiona.

Obecnie nie posiadała już żadnych motywacji do życia. Straciła je nagle pewnego pięknego grudniowego popołudnia. To właśnie wtedy wraz z nimi wszystkie jej marzenia i plany na przyszłość legły w gruzach. Od tamtej pory nie widziała już żadnego sensu w tym, by kontynuować, cokolwiek zaczęła na tym świecie.

To jednak nie wojna, ani nawet nie śmierć bliskich doprowadziły ją do takiego stanu. Odpowiedzialne za to były wydarzenia, które zraniły ją na zupełnie innym głębszym poziomie, które pozostawiły w jej sercu ranę, której być może nic nie będzie już w stanie zabliźnić.

- On nie przyszedł – wyszeptała, po czym ciężko opadła z powrotem na poduszki.


O mnie

Hejka

Od prawie dwóch lat siedze dość intensywnie w fandomie Harrego Pottera. Najbardziej lubię opowiadania z pairingu Hermiona/Severus, ale niektórymi innymi też nie pogardzę. Przymierzam się do opublikowania swojego pierwszego fanfika. Mam już nawet napisane pierwsze kilka rozdziałów. Początkowo pisałam tylko dla siebie, ale pomyślałam, że czemu by nie podzielić się z wami czymś moim. Nie wiem ile ten blog osiągnie wyświetleń, ale jestem bardzo ciekawa co inni sądzą o sposobie, w jakim piszę. Jest to dość spontaniczna decyzja, ale no zrobić, taka właśnie jestem. Jak chodzi o samo opowiadanie, to planuje by miało około 20 rozdziałów - 60/70k wyrazów, ale no to ciężko jest na tym etapie określić. Moim największym postanowieniem, a właściwie postanowieniami są: by publikobać rozdziały mniej więcej regularnie i by na pewno doprowadzić historię do końca - nie znoszę niedokończonych fanfików, to zawsze taki kawał zmarnowanego potencjału :( 

10.12.2020 - start mojego bloga!

Życzcie mi powodzenia!

xmariexa